Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Jaki ojciec, taki syn...

04-09-2019 21:03 | Autor: Tadeusz Porębski
Wszyscy ci, którzy mnie czytają, wiedzą, że Porębski nie rozróżnia w swoich publikacjach innych kolorów niż czarny i biały. Dla mnie albo coś jest białe, czyli czyste, logiczne, zrozumiałe i godne uznania, albo czarne, czyli brudne, nielogiczne, pokrętne i nie do zaakceptowania. Szarości i jej odcieni w ogóle nie rozróżniam. Takiego stworzyła mnie matka - natura.

W głośnej ostatnio sprawie zamknięcia dzieciom drzwi do jednej z poznańskich restauracji przez jej właściciela mam oczywiście skonkretyzowany pogląd. Napadnięty przez młode mamuśki i grupę internetowych błaznów poznański przedsiębiorca ma stuprocentową rację, ponieważ chodzi o jego własność. Pokazane w telewizji pobojowisko pozostałe po opuszczeniu tej restauracji przez bobasów i ich rodziców rodzi pytanie, czy mamy do czynienia z ludźmi cywilizowanymi, czy też nowobogackim motłochem nie szanującym żadnej innej własności oprócz swojej.

Natychmiast podniósł się krzyk pod same niebiosa: dyskryminacja!!! Podchwyciły to błazny w Internecie, nie pozostawiając na restauratorze suchej nitki. Ci sami ludzie nie krzyczą o dyskryminacji i siedzą niczym myszy pod miotłą, kiedy byle "bramkarz" nocnego klubu mówi im: "Wy nie wchodzicie". "Dlaczego?". "Bo po prostu mi się nie podobacie. Zresztą, ja nie muszę niczego uzasadniać – nie wchodzicie i wynocha stąd". Czy to nie jest dyskryminacja? Oczywiście, że jest. Mamy więc do czynienia z krańcowo różnym odbiorem podobnych sytuacji. A palacze tytoniu? Przecież nie palą marihuany, lecz legalny towar kupiony w sklepie za naprawdę spore pieniądze. Mimo to muszą się kryć, "ponieważ trują innych". Niedługo zupełnie zejdą do podziemia, gdyż już dzisiaj praktycznie nie mają gdzie zapalić. Legalnie kupujesz towar obciążony akcyzą dającą państwu miliardy, a jego skonsumowanie w przestrzeni publicznej jest w praktyce niemożliwe. To jakiś absurd XXI wieku. Nie jestem nałogowym palaczem już od 28 lat, popalam okazyjnie, ale tego typu obłudna polityka po prostu mnie wkurza.

Jestem za tym, by powstawało więcej punktów gastronomicznych, pensjonatów i hoteli z zakazem wstępu dzieci do lat dziesięciu. To po prostu plaga czyniąca wielu ludzi ceniących spokój i za to płacących, zakładnikami rozpuszczonych niczym dziadowskie bicze "maluszków". Przykładów z życia mam coraz więcej, często sam padam ofiarą dzieci, które niestety przypominają te z piekła rodem. Przykład. Ciechocinek, letni ogródek w eleganckim pensjonacie "Pod Jemiołą". Pobyt tam nie jest tani, ale opłaca się, bo to wysoka półka. Siedzę pod parasolem i robię poranną prasówkę. Nagle obok mojego stolika przebiega wyjąc wniebogłosy mniej więcej sześcioletni chłopiec. Podbiega do siedzącej kilka metrów dalej pary młodych ludzi. Ona wyglądała na posłuszną swemu władcy kurę domową, on na prowincjonalnego biznesmena, który zarabia na sprowadzaniu z Zachodu samochodowego złomu i po zrobieniu kosmetyki oraz cofnięciu licznika sprzedaje przechodzony chłam naiwnym Polakom. Mamuśka próbowała podać synusiowi kawałek ciasta na łyżeczce, ale on gniewnie odtrącił karmiącą go rękę i wykonał kolejny rajd pomiędzy stolikami, nadal wyjąc i pohukując.

Mamuśka i tatusiek patrzyli na swoją progeniturę z wielką pobłażliwością. Jakby nie dostrzegali, że ich pociecha, niczym szympans, biega i skacze po całej kawiarni uniemożliwiając reszcie gości spokojne wypicie kawy i jakąkolwiek pogawędkę. Cóż robić, z prasówki nici, więc siedzę i czekam aż troskliwi rodzice zwrócą uwagę coraz bardziej rozbrykanemu chłopcu. Daremnie. Coraz mocniej więc zaciskam pięści w bezsilnej wściekłości. Mogłem po prostu wyjść, ale pomyślałem sobie, dlaczego mam ustąpić pola niewychowanemu pętakowi. Siedzę więc i patrzę na niego złym wzrokiem. Dostrzegł, ale wcale się tym nie przejął, a wprost przeciwnie – zaczął wyć w jeszcze wyższej tonacji. Siedzący w ogródku ludzie zaczęli odwracać głowy, ale nikt słownie nie reagował.

Postanowiłem przystąpić do okiełznania pętaka. Specjalnie przesunąłem krzesełko przy stoliku, by go zastopować. Wkrótce dopiąłem swego. Młody szympans zaklinował się przy stoliku i wściekle wyjąc pchał na siłę krzesło, by zrobić sobie przejście. Odwróciłem się do niego i powiedziałem ojcowskim tonem: "Przyjacielu, zachowujesz się zbyt głośno i przeszkadzasz innym. To jest przestrzeń publiczna. Czy rodzice uczyli cię, co to jest przestrzeń publiczna i jak należy się tam zachowywać?". Zobaczyłem wbite w siebie kaprawe, złośliwe oczka. "Wcale nie jesteś moim przyjacielem, nie znam cię". Tego właśnie się spodziewałem, nie liczyłem bowiem na skruchę i słowo przepraszam. Powiedziałem ściszonym miodowym głosem: "To oczywiste, że nie jesteś moim przyjacielem. Nie możesz nim być, ponieważ jesteś za głupi, za młody i na dodatek źle wychowany, gdyż do starszego pana zwracasz się per „ty”. Ale tak się potocznie mówi. Ponadto informuję cię, że jeśli nadal będziesz przeszkadzał mi w lekturze gazety, mogę naderwać ci ucho".

Młody łobuziak raptownie wycofał się, obiegł ogródek, dopadł do tatuśka i na ucho zaczął zdawać mu relację pokazując palcem w moim kierunku. Tatusiek podniósł się i bujanym krokiem ruszył jak do ataku. Był to trzydziestoparoletni osiłek z podgolonym wedle obecnej mody łbem, o prezencji powiatowego adonisa. Stanął nade mną w zaczepnej postawie: "Coś pan powiedział mojemu synkowi? Bo nie dosłyszałem. Może powtórzysz pan to mnie?". W środku gotowałem się z wściekłości i zdecydowałem stanąć z osiłkiem oko w oko. Byłem gotowy na wszystko, choć wiedziałem, że w walce wręcz nie mam z nim wielkich szans. Najważniejsze było nie okazać strachu, bo wtedy byłoby po mnie. Więc mówię mu bezczelnie w oczy: "Ma pan kłopoty ze słuchem, młodzieńcze? Proponuję wizytę u laryngologa. Powiedziałem to, co wszyscy chcieli powiedzieć, tyle że zabrakło im śmiałości. Pana synek to rozwydrzony, niewychowany i nie liczący się z nikim mały szkodnik. A pan zamiast go edukować i przeprosić nas za jego zachowanie przychodzi do mnie z pretensją".

Zrobił się agresywny, awantura wisiała w powietrzu. "To ja mogę ciebie zaraz wyedukować!". Musiałem iść na całość, nie było wyjścia. Nie popuściłby mi. Zamiast odsunąć się zrobiłem odwrotnie, przysunąłem się do osiłka tak, że obaj czuliśmy na twarzach oddechy. Starałem się, by mój głos był spokojny, beznamiętny. "Posłuchaj, palancie, jestem prokuratorem z Prokuratury Okręgowej w Warszawie. Chcesz mieć problem? Albo odejdziesz stąd w podskokach, albo dzisiejszą noc spędzisz w tutejszym areszcie za czynną napaść na urzędnika państwowego i zakłócanie porządku publicznego". Najwyraźniej nie wiedział jak zareagować. Był mocno zaskoczony. Wyolbrzymione ego nie pozwalało mu odejść z placu utarczki pokonanym. Trwał w bezruchu może z pół minuty. "A co się będę kłócił ze starym dziadem". Odwrócił się na pięcie i odmaszerował na swoje miejsce. Wydał żonie krótką komendę, ta wzięła niesforną progeniturę za rączkę i skierowała się do wyjścia. Jedna z pań odwróciła się do mnie i powiedziała: "Dziękujemy".

Dzieci to nasz skarb narodowy, ale z ich wychowaniem jest niestety coraz gorzej. A przecież już w XVI wieku Jan Zamoyski, wielki polityk i mąż stanu, przestrzegał: "Takie będą Rzeczypospolite, jakie ich młodzieży chowanie". Tymczasem dzisiaj daje się dzieciom poczucie, że wszystko wolno, ponieważ są dziećmi. Biorąc pod uwagę opisany wyżej przykład ciechociński należałoby go uzupełnić. Powinno pod adresem osiłka paść pytanie: "Proszę podać mi choć jeden argument za tym, bym stał się zakładnikiem pańskiego rozbisurmanionego synka? Czy mniej płacę za pobyt tutaj? Czemu więc miałbym pokornie znosić jego wybryki?". Generalnie, mam przekonanie, że świat idzie w złym kierunku i musi się to wcześniej czy później źle skończyć. Zadawałem sobie pytanie, co może wyrosnąć z tego rozpuszczonego i niegrzecznego dzieciaka? Ma dopiero 5-6 lat, a już wpojono mu, że jest najważniejszy, nie musi się z nikim liczyć i wszystko mu wolno. Jaki będzie kiedy dorośnie? Absolutnie aspołeczny typ, to moim zdaniem murowane. Ktoś powie, że nie przepadam za małymi dziećmi, a może za dziećmi w ogóle. Informuję niniejszym, że to nieprawda. Kocham dzieci – małe, średnie, duże, bez różnicy, nienawidzę jedynie dziecięcej szumowiny, a niestety jest tego coraz więcej.

Osobiście wierzę w Triadę McDonalda oraz w Syndrom Aspergera i coraz mocniej utwierdzam się w przekonaniu, że w dzisiejszych czasach każdy rodzic powinien mieć o tych naukowych teoriach stuprocentową wiedzę. Powinni pojąć, że zło to konglomerat, na który składają się genetyka, osobowość oraz... doświadczenia z pierwszych lat życia.

Wróć