Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Jaką cię widzę, Warszawo ma...

18-12-2019 22:24 | Autor: Tadeusz Porębski
Uznałem, że przed świętami Bożego Narodzenia nie należy Czytelnikom psuć nastroju tematami politycznymi, którymi naród już wymiotuje. Wybrałem więc temat neutralny, czyli nasze miasto Warszawa. Będzie trochę historii, trochę wspominek i takich tam różnych. Wiecie, ludzie kochane (to z "Wiecha"), kto jest prawdziwym ojcem wielkiej Warszawy? Obyście nie pospadali z krzeseł, bo jest nim... Niemiec.

Tak, tak, to żadna ściema. W dniu 8 kwietnia 1916 r. generał - gubernator Warszawy Hans Hartwig von Beseler wydał rozporządzenie o rozszerzeniu granic naszego miasta. Data ta jest jedną z najistotniejszych w dziejach stolicy, bowiem rozporządzenie niemieckiego generała skutkowało powiększeniem terytorium Warszawy aż o 8239 hektarów (z 3244 do 11.483), czyli o 251 procent!

Historia Warszawy to ludzie tego miasta. Skoro więc piszę o zasługach dla Warszawy rodowitego Niemca, nie mogę pominąć zasług jakie położył dla Warszawy rodowity Rosjanin o greckim imieniu – Sokrates Starynkiewicz. Ściągnął go do Warszawy w grudniu 1875 r. ówczesny namiestnik Królestwa Polskiego rosyjski generał - gubernator hrabia Paweł Kotzebue, bałtycki Niemiec, ewangelik, bezpardonowo zwalczający Kościół katolicki. Warszawiacy bali się niemówiącego po polsku Starynkiewicza, przypuszczali, że będzie rusyfikatorem administrującym miastem wedle nakazów z Petersburga. Okazało się, że obawy były bezpodstawne.

Starynkiewicz pojmował nadaną mu władzę nie jako przywilej, lecz jako służbę dla społeczności Warszawy. Jego największą zasługą było zbudowanie miejskiego systemu wodno - kanalizacyjnego ze stacją filtrów na Koszykach, dokąd doprowadzono wodę czerpaną z Wisły ze Stacji Pomp Rzecznych na Czerniakowie.

To dzięki jego zaangażowaniu i nieustępliwości Petersburg zgodził się sfinansować ten gigantyczny naonczas projekt. Powstał jeden z najnowocześniejszych w Europie systemów dostarczania wody pitnej i odprowadzania ścieków, co znacząco poprawiło sytuację sanitarną miasta. Usunięcie wszechobecnych rynsztoków umożliwiło podniesienie estetyki przestrzeni publicznej, urządzenie nowych terenów zielonych i nasadzenia drzew. Z inicjatywy Starynkiewicza magistrat zapraszał przedstawicieli mieszkańców do uczestnictwa z głosem doradczym w posiedzeniach komisji planistycznych. Dzisiaj często zdarza się, że miejska władza kompletnie lekceważy vox populi.

Nie sposób wyliczyć wszystkich zasług Starynkiewicza dla naszego miasta, jest to ogromny katalog przede wszystkim innowacyjności w inwestycjach. Dlatego warszawiacy muszą o Sokratesie Starynkiewiczu pamiętać, mimo że był Rosjaninem.

Wśród najwybitniejszych Polaków, którzy szczególnie zasłużyli się stolicy, na pierwszy plan wysuwają się inż. Piotr Drzewiecki i Stefan Starzyński. Pierwszy z nich kierował w latach 1915-1916 społecznym lobbingiem na rzecz powiększenia granic ówczesnej Warszawy i był pierwszym prezydentem stolicy po odzyskaniu niepodległości. Stefan Starzyński natomiast uznawany jest przez historyków najlepszym włodarzem stolicy w całej jej historii. Przedświąteczne klimaty są dobrą okazją dla przypomnienia dwóch kolejnych nazwisk, które są zapomniane, choć zapisały się złotymi zgłoskami na kartach naszego miasta. To dwaj prezydenci Warszawy z okresu przedwojennego – Władysław Jabłoński (1922-27) i Zygmunt Słomiński (1927-34). To ich dzieło z sukcesami kontynuował Stefan Starzyński (1934-39).

W latach 1922-1934, a więc w czasach urzędowania prezydentów Jabłońskiego i Słomińskiego, majątek miasta uległ ponaddwukrotnemu zwiększeniu. Władysław Jabłoński zdławił skutki gigantycznej inflacji w miejskiej gospodarce. Za jego prezydentury rozbudowie uległ przemysł i usługi miejskie. Rozwinęło się również budownictwo mieszkaniowe. Prezydent Jabłoński był też inicjatorem szerzenia oświaty i zakładania nowych szkół. Natomiast Zygmunt Słomiński wpierw był naczelnym inżynierem Warszawy, a od 7 lipca 1927 r. do 2 marca 1934 r. prezydentem. Jako szef stołecznego samorządu zainicjował akcję "Warszawa czysta". Za jego prezydentury rozpoczęto chlorowanie wody wodociągowej, wybudowano kilkanaście ustępów publicznych oraz osiedle mieszkaniowe na Żoliborzu dla pracowników samorządu miejskiego, a w 1928 r. – po trzyletniej przerwie – przywrócono komunikację autobusową w mieście. Podczas okupacji Zygmunt Słomiński, podobnie jak jego następca Stefan Starzyński, został zamordowany przez gestapo.

Lata prezydentur Władysława Jabłońskiego i Zygmunta Słomińskiego to realizacja kluczowych przedsięwzięć dla rozwoju miasta. Impulsem dla modernizacji stolicy była amerykańska pożyczka dolarowa, zrealizowana w 1928 r. na kwotę 10 milionów dolarów. W latach 1927-1929 rozbudowano infrastrukturę komunalną, w efekcie uzyskując nowych 71 kilometrów sieci wodociągowej, 24 km kanalizacyjnej, 48 km sieci tramwajowej oraz 50 km sieci gazowniczej. W tym okresie oddano również do użytkowania 24,3 tys. nowych izb mieszkalnych i wybudowano 53 nowe gmachy użyteczności publicznej. Do roku 1928 liczba izb szkolnych, w stosunku do poziomu z roku 1918, wzrosła z 37 do 380, a produkcja energii elektrycznej z 22 mln kWh do 100 mln kWh. W 1925 r. uruchomiono w stolicy komunikację lotniczą, od 1929 r. obsługiwaną przez PLL LOT. Nie sposób nie wspomnieć, że w 1925 r., a więc w latach prezydentury Władysława Jabłońskiego, opracowano również pierwsze projekty warszawskiego metra (tzw. Metropolitanu), które pozostały jednak w fazie planów. Wykonano jedynie próbne wiercenia, przygotowano mapy i opisy techniczne warunków geologicznych. Na uruchomienie podziemnej kolei stolica państwa musiała czekać jeszcze równo 70 lat.

I jeszcze jedna ważna sprawa – przedwojenni prezydenci wywianowali warszawskie kluby sportowe terenami pod budowę boisk i stadionów. Na przykład "Warszawianka" otrzymała duży teren na Polu Mokotowskim obecnie wykorzystywany przez "Skrę". Tamtejszy stadion od lat niszczeje i może robić jako symbol rugowania sportu ze stolicy państwa. Kolejni władcy Warszawy systematycznie odbierali sportowym klubom cenny, niekiedy kilkudziesięcioletni dobytek i dorobek. Z kilkunastu stołecznych stadionów z boiskami piłkarsko - lekkoatletycznymi większość została zlikwidowana, bądź postawiona w stan nieczynności.

Pierwszymi powojennymi prezydentami Warszawy byli Marian Spychalski (1944-45) i Stanisław Tołwiński (1945-50). W 1950 r. urząd prezydenta zastąpił przewodniczący Rady Narodowej m. st. Warszawy. Tak było do 1973 r. kiedy przywrócono prezydenturę, a włodarzem miasta został wtedy Jerzy Majewski. Po transformacji ustrojowej w państwie prezydentem stolicy wybrano w 1990 r. w powszechnym głosowaniu Stanisława Wyganowskiego. Kolejni włodarze niczym specjalnym nie zasłużyli się ani dla Warszawy w ogóle, ani dla samych mieszkańców. Prawie każdy traktował prezydenturę jako trampolinę do najwyższych urzędów w państwie.

Platforma Obywatelska rządzi miastem od grudnia 2006 r., czyli 13 lat, wpierw z Sojuszem Lewicy Demokratycznej jako koalicjantem. Od 2010 r. PO ma większość w Radzie Warszawy i rządzi stolicą samodzielnie. Były wzloty i upadki, jak to w życiu. Dużo w Warszawie wybudowano, można być zadowolonym z miejskiej komunikacji, ale sprzedaż monopolisty SPEC, które dostarczało ciepło do warszawskich mieszkań, osobiście traktuję jako bardzo poważny błąd poprzedniej ekipy kierowanej przez Hannę Gronkiewicz-Waltz. No i reprywatyzacyjna ośmiornica, która mocno nadwyrężyła wizerunek PO jako partii rządzącej. Do obecnego prezydenta Rafała Trzaskowskiego, Europejczyka w każdym calu, na razie nic nie mam. Złożył swego czasu wizytę w naszej redakcji i moim zdaniem – nic dodać, nic ująć. Czekam, kiedy wykaże inicjatywę uchwałodawczą i stołeczni radni pochylą się wreszcie nad nowelizacją Statutu m. st. Warszawy. Moim zdaniem ułomności miejskiego statutu są przyczyną wielu wynaturzeń w stołecznym samorządzie i skutecznym hamulcem w procesie rozwoju stolicy.

Dla mnie Warszawa to przede wszystkim miasto mojej młodości – nieco siermiężne, ale rozbawione i przyjazne. Nawet podczas stanu wojennego. To pełne knajpy z dancingami, których było bez liku. To mnóstwo klubów studenckich, dzisiaj już kultowych jak "Hybrydy", "Stodoła", "Medyk" czy "Riviera". Prawie każdy weekend zaczynaliśmy z koleżkami od spotkania w barze "Pod Dwójką" na pl. Unii Lubelskiej. Tam po wypiciu kilku lufek włączaliśmy "szwendacza" i ruszaliśmy "drogą do wodopoju" przez (do wyboru) "Rarytasa", "Pod Arkadami", "Habanę" i "Szanghaj". Kończyliśmy nad ranem już w nielicznym gronie (czarodziejka - gorzałka mocno przerzedzała nasze szeregi) albo w "Kaukaskiej" na ścianie wschodniej, albo w "Odrze" na Marszałkowskiej róg Hożej, albo w "Kongresowej" w PKiN, bądź w "Budapeszcie", w dogodnej bliskości szpitala dziecięcego przy Litewskiej. Wybór końcowego wodopoju uzależniony był od ilości gotówki pozostałej w kieszeniach. Zdarzały się wycieczki na Pragę. Tam na ulicy Brzeskiej, na zapleczu słynnego bazaru "Ciuchy", do bladego świtu można było na ulicy wypić flaszkę i zakąsić flakami, pierogami lub kotletem schabowym. Było skromnie, ale wesoło, uroczo i tanio.

Wesołych Świąt! (choć moim zdaniem nie tak wesołych jak kiedyś).

Wróć