Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Jak żyć w tropikalnym klimacie Warszawy

24-08-2015 14:31 | Autor: Maciej Petruczenko
Chociaż fala nadzwyczajnych upałów powoli maleje, wiele osób wciąż mocno odczuwa skutki na poły tropikalnego klimatu, jaki nagle pojawił się w Polsce. Szczególnie trudno znieść skwar w blokowiskach wielkiego miasta, podejrzewam więc, że agenci dewelopera proponującego pod hasłem „odblokuj się” przeprowadzkę do domków jednorodzinnych mają dzisiaj długą kolejkę klientów, marzących o zamieszkaniu na urokliwym terenie podmiejskim.

W samej stolicy, gdzie akurat zaczęto w przyspieszonym tempie zagospodarowywać nadwiślane bulwary i uruchomiono na powrót żeglugę rzeczną, doczekaliśmy się niemal całkowitego wyschnięcia „królowej polskich rzek”, straszącej dzisiaj wyłaniającymi się coraz liczniej łachami. Komunikaty o spadku poziomu wody w Wiśle do 48 centymetrów mogą niejednego przerazić. Niedługo mosty w Warszawie okażą się niepotrzebne, bo będziemy przeprawiać się przez Wisłę po prostu brodem. Po cholerę remontować spalony Łazienkowski?

W tropiku tegorocznego lata moczący się na ogół tylko w wannach warszawiacy próbują sobie przypomnieć, gdzie w mieście i okolicach można ruszyć w plener i zanurzyć się w wodzie, która nie grozi natychmiastowym złapaniem choroby skórnej. Gdzie te czasy, kiedy można było kąpać się w Wiśle, a na piasku przy Moście Poniatowskiego roiło się od plażowiczów... Kto pamięta wyścigi pływackie do Wilanowa i z powrotem, nie mówiąc już o wyścigach motorowodnych?

W 1944 mój starszy kolega przepłynął Wisłę w obie strony, przeprawiając się z Czerniakowa na Saską Kępę, by wobec krachu Powstania Warszawskiego przekazać ważny meldunek Komendy Głównej AK. Udało mu się wtedy uniknąć serii z niemieckich karabinów maszynowych, bo się chował pod wodą. Teraz nie miałby jak się schować. W sytuacji, gdy Wisła nie nadaje się do kąpieli, mieszkańcy południowej Warszawy i okolic ruszają tłumnie do Parku Kultury w Powsinie albo do ośrodka Wisła w Zalesiu Górnym, gdzie znajdą rozległy basen, a na tamtejszym zalewie mogą skorzystać z wakeboardingu, który jest oferowany również na Jeziorce w Konstancinie (Mirków, Bielawa). W ostatnich latach wielką atrakcją była możliwość przepłynięcia kajakiem z Zalesia Górnego do Konstancina (meta przy Starej Papierni), ale nie jestem pewny, czy tego lata taką eskapadę udałoby się zrealizować. O rekreację nad czystymi wodami coraz trudniej, więc na razie cieszmy się chociaż z tego, co jeszcze mamy.

Na Ursynowie można się popluskać w krytych basenach UCSiR, a całkiem spore pływalnie znajdują się w niektórych apartamentowcach na Kabatach, ale – rzecz jasna – dostęp do nich mają wyłącznie członkowie wspólnot mieszkaniowych. Generalnie biorąc, odchodzimy od środowiska naturalnego. Nawet w sporcie, bo buduje się dzisiaj bieżnie pokryte syntetycznym tworzywem, a na boiskach piłkarskich mamy już niemal wyłącznie sztuczną trawę. Jeszcze w latach pięćdziesiątych ubiegłego wieku mecze ligowe siatkówki i koszykówki były często rozgrywane w plenerze. Dziś to już nie do pomyślenia. Tylko siatkarze-weterani z tamtych lat spotykają się na boisku w Powsinie i grają tam także zimą.

W czasach Polski międzywojennej Powsin zapewniał rekreację tylko wybrańcom, ponieważ znajdowało się tam regularne pole golfowe. Teraz jego namiastką jest maciupki driving range w Wilanowie przy ulicy Vogla. Golf się o tyle nie zmienił, że wciąż grywa się na naturalnej trawie przy śpiewie ptaków. Szkoda więc, że Janowi Wejchertowi nie udało się dokończyć budowy pola golfowego w Brześcach – między Górą Kalwarią i Konstancinem. Prace były już bardzo zaawansowane, ale Wejchert zmarł, a rodzina nie chciała kontynuować kosztownej inwestycji. W tej sytuacji zapaleni golfiści warszawscy są w zasadzie skazani na wycieczki do Rajszewa za Jabłonną, gdzie jeszcze w latach dziewięćdziesiątych zbudował pole szwedzki inwestor, albo jeżdżą do Sobieni Królewskich przy Trakcie Lubelskim, dokąd – przynajmniej do niedawna – można było dolecieć z Konstancina samolotem i wylądować przy samym polu. Jednakże graczy tak wymagających jak senator Andrzej Person lub satyryk Tadeusz Drozda spotyka się zazwyczaj albo na pięknie położonym polu w Kołczewie koło Międzyzdrojów, albo gdzieś na Florydzie. Okolice Warszawy nie są bowiem dla golfistów miejscem prestiżowym.

Spadek poziomu wody w Wiśle skłonił władze miasta do skorzystania z dogodnej okazji do wysprzątania mocno zanieczyszczonego dna rzeki, na którym – oprócz przedmiotów zatopionych już bardzo dawno – można było ostatnio znaleźć nawet nowiutkie auto terenowe. Widocznie warszawiacy wzbogacili się do tego stopnia, że wyrzucają do rzeki również niepotrzebne samochody.

A ze śmieciami bywa różnie. W poprzednim wydaniu „Passy” informowaliśmy o bałaganie wokół spółdzielczego śmietnika obok Domu Kultury „Stokłosy”. No cóż, trudno było nie zauważyć, że śmieci rozwłóczyli bezdomni, szukający jak najwartościowszego łupu. Jak widać, nie wszystkim w Warszawie żyje się dzisiaj dostatnio. Niektórzy nie mają co do ust włożyć. I od razu przypomina się dosyć wyświechtana już anegdota, gdy spotyka się dwu starych przyjaciół. Jeden bogaty, spasiony martwi się tylko, że musi aż dwa tygodnie czekać na nowego „merca”, a drugi bezrobotny biedak, chudy jak patyk informuje go: – Ja od dziesięciu dni nic nie jadłem... Grubas mu na to: – Stary, to jakoś się zmuś i spróbuj jednak coś przekąsić. Na wszelki wypadek życzę wszystkim Czytelnikom, żeby w takiej sytuacji nie zmuszali się do jedzenia.

Wróć