Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Jest w Polsce miasto naprawdę ulepione z dobrej gliny

01-02-2017 21:30 | Autor: Prof. dr hab. Lech Królikowski
Na Dolnym Śląsku, około 40 km na wschód od Nysy Łużyckiej, znajduje się miasto o nazwie Bolesławiec (ok. 50 tys. mieszkańców). W czasach PRL znajdowało się na skraju państwa, albowiem było (i jest) w pobliżu granicy z Niemcami. W latach 70. XX w. Uniwersytet Warszawski wykonał badania, z których wynikało, że trwał (wówczas) odpływ ludności ze wszystkich terenów nadgranicznych. Pustoszały wsie i miasteczka w Sudetach oraz wzdłuż Nysy i Odry, ale także – może w mniejszym stopniu – wzdłuż Bugu. Opracowanie to miało klauzulę „poufne”.

Po pierwszych, optymistycznych latach powojennych, gdy ludzie jechali na „Ziemie Odzyskane”, jak do Ziemi Obiecanej, nastąpiły lata stagnacji, a w efekcie ucieczka z terenów, których status prawny nie był do końca uregulowany. Bano się inwestować, co nieuchronnie prowadziło do dekapitalizacji i ruiny. Jak długo istniały „dobra” poniemieckie, tak długo nowi osiedleńcy trwali, po ich wyeksploatowaniu wielu wracało do centrum kraju. Bolesławiec nie był wyjątkiem. Zmiana ustroju politycznego w Polsce, w połączeniu z ostatecznym uregulowaniem  stosunków z Niemcami, sprawiły, że ludzie – także na tych terenach -  zaczęli wykazywać  znaczną inicjatywę  w urządzaniu swego „miejsca na Ziemi”. Moim zdaniem, przykład Bolesławca jest tu nadzwyczaj interesujący. W tym miejscu muszę dodać, że w okolicach tego miasta występują bogate pokłady najwyższej jakości glinek i glin ceramicznych  o unikatowych parametrach (gliny kaolinowe, gliny biało wypalające się, gliny kamionkowe i inne). Dawnymi czasy w oparciu o te zasoby w Bolesławcu i okolicy rozwinął się przemysł ceramiczny, słynny nie tylko na Śląsku, Czechach i Niemczech, ale także w Rzeczypospolitej.  Przez wieki kupcy rozwozili po naszym kraju  ceramiczne naczynia nazywane potocznie „bunclokami” (od niem. – Bunzlauer Keramik). Miały one zwartą skorupę, która nie przeciekała i nie nasiąkała. Były też charakterystycznie zdobione, głównie kropkami w kolorze czarnych jagód (lub ich negatywem, czyli białymi kropkami na „jagodowym” tle). Za swoją jakość i urodę ceramika bolesławiecka w 1844 r. wyróżniona została złotym medalem na wystawie  w Londynie.

Ta lokalna i raczej niemiecka tradycja prawie (chociaż nie całkiem) zamarła w okresie Polski Ludowej. Nieliczni wytwarzali skromny zestaw naczyń ceramicznych, sprzedawanych zazwyczaj niemieckim turystom. Dopiero po 1989 r. wytwórczość ceramiki bolesławieckiej nabrała rozmachu, zarówno w mieście, jak i w regionie. Obecnie jest to liczący się sektor regionalnej gospodarki, zatrudniający setki pracowników, w tym licznych absolwentów wyższych szkół artystycznych. Można powiedzieć, że współczesny Bolesławiec ceramiką stoi. Z tej przyczyny samorządowe władze Bolesławca od lat organizują co roku w trzecim tygodniu sierpnia „Bolesławieckie Święto Ceramiki”, na które zjeżdżają tysiące turystów nie tylko z Polski. Ostatnie, 22. – miało miejsce od środy 17 do niedzieli 21 sierpnia 2016 r.  

Ceramicy bolesławieccy zgodni są co do tego, iż pomysłodawcą święta jest pan Stanisław Wiza (ur. 1929), nestor ceramików dolnośląskich.  Pierwsza impreza odbyła się w 1994 r. z udziałem kilku producentów. W tej pierwotnej formie kiermaszu ceramicznego impreza dotrwała do 2000 r., gdy samorząd Bolesławca postanowił przekształcić ją w kilkudniowe Święto Ceramiki wpisane do miejskiego kalendarza. Obecnie targom ceramiki towarzyszą liczne imprezy naukowe, kulturalne i sportowe, które również przyciągają tłumy. W czasie święta Bolesławiec odwiedzają dziesiątki tysięcy ludzi z całego świata. Miejscowe Muzeum Ceramiki prezentuje okolicznościowe  wystawy i  organizuje warsztaty,  a wstęp do tej placówki w dniach Święta Ceramiki jest bezpłatny. W bieżącym roku odbyła się tam m. in. wystawa prac Mirosława Kocińskiego, profesora Akademii Sztuk Pięknych im.  E. Gepperta we Wrocławiu. Artysta w różnych okresach, przemiennie lub wielotorowo, projektuje i tworzy prace, które najczęściej sytuowane są między projektami użytkowymi a unikatowymi, w większości spełniając obie funkcje.

Inną imprezą była wystawa pt: „Z Bolesławieckiej gliny. Wystawa Stowarzyszenia Gmin Ceramicznych Rzeczypospolitej Polskiej”, przeniesiona później do miejscowości Vietri sul Mare, w prowincji Salerno we Włoszech.  Kolejnym tegorocznym przedsięwzięciem promocyjnym jest gigantyczny dzban wykonany z miejscowej gliny i dekorowany  w charakterystyczny miejscowy sposób (biel i kobalt).  Autorem jest Mateusz Grobelny, pracujący na co dzień w Bolesławieckim Ośrodku Kultury – Międzynarodowym Centrum Ceramiki. Inspiracją dla artysty był dawny „Dzban mistrza Joppego”.  Dzban ten przez lata pozostawał zabytkiem i symbolem miasta. Obiekt wykonany przez Grobelnego jest największym dzbanem ceramicznym w Polsce utrwalonym w piecu opalanym drewnem.  Przez cały czas Święta na bolesławieckim rynku i przyległych ulicach odbywają się targi ceramiki i innych wyrobów artystycznych, a także targi staroci.  Ta część imprezy przyciąga nieprzebrane tłumy. Na straganach prezentowane są wyroby artystów z Polski, ale także z zagranicy. Jest to prawdziwa uczta dla koneserów ceramicznej sztuki Niezależnie od szerokiego wachlarza tradycyjnych i artystycznych wyrobów ceramicznych, z bolesławieckiej gliny powstaje także znakomita ceramika budowlana, w tym bardzo dobre klinkiery i wyroby kamionkowe.

Być może, iż Czytelnicy zauważyli, iż już od prawie trzydziestu lat w stołecznych sklepach  z polskimi wyrobami ludowymi dominuje ceramika bolesławiecka, która przecież nie wywodzi się  z polskiej tradycji, a stała się symbolem naszej sztuki ludowej. Jest także w stolicy duży sklep firmowy z tego rodzaju ceramiką.

Piszę o sukcesie Bolesławca i tamtejszego samorządu terytorialnego, albowiem jest to znakomity przykład wykorzystania lokalnych uwarunkowań i lokalnych inicjatyw. Można i należy podziwiać bolesławieckich działaczy, że kolejne ekipy samorządowe nie przekreślały działań poprzedników, ale kontynuowały je i rozwijały. W mojej ocenie tamtejsze sytuacja jest w znacznym stopniu odwrotnością tego, z czym mamy od lat do czynienia w Warszawie. Kolejne ekipy niemalże za punkt honoru przyjmują zdezawuowanie wszystkiego, czego dokonali poprzednicy. Gdy w pierwszej kadencji (1990-1994) samorząd stołeczny opracował strategię rozwoju, to już w kolejnej (1994-1998), nowa ekipa przystąpiła do tworzenia swojej wersji strategii, którą w 2005 r. zastąpiła następna, a obecnie powstaje już czwarta, przy czym żadna z nich nie nawiązywała do ustaleń poczynionych przez poprzedników. Do strategii z 2005 r. ówczesny prezydent m. st. Warszawy Lech Kaczyński wpisał projekt zorganizowania i wybudowania na Łuku Siekierkowskim warszawskiego parku technologicznego. Kolejny prezydent wybrany w 2006 r., jako jedną pierwszych decyzji podjął postanowienie o likwidacji tego przedsięwzięcia; itd., itd., itd.  W końcu lat 90. XX w. pojawił się pomysł, aby święto Warszawy ustanowić w dniu świętego Jana (24 czerwca), powiązać je z tradycyjnymi „Wiankami” i przy okazji zorganizować w naszym mieście targi artystyczne na wzór gdańskiego Jarmarku Dominikańskiego. Targi te (jarmark) byłyby prostym nawiązaniem do Jarmarku Świętojańskiego, który do pierwszej wojny odbywał się corocznie  w Warszawie. Były to wielkie targi wełny, na które zjeżdżali do Warszawy ziemianie z terenów całej dawnej Rzeczypospolitej. Zjeżdżali kupcy, pośrednicy, finansiści, artyści, trupy teatralne itd. Ostatnia dekada czerwca była w XIX w. w Warszawie wielkim festiwalem. Pomysł o ustanowieniu święta Warszawy w dniu świętego Jana Chrzciciela wprost nawiązywał do tej tradycji i miał głęboki podtekst ekonomiczny, albowiem byłaby szansa na utrwalenie wizerunku stolicy Polski, jako ważnego ośrodka sztuki, w tym mody, malarstwa, grafiki itd., co przy obecnie otwartych granicach dałoby szansę stać się Warszawie ważnym ośrodkiem sztuki, a sztuce – znaczącym składnikiem działalności  gospodarczej. Stało się jednak inaczej.

Ustanowione w 1991 r. Święto Warszawy w dniu 21 kwietnia zostało zlikwidowane, a w jego miejsce ustanowiono „Dzień Pamięci” w dniu 1 sierpnia, czyli w dniu wybuchu Powstania Warszawskiego.  Pomijając już fakt, że 1 sierpnia 1944 r. to początek największej tragedii w dziejach naszego narodu (ok. 200 tys. zabitych), to środek wakacji jest tym okresem, gdy każdy, kto tylko może, wyjeżdża z miasta, m. in. w Sudety, aby pod koniec sierpnia trafić do Bolesławca na tamtejsze Święto Ceramiki, albo do Gdańska na Jarmark Dominikański. Warszawa nie ma niestety imprezy, która ściągałaby tłumy, a z nimi pieniądze niezbędne dla rozwoju. Unijne fundusze niebawem przestaną do nas płynąć, dlatego już teraz trzeba zatroszczyć się o ekonomiczną przyszłość stolicy.

Wróć