Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Jak zamordowano prezydenta Kennedy’ego

01-11-2017 18:16 | Autor: Tadeusz Porębski
W ubiegłym tygodniu prezydent USA Donald Trump ujawnił część tajnych dokumentów dotyczących zabójstwa Johna Fitzgeralda Kennedy’ego, swojego poprzednika w Białym Domu. JFK, bo tak skrótowo Amerykanie nazywają zamordowanego prezydenta, został zastrzelony 22 listopada 1963 r. w centrum Dallas (Teksas).

Biały Dom odtajnił niemal 3000 dokumentów powiązanych ze śmiercią JFK, około 1000 dokumentów nadal ma klauzulę "ściśle tajne". Czego obawiają się władze USA broniąc obywatelom dostępu do poznania pełnej prawdy o zamachu na ich prezydenta i wszystkich okolicznościach tej czarnej karty w historii Ameryki? Co takiego jest w tych dokumentach, że kolejne rządy największego mocarstwa świata ciągle przedłużają nałożoną ponad pół wieku temu klauzulę "Bezpieczeństwo Narodowe" (National Security)? Co to ma wspólnego z bezpieczeństwem państwa? Zabijają im prezydenta, a oni zamiast wyjaśnić ten straszliwy akt terroru i wyłożyć Amerykanom prawdę na stół, mataczą w śledztwie, przyjmują karkołomne koncepcje (teoria "magicznej kuli"), zacierają ślady, pozbywają się świadków, a końcu utajniają kilka tysięcy dokumentów. Bo prawda jest taka, że przynajmniej trzech najważniejszych świadków zginęło w bardzo podejrzanych okolicznościach, a w dwóch przypadkach nie zezwolono na sekcję zwłok! Amerykanie uwielbiają łajać innych i uczyć ich zasad demokracji, ale to, co robią z dokumentami związanymi z zamachem na JFK, ma tyle wspólnego z demokracją, co ja z chińskim baletem.

Zgodnie z oficjalnymi ustaleniami komisji kierowanej przez ówczesnego prezesa Sądu Najwyższego Earla Warrena, badającej sprawę zamachu, zabójcą prezydenta miał być oskarżany o komunizowanie "samotny wilk" Lee Harvey Oswald. Osoby, które posiadały wiedzę na temat zamachu, bądź były jego naocznymi świadkami, ginęły nagle. Ktoś przedawkował, ktoś wpadł pod samochód, ktoś został wzięty za łosia i zastrzelony, ktoś jeszcze inny zabił się na prostej drodze, jak dróżnik Lee Bowers, który widział podejrzanych ludzi z podłużnymi pakunkami kryjących się za płotem na trawiastym pagórku. Najważniejsi świadkowie, czyli sam Lee Harvey Oswald,  Jack Ruby, Guy Banister, David Ferrie i Clay Shaw, o których w dalszej części felietonu, dosyć szybko pożegnali się z życiem.

By uprawdopodobnić tezę, że Oswald działał sam i nie było spisku na życie JFK, Komisja Warrena przyjęła karkołomną i do dzisiaj wyśmiewaną przez cały świat tzw. teorię magicznej kuli. Wobec uznania przez komisję, że padły tylko trzy strzały oddane przez Oswalda ze znajdującej się za plecami prezydenta składnicy książek i nie było drugiego strzelca z przodu, za płotem na trawiastym pagórku, należy przyjąć, że jeden pocisk zadał dwóm osobom aż 7 ran. Magiczna kula trafia JFK w plecy (rana nr 1), następnie przesuwa się w górę i wychodzi przodem przez szyję prezydenta (rana nr 2). Odczekuje około pół sekundy – zapewne wisząc w powietrzu – skręca w prawo i trafia w pachwinę gubernatora Teksasu Johna Conally`ego siedzącego na przednim fotelu prezydenckiej limuzyny (rana nr 3). Następnie leci w dół pod kątem 27 st. miażdży mu żebro i wychodzi z prawej strony klatki piersiowej (rana nr 4). Magiczny pocisk skręca w prawo i ponownie trafia gubernatora, tym razem w nadgarstek (rana nr 5). Miażdży kość promieniową i wychodzi na zewnątrz (rana nr 6). Dokonuje nagłego zwrotu i utyka w udzie gubernatora (rana nr 7), skąd sam wypada. Na ostatnim etapie pocisk leci do szpitala Parkland, gdzie zostaje znaleziony na marach z prezydentem. Bez większych uszkodzeń na płaszczu. Taka wersja została kupiona przez komisję kierowaną przez ówczesnego prezesa Sądu Najwyższego USA. Dobre, nieprawdaż?

Działająca w latach 1976–78 Komisja Izby Reprezentantów ds. Zabójstw skrytykowała w swoim raporcie Komisję Warrena za "niedostateczne dochodzenie" oraz uniemożliwienie dostępu do niektórych informacji i dokumentów, co uznano za niedopuszczalne. Komisja Izby Reprezentantów doszła do wniosku, że JFK padł ofiarą spisku, ponieważ na Dealey Plaza w Dallas znalazł się w krzyżowym ogniu przynajmniej dwóch strzelców, a nie jednego, jak dotychczas dowodzono. Drugi snajper strzelał zza płotu znajdującego się na trawiastym pagórku na wprost prezydenckiej kolumny. Był to strzał śmiertelny, pocisk trafił prezydenta w prawą część głowy wywalając na tył limuzyny pecynę krwawych odłamków czaszki zmieszanych z mózgiem.

To, że ostatni strzał padł z przodu, zza płotu za trawiastym pagórkiem, dowodzą klatki z amatorskiego filmu nakręconego przez Abrahama Zaprudera kamerą Bell&Howell 8 mm. Po przeprowadzeniu digitalizacji (cyfryzacji) filmu ustalono, że padły trzy albo cztery strzały oddane przeciągu 8,3 sekundy. Użyty przez Oswalda karabin Mannlicher Carcano M.91, kaliber 6,5 mm, rocznik 1938 był bronią powtarzalną z dwutaktowym zamkiem wymagającym przeładowania po każdym strzale, więc tak szybkie i, co bardzo ważne – celne strzelanie z niego, nie było według fachowców możliwe. Co więcej, zastosowany celownik optyczny był uszkodzony. Na klatce nr 313 zarejestrowano trafienie prezydenta, po którym jego głowę odrzuciło do tyłu. To najlepszy dowód, że JFK został trafiony pociskiem wystrzelonym z przodu. To z kolei dowodziłoby, że był drugi strzelec. A drugi strzelec to spisek i unicestwienie rządowej teorii o "samotnym wilku" Oswaldzie.

Różni ludzie i różne instytucje podważają lub wręcz wyśmiewają “spiskowe teorie”  sugerujące, że w zamachu maczała palce wąska, ale bardzo wpływowa grupa osób wywodzących się z CIA, Pentagonu i tzw. kompleksu militarno – przemysłowego, przed którego rosnącymi wpływami przestrzegał poprzednik JFK prezydent Dwight  Eisenhower. Przynajmniej trzy z wielu dziwnych wydarzeń związanych z zamachem świadczą o spisku zawiązanym na bardzo wysokim szczeblu. Pierwsze z nich: dlaczego utajniono przed narodem pełną dokumentację z prac Komisji Warrena i uniemożliwiono obywatelom USA dostęp do prawdy oraz kto miał tyle władzy, by tego dokonać? Drugie: teoria tzw. magicznej kuli bez dyskusji przyjęta przez komisję. Trzecie: jak to możliwe, że powiązany z mafią Jack Ruby przedostaje się z bronią do komendy policji w Dallas i na oczach setek policjantów oraz milionów widzów przed telewizorami śmiertelnie rani Oswalda, czyli osobę podejrzaną o zabójstwo prezydenta, która powinna być strzeżona niczym narodowy skarbiec w Fort Knox?

Jest to tym bardziej podejrzane i niezrozumiałe, gdyż ówczesny szef FBI Edgar J. Hoover w dniu, w którym domniemany zamachowiec został zastrzelony przez Jacka Ruby’ego, poinformował szefa wydziału zabójstw policji w Dallas kapitana Williama Fritza, cieszącego się znakomitą reputacją glinę, mającego na koncie rozwiązanie aż 98 proc. morderstw popełnionych w mieście, że Biuro nawiązało kontakt z mężczyzną, który twierdził, iż "Komitet" spiskuje przeciwko Oswaldowi i skrupulatnie zaplanował jego śmierć. O jaki "Komitet" Hooverowi chodziło do dziś nie wiadomo. Dokumenty są niekompletne, bądź utajnione.   

Jedyną instytucją amerykańskiego wymiaru sprawiedliwości, która wszczęła oficjalne śledztwo w sprawie zamachu w Dallas, był Jim Garrison, prokurator okręgowy w Nowym Orleanie. Śledztwo miało swój finał 1 marca 1968 r., kiedy tamtejsza Wielka Ława Przysięgłych przyznała, że JFK faktycznie padł ofiarą spisku, ale nie przedstawiono wystarczających dowodów na udział w nim biznesmena Claya Shawa, w którym prokurator widział jednego z głównych organizatorów tajnej operacji mającej na celu zamordowanie prezydenta. Garrison usiłował udowodnić, że Shaw był ściśle powiązany z CIA i pełnił rolę koordynatora tajnej operacji. Nie udało mu się tego dowieść podczas procesu, jednak kilkanaście lat później ówczesny szef CIA Richard Helms przyznał w oficjalnym komunikacie, że Clay Shaw był etatowym oficerem Agencji. Miał także ścisłe kontakty z komórką wywiadu wojskowego działającą w Nowym Orleanie. Shaw zmarł w 1974 r. rzekomo na raka płuc. Nie zezwolono na sekcję zwłok.

Według prokuratora Garrisona operację "JFK" organizował dla nieznanych zleceniodawców i osobiście koordynował Clay Shaw, który pozyskał do współpracy m. in. Davida Ferrie i Guya Banistera. Ten pierwszy, wyjątkowo tajemnicza postać, prawdopodobnie omotał i wystawił jako kozła ofiarnego Lee Harveya Oswalda, z którym znajomości konsekwentnie się wypierał. Jednak wspólne fotografie z lat pięćdziesiątych świadczą, że obaj panowie dobrze się znali. Guy Banister natomiast –  emerytowany agent FBI i były wysokiej rangi policjant – był właścicielem agencji detektywistycznej i miał szerokie kontakty tak w policji, jak i w służbach specjalnych. Jego zadaniem było pozyskanie strzelca wyborowego, zapewnienie mu anonimowości, przekazanie go ludziom z wywiadu wojskowego, których w dniu zamachu widziano w Dallas oraz zatarcie śladów w Nowym Orleanie. Po oddaniu śmiertelnego strzału do JFK snajper prawdopodobnie został niezwłocznie zlikwidowany. Banister zmarł nagle na wylew rok po zamachu.

Jak teoria prokuratora Garrisona ma się do rzeczywistości? Nie ma odpowiedzi na to pytanie i chyba już nie będzie. Jedno jest pewne: tylko osoba kompletnie pozbawiona wyobraźni może dzisiaj zaprzeczać, że JFK padł ofiarą spisku zawiązanego na najwyższych szczeblach państwa. Ale to już sprawa zadufanych w sobie Amerykanów. 

Wróć