Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Jedna się kto może, a oni wciąż na noże...

23-01-2019 21:03 | Autor: Tadeusz Porębski
Pewien wielki człowiek, moim zdaniem najwybitniejsza postać światowej sceny politycznej w XX wieku, powiedział po wybraniu go na prezydenta kraju: "Wyrzućcie swoje noże i maczety do oceanu. Od dzisiaj bowiem biali nie są już waszymi wrogami, są rodakami i współobywatelami tworzącego się wielokolorowego państwa". Człowiek ten nazywał się Nelson Mandela.

Po odsiedzeniu 27 lat w więzieniu o zaostrzonym rygorze na Robben Island został wybrany prezydentem Republiki Południowej Afryki. Przebywając przez ponad ćwierć wieku w ciężkim więzieniu pojął, że by wygrać, musi nauczyć się współżyć z najgorszymi wrogami. „Nigdy nie wpadałem w gniew, bo to oznaczało oddanie się w ręce tych, którzy mnie więzili. Mój własny gniew po prostu by mnie zniszczył”. Te słowa dedykuję naszym zacietrzewionym politykom, którzy bredzą o pojednaniu i odejściu od mowy nienawiści, a zaraz potem skaczą sobie do gardeł.

W RPA czarni obywatele byli przez wiele dziesięcioleci traktowani jak podludzie, nie posiadali w praktyce żadnych praw. Mandela szybko zrozumiał, że skoro on potrafi dogadać się ze swoimi więziennymi oprawcami, być może jego czarni rodacy będą mogli dogadać się z białą mniejszością. Można postawić tezę, że strażnicy byli dla niego czymś w rodzaju królików doświadczalnych. Relacje z nimi wykorzystał później jako prezydent RPA. Nelson Mandela był genialnym negocjatorem. Prasa opisywała jak potrafił zjednać sobie dawnych wrogów. „Bardzo miło pana poznać, od wielu lat czytam pana teksty. Są znakomite.” – powiedział na pierwszej konferencji prasowej, zorganizowanej w pałacu prezydenckim, do osłupiałego ze zdziwienia dziennikarza, który przez lata nazywał go na łamach swojej gazety terrorystą, mordercą i wrogiem nr 1 państwa, domagając się wymierzenia Mandeli kary śmierci. Kolejny przykład to Niel Barnard, mający krew na rękach szef okrytych ponurą sławą południowoafrykańskich tajnych służb. W jaki sposób Mandela przeciągnął tego zakamieniałego wroga czarnych na swoją stronę, na zawsze pozostanie tajemnicą. Prawda jest taka, że w przyszłości Barnard wymawiając nazwisko Mandeli potrafił wzruszyć się do łez.

Nelson Mandela podczas swoich niezliczonych publicznych wystąpień ani słowem nie wspomniał o apartheidzie i nikomu nie wypomniał wspierania nieludzkiego systemu. Nawet tym, którzy przez całe lata dopuszczali się straszliwych zbrodni. Zachowywał się tak, jakby apartheid obowiązywał od niepamiętnych czasów na przykład na Księżycu, a nie w jego rodzinnym kraju. Zyskał na całym świecie szacunek, ponieważ mimo wielu doznanych krzywd potrafił wybaczać, stając się tym samym człowiekiem pokoju. Ten wybitny polityk powinien być wzorem dla naszych przywódców, m. in. dla Jarosława Kaczyńskiego, który jest propaństwowcem i z gruntu uczciwym facetem, ale niestety nie jest człowiekiem pokoju. Nie potrafi, tak jak Mandela, pozyskiwać sobie sympatii i przychylności politycznych konkurentów. Wybiera konfrontację zamiast popartego zręczną retoryką dialogu i przez to zwiększa liczbę niechętnych mu obywateli. Mógłby przeprowadzić reformę państwa, która faktycznie jest konieczna, w sposób pokojowy i przejść do historii jako wielki reformator, ale nie leży to w jego naturze. Nawiasem mówiąc, Jarosławów Kaczyńskich jest na naszej scenie politycznej cały tabun. Ci ludzie potrafią uprawiać politykę wyłącznie za pomocą maczugi, więc ich obłudne gadki o konieczności rezygnacji z mowy nienawiści to mgła i dziadowski pic.

Długoletni więzień, a potem prezydent Nelson Mandela jest powszechnie czczony za to, że potrafił wznieść się ponad nienawiść oraz wielowiekowe podziały. Za jego rządów powołano Komisję Prawdy i Pojednania badającą zbrodnie apartheidu. Siepacz z tajnych służb czy czarny bojownik o wolność, każdy z nich mógł stanąć przed komisją udzielającą amnestii, by prosić o łaskę oraz wybaczenie. Z tej drogi skorzystało kilka tysięcy osób. Mówi się, że tak naprawdę sponiewierany przez zbrodniczy system skazaniec, który odsiedział w strasznych warunkach ponad 9 tysięcy dni, w duchu wcale nie wybaczył swoim oprawcom. Zachowywał się jednak tak, jakby dokonał rachunku odpuszczenia im wszelkich win. I na tym polegała jego wielkość.

Pojednanie to wielkie słowo, szczególnie cenne w naszych czasach, czasach konfliktów zbrojnych, społecznych niepokojów i ludzkich dramatów. Polacy, mam na myśli naszych polityków, nie potrafią pojednać się z Rosjanami i wybaczyć im zbrodni katyńskiej. A przecież sowieccy zbrodniarze, podobnie jak ich polskie ofiary, dawno są w grobie, a zbrodniczy system upadł. Naszych zginęło w Katyniu kilkanaście tysięcy, a w łagrach nawet dziesięć razy więcej. Jednak nieludzka ziemia pochłonęła nie tylko setki tysięcy polskich istnień, ale także miliony własnych obywateli, jak również Niemców i tysiące zachodnich komunistów, którzy wpadli w łapy stalinowskich zbrodniarzy.

Wymordowane przez niemieckich nazistów miliony Żydów nie były żadną przeszkodą dla rządu państwa Izrael, by wybaczyć Niemcom, co prawda za sutą kasę, krzywd poniesionych w Europie przez współrodaków. Dzisiaj oba państwa żyją w wielkiej zgodzie, podobnie jak Japonia ze Stanami Zjednoczonymi, które w 1945 r. dopuściły się w tym kraju zbrodni przeciwko ludzkości. Bo jak inaczej nazwać zrzucenie dwóch bomb atomowych na Hiroszimę i Nagasaki w sytuacji, kiedy japońskie siły zbrojne już dogorywały, a kraj był w praktyce wydany na łaskę i niełaskę zwycięzców. Tam kilkaset tysięcy osób nie zginęło, lecz wyparowało do atmosfery. Mimo to przeciętny Japończyk, jak również rząd tego państwa, nie pałają dzisiaj nienawiścią do USA. Wprost przeciwnie, oba kraje współpracują ze sobą na każdym polu, a Hiroszima i Nagasaki przeniosły się na karty historii jako przestroga. W każdą rocznicę zrzucenia bomby atomowej na Hiroszimę w mieście odzywa się dzwon pokoju, a ludzie zamierają w bezruchu. W ceremonii upamiętniającej ofiary bierze udział... przedstawiciel USA. Tak wygląda prawdziwe pojednanie.

Wojskowy reżim generała Jorge Videli ma na sumieniu życie kilkudziesięciu tysięcy Argentyńczyków, wiele niewinnych osób zostało uwięzionych i poddanych torturom. Tysiące bestialsko zamordowano zrzucając ich żywcem z helikopterów wprost do oceanu. Ciał nigdy nie odnaleziono. Wśród ofiar znaleźli się także kilkunastoletni uczniowie, którzy w nocy z 15 na 16 września 1976 r. w akcji pod kryptonimem „Noc Ołówków” zostali porwani przez tajną policję i przepadli bez wieści. Po upadku dyktatury wojskowych i przywróceniu w Argentynie demokracji powołano komisję prawdy CONADEP (Comisión Nacional sobre la Desaparición de Personas), która zajęła się badaniem przypadków naruszania praw człowieka. Tysiące siepaczy proszących o łaskę amnestionowano, opornych skazano na więzienie, po czym lata dyktatury przekazano do dyspozycji historyków. Pojednanie narodowe stało się faktem, choć organizacja o nazwie "Matki z Placu Majowego" każdego roku przypomina Argentyńczykom o czasach zbrodniczego systemu.

We wrześniu 1973 r. generał Augusto Pinochet przeprowadził w Chile zamach stanu i przejął nad krajem władzę absolutną. Jego polityczna policja DINA natychmiast rozpoczęła wprowadzanie w życie planu represji. Tortury i zaginięcia stały się elementem polityki państwa. Ponad 2 tysiące Chilijczyków straciło życie. Los kilkunastu tysięcy osób zaginionych w okresie rządów wojskowej junty pozostaje nieznany. W toku poszukiwań systematycznie odkrywano szczątki ludzkie w setkach ukrytych grobów. Po upadku reżimu utworzono w roku 1990 dwie instytucje, których celem było ustalenie prawdy na temat zaginięć i egzekucji pozasądowych, a także śmierci wskutek tortur. Narodowa Komisja Prawdy i Pojednania oraz jej następczyni Narodowa Korporacja Reparacji i Pojednania zajęły się rozliczaniem zbrodniarzy. Ci, którzy okazali skruchę i poprosili o wybaczenie, uniknęli więzienia. Na tym polegał proces pojednania. W swoje 91. urodziny generał Augusto Pinochet ogłosił, że bierze na siebie „polityczną odpowiedzialność” za wydarzenia będące konsekwencją przeprowadzonego przez niego zamachu stanu. Jednak do swojej śmierci nie przeprosił za zbrodnie popełnione w czasach dyktatury.

Zdaniem Elizabeth Jelin, wybitnej argentyńskiej socjolożki, pamięć i zapomnienie lub pamiętanie i amnezja społeczna wraz z jej zinstytucjonalizowaną formą amnestii są integralną częścią procesu konstruowania tożsamości oraz budowania instytucji demokratycznych. Zdaniem Nelsona Mandeli, wybaczenie uwalnia duszę i niweluje strach. Fundamentem pojednania, także narodowego, jest wzajemne wybaczenie sobie doznanych i wyimaginowanych krzywd. Bez takiego aktu pojednanie jest niemożliwe. Czy Kaczyński, Ziobro, Kuchciński, Pawłowicz potrafią wybaczyć Schetynie, Tuskowi, Sikorskiemu,Niesiołowskiemu - i na odwrót - doznane afronty, by móc się pojednać? Moim zdaniem, pierwej piekło zamarznie, niż do tego dojdzie. I dlatego mój niepokój o losy kraju ciągle rośnie.

Wróć