Lata 1986 – 91 to najbardziej tajemniczy okres w życiorysie zakonnika. Niewiele na ten temat wiemy, ale jedno jest pewne – Tadeusz powrócił do Polski wyposażony w tak dogłębną wiedzę i smykałkę do interesów, że wnet ze skromnego zakonnika przepoczwarzył się we wpływowego magnata medialnego, rektora katolickiej uczelni i przywódcę znakomicie zorganizowanej katolickiej sekty nazwanej Rodziną Radia Maryja. Felix Gallardo nie mógł równać się wykształceniem ze swym rówieśnikiem z dalekiej Polski, ale łeb do interesów miał nie gorszy niż tamten. Podobnie jak polski zakonnik bardzo szybko pojął, że bez poparcia czynników z najwyższego szczebla władzy nie można robić wielkich interesów. A obaj marzyli o działalności w skali makro, a nie mikro. Zatrudnił się więc Felix jako ochroniarz Leopolda Sáncheza Celisa, ówczesnego gubernatora stanu Sinaloa, dzięki któremu stworzył sobie kontakty w rządzie wpierw stanowym, a wkrótce w stolicy państwa Ciudad de Mexico, umożliwiające mu zorganizowanie i stopniową rozbudowę własnej sekty, nazwanej wkrótce przez media kartelem z Guadalajara.
Po powrocie do kraju w 1991 r. ojciec dyrektor – jak każe się nazywać – zamieszkał w klasztorze redemptorystów w Toruniu. Jego kariera potoczyła się błyskawicznie. W tym samym roku bez żadnych problemów udało mu się założyć rozgłośnię radiową Radio Maryja. Zainicjował także powstanie środków masowego przekazu, takich jak gazeta codzienna „Nasz Dziennik” czy Telewizja Trwam. W 1998 powołał do życia fundację „Lux Veritatis” i objął fotel prezesa zarządu. W tym czasie upadła Stocznia Gdańska i nieoczekiwanie Tadeusz ogłosił chęć ratowania zakładu. Przy Radiu Maryja powstał Społeczny Komitet Ratowania Stoczni Gdańskiej, powołany do życia w celu zebrania pieniędzy na uratowanie stoczni poprzez jej wykupienie. Zbiórka była prowadzona bez zezwolenia, mimo to nikt nie przeszkadzał. Pieniądze w kwocie 160 milionów dolarów i świadectwa udziałowe NFI nie wpłynęły do stoczni i nigdy nie zostały publicznie rozliczone. Polska prokuratura dwa razy rozpatrywała zgłoszone zawiadomienia o popełnieniu przestępstwa i dwukrotnie odmówiła podjęcia kroków wszczynających postępowanie. Już wtedy nad Tadeuszem rozpościerał się pancerny parasol chroniący go przed odpowiedzialnością.
Z Felixem było podobnie. Systematycznie budował swoje imperium i dzięki znajomościom z czołowymi politykami stał się nietykalny dla prokuratury, policji federalnej, nie mówiąc o stanowej. Zorganizował odpowiednią infrastrukturę i w latach osiemdziesiątych zajął się transportem kolumbijskich narkotyków do USA na niespotykaną wcześniej skalę. W szczytowym okresie jego organizacja przynosiła 5 miliardów dolarów zysku rocznie, a w ramach zapłaty za swoje usługi Felix pobierał 50 proc. z kokainy dostarczanej przez kolumbijski kartel z Cali. Był bardzo metodyczny, przebiegły i przewidujący. Podzielił się wpływami z innymi meksykańskim i gangsterami, sprawującymi nadzór nad szlakami przerzutowymi do USA, dzięki czemu uniknięto wewnętrznych wojen, a profity z handlu narkotykami czerpali wszyscy gangsterzy liczący się wtedy w meksykańskim półświatku.
Skuteczna działalność Felixa opierała się przede wszystkim na znajomościach z członkami kolejnych rządów, którzy przez całe lata torpedowali każdą próbę postawienia go przed sądem. Felix popełnił jednak karygodny błąd, uczestnicząc w porwaniu i zamordowania agenta amerykańskiej DEA, Enrique „Kiki” Camareny. Jak wiadomo, Amerykanie ścigają sprawców zabójstw swoich funkcjonariuszy federalnych aż do skutku. W kwietniu 1989 r. rząd Meksyku sprzedał Felixa w zamian za podpisanie korzystnej dla kraju umowy handlowej z USA, ale nie zgodził się na jego ekstradycję do Stanów. Ten człowiek zbyt dużo wiedział o powiązaniach narkobiznesu z rządem. Felix dostał 37 lat i osadzono go w Altiplano, więzieniu o najwyższym stopniu bezpieczeństwa. Siedzi do dzisiaj.
Porównanie Rydzyka z Gallardo może być dla wielu ludzi mocno naciągane, kontrowersyjne, a nawet obraźliwe. Z jednej bowiem strony wyświęcony kapłan Kościoła Rzymskokatolickiego, z drugiej gangster i morderca mający na rękach ludzką krew. Faktycznie, ich sylwetek nie da się porównać. Jednak mechanizm milionowych biznesów powstałych z niczego, które z powodzeniem kręcili obaj panowie, jest tożsamy – ukryte bądź oficjalne wsparcie rządowe zapewniające bezkarność. Gallardo wylądował jednak w kryminale, natomiast Rydzyk – karykatura kapłana, nie rozliczył się ze 160 milionów dolarów, sieje w swoich mediach nienawiść rasową, homofobię, antysemityzm, czyli z pełną premedytacją dokonuje czynów karalnych, za które inni trafiają za kratki, a mimo to chodzi wolny. Może dlatego, że w organizowanych w Toruniu sabatach uczestniczą członkowie rządu, którzy oklaskami nagradzają pochwałę pedofilii zagrożonej w kodeksie karnym karą od 5 do 30 lat pozbawienia wolności. Jednym z klakierów jest urzędujący minister sprawiedliwości i prokurator generalny, innym Rzecznik Praw Dziecka. Gallardo oficjalnie uznaje się za złoczyńcę i wyjątkowego łotra, Rydzyk zaś uchodzi za pasterza, ale w rzeczywistości też jest złoczyńcą, tyle że w owczej skórze.
Nie ma znaczenia w jaki sposób obaj panowie zaskarbili sobie przychylność osób ze szczytów władzy – milionami dolarów łapówek od krwawego „narcotraficante”, czy urokiem osobistym wydzielanym przez sprytnego szarlatana. Ważne jest to, że dzięki takim koneksjom obaj mogli liczyć na bezkarność. Nękany aferami Kościół Rzymskokatolicki w Polsce trzęsie się w posadach i lada moment może runąć, a mimo to żaden z kościelnych hierarchów nie odważy się otwarcie napiętnować Rydzyka. Żaden z nich nie ma w sobie dostatecznie dużo woli (odwagi), by wszcząć wobec szkodnika z Torunia procedurę kościelnego impeachmentu. A przecież narzędzia do tego celu istnieją, wystarczy za pośrednictwem polskich biskupów i kardynałów, pełniących posługę w Watykanie, poprosić papieża Franciszka o zdecydowaną interwencję.
Tak czy owak, Ojciec Święty powinien wysłuchać, co odziany w bogato zdobiony pięknymi haftami ornat Rydzyk wygadywał podczas rocznicowej mszy, transmitowanej w minioną niedzielę na cały kraj przez Telewizję Trwam. Musi posłuchać prostackiego języka, jakim posługuje się ten pseudokapłan; musi posłuchać jak zakonnik kpi z nieletnich ofiar swoich kolegów – pedofilów i broni hierarchy zdymisjonowanego przez Watykan za ukrywanie i chronienie przestępców w sutannach. Jedno słowo papieża Franciszka i Rydzyk ląduje gdzieś w Pierdziszewie Górnym z zakazem wykonywania posługi kapłańskiej. Niepodporzadkowanie się woli papieża oznacza wydalenie go ze stanu duchownego. I byłoby po Rydzyku. Ale hierarchom brakuje jaj, jak obrazowo określa młodzież wszelkie oznaki słabości i bojaźni u człowieka.
Jeśli hierarchowie kościelni nie zrobią z Rydzykiem porządku, i to szybko, dopuszczą się kolejnego zaniechania, które może mieć dla Kościoła Rzymskokatolickiego w Polsce opłakane skutki. Tu już nie wystarczą nic nie znaczące dla pyszniącego się zakonnika upomnienia i nagany. On się nie zmieni, bo taka jest natura tego człowieka. Niezbędne jest podjęcie wobec niego kroków radykalnych. Rydzyk to w tej chwili człowiek – instytucja, wspierana przez ludzi z rządu, więc wstrząsnąć nią może wyłącznie papież. Episkopat Polski to dla szarlatana z Torunia "cienki Bolek", z którego zdaniem, podobnie jak ze zdaniem prowincjała redemtorystów i generała zgromadzenia, kompletnie się nie liczy. Co się z tym krajem porobiło? Dokąd dzisiejsza Polska zmierza? Jedno wiem na pewno: przeżyłem siermiężną komunę i dziadowski socjalizm utopijny, ale nigdy nie wstydziłem się bardziej, że jestem Polakiem, niż właśnie dzisiaj w czasach demokracji.