Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Jak warszawski przemysłowiec rozbił bank w Monte Carlo

13-01-2016 21:14 | Autor: Tadeusz Porębski
W Alejach Ujazdowskich stoi pałac, pełną historię tej nieruchomości zna niewielu warszawiaków. Związana z nią nieprawdopodobna, ale w dużej części oparta na faktach historia, mogłaby być znakomitym tematem na scenariusz filmu przygodowego, z dominującym wątkiem sensacyjnym.

Założycielem pierwszej mleczarni w Warszawie, która powstała w 1876 r. przy ul. Królewskiej 21, był Karol Jan Henneberg, kupiec i obywatel ziemski, prowadzący w swoim majątku w Nowodworze koło Mińska Mazowieckiego hodowlę wysoko mlecznych krów, młyn, gorzelnię, wytwórnię wód gazowanych i drożdży, cegielnię oraz piekarnię. Do największych osiągnięć Karola Jana należało zapoczątkowanie na skalę przemysłową produkcji mleka sproszkowanego dla niemowląt, zwanego "Albuminozą Henneberga". Nie mniejszym sukcesem było wprowadzenie przez niego stałej dostawy mleka do domu konsumenta, którą objęta została cała ówczesna Warszawa. Bracia Karola Jana – Juliusz i Wilhelm – prowadzili w Warszawie wytwórnię platerów i wyrobów ze srebra.

Stanisław Henneberg, syn Juliusza i członek Resursy Kupieckiej, był wspólnikiem tej fabryki, funkcjonującej pod firmą „Bracia Henneberg". Marię Braun, córkę Ludwika, właściciela składu wapna i materiałów budowlanych, poznał na dobroczynnym raucie. Wyszła za niego, choć wcale jej się nie podobał – był duży, ciężki, używał binokli, miał rudawoblond bródkę i przy swych zaledwie trzydziestu kilku latach świecił zaawansowaną łysiną. Maria była o dziesięć lat młodsza i uchodziła za rubensowską piękność. Stanisław nie był lubiany przez resztę rodziny Braunów. Uchodził za człowieka pysznego, który wartość ludzi ocenia wyłącznie na podstawie ich majątku. Był snobem, próbował pokazywać się publicznie ze znanymi artystami i zapraszał ich do siebie. Portret Marii zamówił za grube pieniądze u słynnego malarza Franciszka Żmurki.

Jednak w interesach Stanisław Henneberg był uczciwy, energiczny i sprawiedliwy dla pracowników. Był też dobrym mężem i ojcem. Wszelki hazard był mu obcy. Fabryka oraz kilka wziętych w posagu kamienic stanowiły poważny majątek, którego trzeba było pilnować. Toteż Stanisław nie ruszał się z Warszawy, doglądając produkcji słynnych platerów. Jednak narastające problemy ze zdrowiem, zwłaszcza artretyzm, zmusiły Stanisława Henneberga do złamania tych zasad. Lekarze zalecili mu wypoczynek na południu Europy. Jego wybór padł na francuską Riwierę, co miało mieć fatalne następstwa. Jesienią 1907 r. – z dwoma tysiącami rubli w kieszeni – Stanisław wsiadł na dworcu kolei warszawsko-wiedeńskiej do pociągu mającego końcową stację w Monte Carlo.

Stolica księstwa Monako stała się słynna na cały świat za sprawą tamtejszego kasyna gry. Powstało ono z inicjatywy Marii Karoliny, matki księcia Karola III z Grimaldich, która do budowy obiektu ściągnęła z Niemiec Francois Blanca, prowadzącego najsłynniejsze naonczas europejskie kasyno w Bad Homburgu. Na początku pobytu Stanisław Henneberg nie wykazywał specjalnego zainteresowania kasynem. Nie zwrócił nawet uwagi, że przewodnicy ulokowali go w bardzo drogim apartamencie Hôtel de Paris, położonym tuż obok kasyna gry. Tytułowano go ,,Monsieur le Comte”, gdyż w tych czasach panowało w Europie wyobrażenie, iż każdy przybysz z Polski jest co najmniej hrabią. Jednak codzienne spacery i picie kawy w szykownej Café de Paris znudziły się w końcu zamożnemu Polakowi i Henneberg udał się do kasyna. Olbrzymie, rzęsiście oświetlone sale wrzały życiem, a eleganckie toalety pań były dla przyzwyczajonego do nadwiślańskiej szarzyzny Polaka czymś z pięknego snu. Ponad ogólnym gwarem i monotonnymi wezwaniami krupierów dominował fascynujący, metaliczny dźwięk. Wydawało go złoto.

Nie używano wtedy zastępczych żetonów, gra odbywała się wyłącznie na złote monety. Były to 20-frankówki nazywane luidorami (napoleonami) i monety 100-frankowe, zwane plakami. Luidor był najmniejszą stawką. Żeby wyobrazić sobie jej wartość, wystarczy przeliczyć kurs złotej 20-frankówki na nasze pieniądze: najniższa stawka warta była ponad 1000 złotych. Henneberg nie miał żyłki gracza, był natomiast ciekawy życia. Zauważył, że obecni dzielili się na dwie grupy: krupierów i graczy. Krupierzy z zawodową obojętnością zgarniali lub wypłacali sumy, które dla każdego człowieka stanowiły majątek. Po przeciwnej stronie byli ludzie stawiający na szalę losu wysokie stawki. Byli gracze, którzy nie przejmowali się przegraną kilku czy kilkudziesięciu tysięcy franków, co snobowi Hennebergowi musiało mocno imponować. Badawcze zainteresowania polskiego przemysłowca zaprowadziły go do Salle Privée, gdzie grano w Trente et Quarantetrente. Gra ta polega na wykładaniu przez krupiera dwóch rzędów kart.

Hennebergowi gry te wydały się nudne. Wyszedł z sali, ale przy głównym wejściu dostrzegł łkającą kobietę wielkiej urody. Mimo jego nieszczególnej francuszczyzny para szybko się porozumiała. Ona ponoć przyjechała z narzeczonym, zabierając do Monte Carlo całe swoje oszczędności. Większą ich część przegrali wspólnie, a resztki zabrał narzeczony i znikł. Dama była głodna i miała tylko jedno pragnienie – wrócić do Paryża, gdzie w ogromnym magazynie ,,Aux Printemps” rzekomo była modelką. Niezbyt atrakcyjny Stanisław dał się złapać na lep. Suzanne była rozkoszna, po sutej kolacji zakrapianej szampanem para udała się do apartamentu Stanisława. Nazajutrz rano przemysłowiec stwierdził, że po kochance nie pozostał żaden ślad. Nie znalazł również portfela, w którym miał całą gotówkę. Stanisław bał się wysyłać do Warszawy depeszę z prośbą o wysłanie mu pieniędzy, ponieważ obawiał się dociekliwości żony. Znalazł w kamizelce złotego luidora. Nie było wyjścia – w rozterce poszedł do kasyna. Nawet nie po to, aby wygrać. Chciał tylko zyskać na czasie. Depeszę zawsze zdąży wysłać.

Trudno mu było przecisnąć się przez tłum ludzi opasujący stół z ruletą. Rzucił więc swego luidora na jedną z pojedynczych szans ponad głowami siedzących graczy. Moneta odbiła się od jakiejś stawki i upadła na środek stołu lokując się w kratce oznaczonej liczbą 20. Na przesunięcie stawki na wymyślone przez Stanisława pole nie było już czasu. Kulka rulety wylądowała na numerze... 20. Powodowany dziwnym impulsem i raczej duchem zabawy niż hazardu całą wygraną ulokował ponownie na numerze 20. Kulka rulety widać też miała poczucie humoru, bo Stanisław wygrał po raz drugi inkasując ponad 10 tysięcy franków. Henneberg mógł zgodnie z planem godnie spędzić resztę urlopu, ale stało się inaczej. Łatwość wygranej osłabiła mechanizm obronny przemysłowca.

Już odchodził od stołu, kiedy usłyszał z ust krupiera sakramentalne ,,Rien ne va plus”. Machinalnie wyciągnął z kieszeni kilka monet i postawił na numer 31. Nie zauważył nawet, że nie były to luidory, lecz plaki. Kulka była już w pełnym biegu, gdy obstawił dodatkowo chevale. Poprzez szum rozmów Hennerberg usłyszał głos krupiera. ,,Trenie un, masse aux plain, masse aux chevaux, masse aux Carée”.

Tym razem zgarnął ponad 20 tysięcy franków. Nie wycofał wygranej, bo intuicja kazała mu powtórzyć numer 31. Nie orientując się w przepisach ruletki, przekraczał maksima. Grę wstrzymano, gdyż krupierzy zajęci byli targami o wysokość stawek Henneberga i obstawianiem  przez niego wszystkich możliwych szans związanych z numerem 31. Na stole nikt więcej nie grał. Wysokość stawek nieznanego gracza stała się sensacją. Henneberga opanowała idée fixe. Obstawiał pola, a resztę pieniędzy rzucił na tuziny i Transversale plein avec zéro (11 razy stawka). Zjawił się szef sali i zobaczył grę skoncentrowaną na jednym numerze. Wszystkie szanse numeru 31 obstawione były maksymalnie. – Changer la main – rzucił krupierom.

Zdarzył się niezwykle rzadki przypadek. Kulka dotknęła przegródki i niczym bilardowa kula, której bilardzista nadał ,,fałsz”, zaczęła piąć się ku środkowi tarczy. Tu stanęła przy sworzniu, jakby namyślając się, w którym numerze wylądować. Tarcza zwalniała obroty. Wielu graczy przerwało grę i obległo stół Henneberga. Kulka drgnęła i wolno potoczyła się w kierunku numerów. Los Henneberga   spełniał się. – Trente un – oznajmił grobowym głosem krupier wskazując na numer. Nie mógł w niego zwyczajowo uderzyć grabkami, ponieważ numer otoczony był górami luidorów i plaków. Obliczanie wygranej przedłużało się. W końcu zabrakło na stole pieniędzy i musiano przynieść rezerwę z kasy. – Na tym stole gra jest na dzisiaj skończona – oznajmił szef sali i nakrył stół kirem, co oznacza w kasynach "rozbicie banku". Sam dyrektor kasyna gratulował Stanisławowi wygranej, a dwóch boyów w mundurach przyniosło na wielkiej lakowej tacy 15 kilogramów złota.

Hanneberg odtransportował ponad 150 tysięcy franków do banku. Stał się codziennym gościem kasyna i zawsze obstawiał grubo. Zabawa w wygrywanie dużych pieniędzy wydała mu się nie tylko bardzo przyjemna i emocjonująca, ale i dziecinnie łatwa. Grał w taki sposób, że jego złoto ,,pracowało” na kilku stołach. Stał się sensacją sezonu. Opowieści o górach złota wygranych przez Henneberga powtarzane były z ust do ust i dostawały się na łamy prasy całego świata, nie bez cichego udziału dyrekcji kasyna gry, dla którego każda przegrana banku, a wygrana gracza jest najlepszą reklamą. Stanisław żył jednak jakby we śnie, stał się sławny i uważano go za współczesnego Cagliostra, czyli cudotwórcę. A to była po prostu bardzo dobra passa, która zdarza się podczas gry w ruletę. Problem w tym, że nie trwa ona wiecznie, o czym nasz rodak zdawał się nie wiedzieć. Zamieszkał w najdroższym apartamencie najlepszego hotelu i wydawał przyjęcia, których kolosalne koszty pokrywał następnego dnia jednym rzutem złota na stół. I kto wie, jak długo trwałoby bajkowe życie, gdyby nie wiadomość o ciężkiej chorobie żony.

Wyjazd nababa znad Wisły stał się sensacją całego Monte Carlo. Zarząd kasyna, pamiętając o potrzebie własnej promocji, postanowił zrobić z tego wydarzenia wielką ceremonię. Zamówiono prywatny pociąg, tzw. Extra Zug, aż do samej Warszawy. Dyrekcja domu gry zjawiła się w godzinie odjazdu u drzwi ,,salonki” z kwiatami. Wiedzieli, co robią, wszak Henneberg pozostawiał w banku Credit Lyonnais fortunę szacowaną na 7 milionów franków, czyli około 500 milionów dzisiejszych złotych. Od momentu, gdy bieg kulki w Monte Carlo zwiększył dziesięciokrotnie majątek Henneberga, zmienił się też tryb jego życia. Stanisławowi po prostu przewróciło się w głowie. Kupił wykwintną kamienicę – pałacyk        – w jednej z najlepszych wówczas lokalizacji Warszawy, w Alejach Ujazdowskich pod numerem 23 i wydawał przyjęcia dla wciąż rosnącego grona przyjaciół. Udziały w fabryce sprzedał za grosze bratu, uznając, że milionerowi nie wypada bawić się w drobny przemysł. W czasie przyjęć po wystawnych kolacjach oblewanych obficie szampanem ostro grano w baccarata, bowiem należało to do dobrych obyczajów magnackich.

Niestety, los powoli odwracał się od Henneberga i szczęśliwiec zaczął w końcu przegrywać. Im więcej przegrywał, tym bardziej pragnął się odegrać. Ponownie pojechał do Monte Carlo. Nie potrzebował nawet pokazywać portierowi swojej oprawnej w safian dożywotniej karty wstępu, bowiem cały personel domu gry znał go doskonale sprzed roku. Widząc Stanisława, dyrekcja prawdopodobnie zmówiła modlitwę dziękczynną, bowiem powszechnie wiadomo, że odgrywanie się na siłę równa się pewnej przegranej. Henneberg oddał co do franka to, co niedawno wygrał. Odurzony hazardem poprosił o kredyt w wysokości 100 tysięcy franków, który chętnie mu dano. Potem jeszcze dwa na podobne kwoty. Wszystko przegrał. W akcie desperacji postanowił zagrać starym systemem. Podjął z banku milion franków i rozpoczął, jak dawniej, usypywanie stosów złota na kilku stołach równocześnie. Ale stosy topniały w zastraszającym tempie. Dobra passa się skończyła. Kiedy konto bankowe opustoszało, Henneberg wystawił czek na 100 tysięcy franków, mając wiedzę, że na te pieniądze nie ma pokrycia. Wystarczyły trzy rzuty i były milioner wyszedł z kasyna jako kompletny bankrut.

Ranne przebudzenie nie było przyjemne. Do pokoju zapukał przedstawiciel kasyna z żądaniem zwrotu pieniędzy, w przypadku odmowy zagroził policją i więzieniem. Ratując resztki dobrego imienia swojego i rodziny, Hennenberg zaproponował na pokrycie długu nieruchomość w Alejach Ujazdowskich. Propozycję  zaakceptowano. Jako wiatyk Stanisław otrzymał bilet II klasy do Warszawy, pokrycie kosztów pobytu w hotelu oraz 200 franków na drogę. Tak skończyła się kariera jednorocznego milionera, jego dalsze losy są nieznane.

Nieruchomość w Alejach Ujazdowskich 23 kasyno w Monte Carlo prawdopodobnie sprzedało rodzinie Leszczyńskich, która w 1924 r. całkowicie zmodernizowała obiekt, nadając mu styl neobarokowy i zwieńczając go mansardowym dachem. W roku 1927 pałac kupiła rodzina Gawrońskich. Podczas  II wojny światowej obiekt spłonął, odbudowany po wojnie przez państwo przechodził z rąk do rąk, aż w końcu ponownie przejęli go Gawrońscy.

Wróć