Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Jaki pedał nacisnąć najmocniej?

19-09-2018 21:08 | Autor: Maciej Petruczenko
Mądrzy ludzie powiadają, że zamiast trudzić się wybieraniem najwłaściwszych kandydatów do samorządu lokalnego oraz do parlamentu, lepiej powołać jeden organ centralny w postaci Ministerstwa Zdrowia, Szczęścia i Wszystkiego Najlepszego, które w mig rozwiązywałoby wszelkie problemy.

Można odnieść wrażenie, że nasze państwo nawet już się stało jednym wielkim ministerstwem robiącym wszystkim dobrze, a przynajmniej niedwuznacznie sugerującym, że robi nam lepiej niż poprzednicy – o czym zapewnia nas ustami swoich prominentnych przedstawicieli. Wielki Brat trafia do naszych serc i umysłów, posługując się konkretnymi liczbami: pięćset plus, trzysta plus – i ile kto tam jeszcze sobie zamarzy. Obdarowywani pieniędzmi obywatele są, oczywiście, zadowoleni, więc tym bardziej wierzą, że po blisko 30 latach utajenia powrócił socjalizm i od tej chwili wszyscy będziemy mieli po równo.

Mój ulubiony ironista z pogranicza czesko-niemieckiego Gabriel Laub twierdzi wprawdzie, że nic nie kosztuje tak drogo jak tanie prawdy, ale kto by tam słuchał tego urodzonego w Bochni żartownisia z jego wyrafinowanym żydowskim dowcipem, jakiego nie rozumie prosty polski lud, jeno co poniektóre – jak powiedziałby Ludwik Dorn – wykształciuchy. Zdaniem Lauba, demokracja to taki ustrój, w którym nikt nie jest tak mało ważny, żeby nie mógł innemu zaszkodzić. I dlatego na przykład jakaś podrzędna asystentka Włodzimierza Cimoszewicza z czasów, gdy był ministrem sprawiedliwości, sprytną intrygą z posunięciem się do oszustwa – praktycznie wykluczyła go z grona osób ubiegających się o stanowisko prezydenta Rzeczypospolitej. Wiele lat później nasz sąsiad z Ursynowa, zapalony samorządowiec Piotr Guział potrafił do tego stopnia zaszkodzić burmistrzowi tej dzielnicy Tomaszowi Mencinie, że zmusił go do ustąpienia, by nieco później samemu zostać burmistrzem. Niewiele też brakowało, iżby Guział wysadził z siodła sprawującą funkcję prezydenta miasta Hannę Gronkiewicz-Waltz poprzez zainicjowanie odpowiedniego referendum.

Ostatnio sensacją tygodnia stał się sojusz wiecznie krytykującego partyjniaków i stającego raz po raz na czele ugrupowań miejskich lewicowca Guziała – z Patrykiem Jakim, który z namaszczenia Zjednoczonej Prawicy jest poważnym kandydatem na następcę HGW. Choć na pierwszy rzut oka alians tych dwu wydaje się próbą pogodzenia wody z ogniem, to jednak Piotr G. został całkiem serio przedstawiony jako ewentualny wiceprezydent Warszawy w razie zwycięstwa Jakiego, z całą pewnością zwiększając jego szanse. Jednocześnie zaś osierocił zasłużone, ugrupowanie lokalne Nasz Ursynów, którego był od początku jednym z liderów. No cóż, członkowie NU mogą sobie tylko powiedzieć: daj kurze grzędę, ona – wyżej siędę. W polityce nie ma bowiem ani sumienia, ani honoru. Liczy się tylko korzyść i skuteczność w dążeniu do celu. A jeśli ktoś ma akurat z natury miękkie serce, to jednocześnie musi mieć twardą d......pę.

Na warszawskiej arenie politycznej tkwiący od lat w samorządzie Guział czuje się jak ryba w wodzie, umie zapracować na popularność i dobrze wie, że niemal każdy wyborca – zamiast chodzić nogami po ziemi, woli słuchać bajek o Ziem Obiecanej. Kiedyś Lech Wałęsa obiecywał każdemu obywatelowi RP po sto baniek na głowę i na obietnicach się skończyło. Nic dziwnego więc, że teraz o wiele bardziej wiarygodni wydają się ci, którzy dają po pięćset złociszów na drugie dziecko i po tyleż na kolejne pociechy. Zasiłki prorodzinne stały się cechą dzisiejszej Realpolitik w Polsce, mimo że niektórym kojarzą się z funkcjonującą za czasów PRL instytucją punktów za pochodzenie robotniczo-chłopskie, mających wyrównywać szanse „ludu pracującego” w rywalizacji z potomstwem wspomnianych wcześniej wykształciuchów.

Bardzo jestem ciekaw pospólnych haseł Jakiego i Guziała w dalszej części kampanii prezydenckiej. Pan Patryk już chyba trochę rozeźlił swoich prawicowych współtowarzyszy, ogłosiwszy, że będzie popierać w Warszawie zabiegi zapładniania in vitro. Zdaje się też, że wbrew wcześniejszym deklaracjom nie zamierza już krytykować kierowanej przez Jurka Owsiaka Wielkiej Orkiestry Pomocy Społecznej, a może nawet – podobnie jak Guział – da wyraz tolerancji i zrozumienia dla osób kochających inaczej. Tak czy siak, dwaj politycy, reprezentujący do niedawna skrajnie różne obozy ideologiczne, dzisiaj jako tandem kręcą w tę samą stronę, licząc nie tylko na moc samych pedałów. Niemniej, udowadniają poniekąd, że „wszyscy Polacy to jedna rodzina”. A w perspektywie objęcia stołecznego ratusza kierują się zapewne hasłem zbliżonym do szlagwortu z piosenki Kabaretu Starszych Panów: jeżeli rządzić to nie indywidualnie, jeżeli rządzić, to tylko we dwóch.

Mariaż reprezentującego głównie interesy PiS-u Jakiego z Guziałem kumuluje dwa szeroko znane nazwiska i może utrudnić Rafałowi Trzaskowskiemu (Koalicja Obywatelska) rywalizację z tym pierwszym o fotel prezydenta Warszawy. Stołeczne „salony” dają jednak od razu odpór Jakiemu, wrzucając w przestrzeń publiczną choćby taki greps: popieram Prawo i Sprawiedliwość, dlatego nie głosuję... na PiS. W reakcji na to ktoś odpowiada: potrzebne reformy, więc nie chcę Platformy. I bądź tu mądry człowieku, dokonując przy urnie wyboru! Obiektywnie patrząc, trudno uwierzyć, by wszystkie hasła wyborcze były możliwe do zrealizowania. Zwłaszcza te, które obiecuje się zrealizować niemal od ręki. Bo na tym polu najpewniejszą realizacją po objęciu władzy będzie pewnie załatwienie urzędniczych fuch znajomkom albo krewnym – w ramach polityki prorodzinnej.

Wróć