Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Jak towarzysz Zubow widział Polskę...

06-10-2021 21:08 | Autor: Prof. dr hab. Lech Królikowski
W dniu 17 września 1939 r. na wschodnie tereny Rzeczypospolitej Polskiej wtargnęły siły zbrojne Związku Sowieckiego, które za zgodą i w porozumieniu z Niemcami zagarnęły ok. 53% polskiego terytorium. Armia Czerwona rozpoczęła agresję siłami 617 588 ludzi. Cały czas siły te były wzmacniane, tak że wg stanu na 2 października 1939 r. było to już 2 421 300 osób, 5467 dział i granatników, 6096 czołgów i samochodów pancernych oraz 3727 samolotów.

W wojskach inwazyjnych wojska NKWD (pograniczne, konwojowe i wewnętrzne) liczyły łącznie ok. 195 tysięcy. Rosyjska badaczka Natalija S. Lebiediewa, powołując się na dyrektywę gen. Aleksandra M. Wasilewskiego, stwierdziła, że po 17 września 1939 r. na terytorium Polski oddziały Armii Czerwonej i Wehrmachtu nie tylko koordynowały swoje działania, ale współdziałały w walce z Wojskiem Polskim. Zgodnie z rozkazem marszałka Rydza-Śmigłego, WP unikało starć z Sowietami, a podejmowało je tylko, gdy było atakowane. Do wyjątków należała obrona miast, a jednym z nielicznych było Grodno. Sowieci opanowali ok. 200 tys. kilometrów kwadratowych i zaczęli wprowadzać swoje porządki. Po zmianie ustroju w Polsce na przełomie lat 80. i 90 XX wieku zaczęto odsłaniać ukrywane przez komunistów losy Polaków na wschodnich rubieżach II RP. W tym zakresie nadzwyczaj interesujące jest pisarstwo Sergiusza Piaseckiego (1901-1964), bardzo zdolnego literata i wnikliwego obserwatora rzeczywistości, którą po mistrzowsku potrafił przedstawić w zwierciadle satyry.

Urodził się w Lachowiczach na Białorusi, w pobliżu Baranowicz, czyli w sąsiedztwie późniejszej wschodniej granicy Rzeczypospolitej. Był niespokojnym duchem. Być może był to skutek trudnego dzieciństwa, gdyż był nieślubnym dzieckiem zubożałego i zrusyfikowanego szlachcica Michała Piaseckiego i białoruskiej wieśniaczki, a wychowywała go konkubina ojca, który niewiele się synem interesował. W domu rozmawiano wyłącznie po rosyjsku. Nastoletni Sergiusz – a działo się to w okresie I wojny światowej i rewolucji w Rosji – trafił do więzienia za bójkę w szkole. Po ucieczce znalazł się w Moskwie, gdzie zetknął się z bolszewikami, których serdecznie znienawidził. Powrócił na Białoruś, a konkretnie do Mińska, który był wówczas ośrodkiem białoruskiego ruchu niepodległościowego. Związał się z nim, a nawet wstąpił do podległych mu oddziałów wojskowych, a po ich rozbiciu wstąpił do polskiej Dywizji Litewsko-Białoruskiej, w składzie której walczył na przedpolach Warszawy w sierpniu 1920 r. W maju 1921 r. przeszedł do cywila, ale nie mając żadnego zawodu i nie posiadając majątku, miał marne perspektywy na przyszłość. Chcąc zarobić na życie, związał się ze światem przestępczym. Łatwość poruszania się w tym środowisku, spryt i odwaga, a także znajomość języków i dialektów używanych na polsko-sowieckim pograniczu, zwróciły na niego uwagę polskiego wywiadu, który go zwerbował w 1922 roku. Piasecki, mając zabezpieczenie z polskiej strony, zajął się przemytem, w tym przemytem narkotyków, od których się uzależnił. Efektem było wydalenie ze służby. Uzależnienie od narkotyków jednak pozostało, a nałóg był kosztowny. Piasecki zajął się rozbojem, za co został skazany na śmierć, zamienioną na 15 lat więzienia. Siedział m. in. w słynnym i bardzo ciężkim więzieniu, w dawnym klasztorze na Świętym Krzyżu. Tam zapadł na gruźlicę; tam też nauczył się poprawnej polszczyzny. W więzieniu Piasecki odkrył swój talent literacki. Efektem jest m. in. wydana drukiem i przetłumaczona na kilka języków powieść „Kochanek Wielkiej Niedźwiedzicy”. Piasecki stał się wielkim odkryciem literackim. Najwybitniejsi pisarze, z Melchiorem Wańkowiczem na czele, podjęli starania o jego uwolnienie. Prezydent Ignacy Mościcki ułaskawił Sergiusza w 1937 r. Piaseckiego, który stał się gwiazdą salonów. Mieszkał w majątku Rohotna pod Nowogródkiem.

W okresie okupacji czynnie działał w polskim podziemiu niepodległościowym na Wileńszczyźnie, za co uhonorowany został Brązowym Krzyżem Zasługi z Mieczami. Po II wojnie światowej wyjechał z Polski do Włoch, a następnie do Wielkiej Brytanii, gdzie zmarł w 1964 r.

Sergiusz Piasecki jest autorem co najmniej 13 powieści. Jedną z nich jest utwór pod tytułem; „Zapiski oficera Armii Czerwonej”, która po raz pierwszy ukazała się w Londynie w 1957, ale powstawała co najmniej od 1946 roku. Jest to dzieło w formie pamiętnika oficera Armii Czerwonej Michaiła Zubowa. Obejmuje okres od 22 września 1939 r. do 1 stycznia 1945 r., a terytorialnie Wilno, Lidę i okolice, a więc tereny znane Piaseckiemu z autopsji. Groteskowa i ironiczna forma „Zapisków …”, jest bardzo celnym i ciężkim ciosem Piaseckiego, zadanym bolszewizmowi. Prezentuje przedstawiciela elity społeczeństwa sowieckiego stalinowskich czasów – oficera Armii Czerwonej, który nie potrafi zdobyć się na samodzielne myślenie, człowieka o zachowaniu opartym na posłuszeństwie, na strachu, żywiącym utrwaloną nim nienawiść do „burżujów”. Moim zdaniem, żadne pomniki i rocznicowe obchody nie docierają do czytelników z taką mocą, jak kpiny Piaseckiego. Nic więc dziwnego, że od 1951 r. wszystkie jego dzieła objęte były zapisem polskiej cenzury. Szyderstwo, jest bowiem często bardziej niszczące niż najcięższe działa.

„Zapiski oficera Armii Czerwonej”, dokonywane są od 22 września 1939 r., gdy nasz bohater – młodszy lejtnant Michaił Zubow – stacjonuje w Wilnie. Tego dnia ten młody oficer postanowił uwiecznić swoje wojenne wyczyny. Tekst zaczyna się patetycznie: „Noc była czarna jak sumienie faszysty, jak zamiary polskiego pana, jak polityka angielskiego ministra. Lecz nie ma siły na świecie, która powstrzyma żołnierzy Armii Czerwonej, idących dumnie i radośnie wyzwalać z burżuazyjnego jarzma swoich braci: chłopów i robotników całego świata.”

Na podejściu do Wilna pododdział Zubowa wziął do niewoli załogę polskiej placówki wraz z jej dowódcą. Zubow zwraca się do jeńca: „Skończyło się twoje panowanie i koniec waszej pańskiej Polski! Napiliście się dużo ludzkiej krwi! Teraz trzeba będzie i swoją wyrzygać!” A później: „Należałoby się, według sprawiedliwości, i jego, i tych wszystkich otumanionych pachołków kapitalistycznych powystrzelać, chociaż kul szkoda na takie burżujskie ścierwo. Ale rozkaz mieliśmy jasny: jeńców odsyłać na tyły. Więc zostawiliśmy eskortę i poszliśmy dalej. Nasze orły z NKWD tam z nimi się rozprawią (…).

Rozumiem, że przyniosłem do Polski, dla moich uciemiężonych przez panów braci i sióstr, światło nieznanej im wolności i naszą wielką, jedyną na świecie, prawdziwą, sowiecką kulturę. Właśnie o to chodzi: o kulturę psiakrew! Niech się przekonają, że bez panów i kapitalistów staną się wolnymi, szczęśliwymi ludźmi i budowniczymi wspólnej, socjalistycznej ojczyzny proletariatu. Niech odetchną wolnością! Niech zobaczą nasze osiągnięcia! Niech zrozumieją, że tylko Rosja, wielka MATKA ludów uciemiężonych, może wybawić ludzkość od głodu, niewoli i wyzysku! (...)

Takim to sposobem ja, młodszy lejtnant niezwyciężonej Armii Czerwonej, wkroczyłem na czele mego plutonu do burżuazyjnej Polski. Stało się to nocą 17 września 1939 roku. Hura! hura! Hura!”

Nieco dalej dodaje: „Gdy myślę o naszym wielkim WODZU i NAUCZYCIELU, to czuję, że do oczu napływają mi łzy. Kim bym ja był bez niego? Carskim niewolnikiem, gnębionym i eksploatowanym nieludzko. A teraz ja, którego ojciec był zwykłym robotnikiem, jestem oficerem. Mam zaszczyt należeć do Komsomołu. Ukończyłem dziesięciolatkę. Umiem czytać i pisać prawie bez omyłek. Potrafię też rozmawiać telefonicznie. Znam politgramotę. Jem codziennie prawdziwy chleb. Chodzę w butach ze skóry. Jestem człowiekiem oświeconym i kulturalnym. Poza tym korzystam z największych wolności, jakie może mieć człowiek na ziemi. Wolno mi nawet nazywać GO – naszego wodza – towarzyszem. Pomyślcie tylko uczciwie: ja mam prawo swobodnie i wszędzie nazwać GO towarzyszem! Towarzysz Stalin! TOWARZYSZ STALIN!… Otóż to jest moją największą dumą i radością!… Czy może obywatel państwa kapitalistycznego nazwać swego prezydenta lub króla towarzyszem? Nigdy! Chyba tylko inny krwiożerczy prezydent albo zezwierzęcony król. A ja… Czuję, że łzy radości i dumy napływają mi do oczu… Muszę przerwać pisanie i zapalić, bo nie wytrzymam nadmiaru szczęścia i serce mi pęknie”.

Z kolei 23 września 1939 r. zanotował:

„Batalion nasz stoi w koszarach przy ulicy Wiłkomierskiej. Nam, oficerom Komendantura dała pozwolenie na zamieszkanie prywatnie w pobliżu koszar. Ja się ulokowałem przy ulicy Kawaleryjskiej w domu numer cztery. Poszedłem tam wczoraj rano z orderem Komendantury i pytam o prezesa Domkomu. A mnie powiedzieli, że żadnego domowego komitetu u nich nie ma i nie było. Splunąłem ja:

– Też porządki! Jakżeście tu żyli?

Poszedłem ja do dozorcy. Pokazali mi jego suterenę. Schodzę ja w dół i tak sobie myślę: „Nareszcie zobaczę chociaż jednego eksploatowanego proletariusza”. Ale gdzie tam! Widzę ja, w dużym pokoju siedzi tłusty, pięknie ubrany pan. Ja tylko na nogi jego spojrzałem i od razu zobaczyłem: buty z cholewami! A on nic. Siedzi i kawę pije. Na stole prawdziwy chleb leży i cukier w bańce stoi. Nawet kiełbasę na talerzu zauważyłem. Wielka mnie złość ogarnęła, że taki kapitalista dozorcę udaje. Ale nic nie powiedziałem, tylko tak sobie pomyślałem: „Przyjdzie i na ciebie czas! Skończy się twoje kiełbasiane życie i o butach też zapomnisz!””

Lejtnant Zubow zakwaterowany został w mieszkaniu, w którym mieszkały trzy samotne nauczycielki. Oto jego wrażenia z pierwszego spotkania; „Okazało się, że trzy baby w trzech pokojach mieszkały! Nauczycielki!… Ale nic: sowiecka władza je rozszyfruje. I „dozorcę” tego tak samo. Niech zaczekają troszkę. Dla wszystkich znajdzie się odpowiednie miejsce. (…) Oddały mi narożny pokój z balkonem. Zapytały: czy dużo mam rzeczy? Ale rzekłem im: „Jakie oficer bojowy może mieć rzeczy? Nic nie mam. To przecież wojna”. Powiedziały, że dadzą mi pościel. Zgodziłem się na to, ale pomyślałem sobie: na jakiego czorta to mi jest potrzebne?”.

Po załatwieniu spraw lokalowych lejtnant Zubow wyszedł na ulice Wilna: „Idę ja ulicami i widzę, że w prawdziwą burżujską jaskinię trafiłem. Publika na ulicach ubrana jak na bal. Każdy w skórzanych trzewikach, a niekiedy to nawet i w butach. Krawaty i kołnierzyki też u wielu zauważyłem. I prawie wszyscy są w kapeluszach. Ot pasożyty!… A najdziwniejsze to są kobiety. Włosy każda ma uczesane jak aktorka filmowa. Na nogach cienkie pończochy, pewnie w Paryżu kupowane: gładkie, brązowe. Sukienki lekkie, kolorowe … jak kwiaty. W życiu swoim takich nie widziałem. Pięknie burżujskie ścierwo poubierane. Ja tak sobie idę i tak sobie myślę: „Chyba tu z całej Polski kapitaliści z żonami i córkami zjechali się? Takie bogactwa!”. Trochę mnie nawet strasznie zrobiło się. Tylu tych krwiopijców dookoła szwenda się! Ale widzę, że i naszych chłopaków jest sporo. Chodzą ulicami i też fason trzymają. Każdy naperfumowany tak, że z daleka czuć. Niech burżuje przekonają się: jaka u nas kultura!. (…) W jednym miejscu patrzę ja: piekarnia. W oknie sklepu chleb i bułki zauważyłem. Nawet ciastka były. Nigdy w życiu czegoś takiego nie widziałem. Myślę sobie: albo to jest burżujska propaganda, albo specjalny sklep polskiego „Inturistu”. Stanąłem ja przy oknie i obserwuję. Ludzie wchodzą, kupują, wychodzą. A ja tylko staram się zauważyć: czy specjalne stachanowskie „bony” mają, czy zwykłe kartki? Ale trudno było to zrozumieć. Myślę ja sobie: „Spróbuję i ja. A nuż sprzedadzą?” Wchodzę ja do środka, odkaszlnąłem i mówię, niby spokojnie:

– Proszę mi odważyć pół kilograma chleba.

Panienka, ładna taka i cycata, pyta: – Jakiego?

Ja palcem pokazałem na najbielszy … jak bułka. I nic. Odważyła, nawet w papierek zawinęła i podaje mnie.

Proszę pana – powiedziała. Ja aż zdrętwiałem: panem mnie nazwała! Nie rozeznała się. Chyba tylko dlatego mi chleb i sprzedała. A może ślepawa trochę”.

Lejtnant Zubow, po licznych zakupach, postanowił pójść do fotografa. „Za dwa dni zdjęcia ja zabrałem. Trudno było uwierzyć własnym oczom. Medali pełna pierś. Z lewej kieszeni gimnaściorki łańcuszek od zegarka widać wyraźnie. Z kieszonki u spodni tak samo dewizka wisi zachwycająco. A na rękach po dwa zegarki…”.

Pewnego dnia (zapis z października 1939 r.) nasz dzielny Zubow dowiedział się o przestępstwie niejakiego Morgałowa. W pamiętniku zanotował: „Co się tyczy Morgałowa, to za to, że mówił, iż będzie wojna z Niemcami, należało się nie tylko go – faszystowskiego psa – do łagru wysłać, lecz i skórę z niego – imperialistycznego pachołka – zedrzeć. Ja niedawno czytałem książkę o wielkim niemieckim wodzu i najlepszym przyjacielu naszego kochanego OJCA Stalina, Adolfie Hitlerze. On jest też proletariuszem i buduje socjalistyczną ojczyznę dla swego narodu tak samo i taką samą jak i nasz WIELKI Stalin. I nigdy nie może być wojny między dwoma bratnimi narodami. To jest jasne dla każdego normalnego człowieka. A słuchy o takiej wojnie puszczają polscy panowie i agenci imperialistów angielskich. Ale z nimi wszystkimi wkrótce my, razem z towarzyszem TOWARZYSZA Stalina, Adolfem Hitlerem, rozprawimy się”.

W Wilnie, pod datą 22 czerwca 1941 r. młodszy lejtnant Zubow – widząc samoloty bombardujące miasto – zanotował, m.in.: „Zrozumiałem ja, że to Anglicy nalot na miasto zrobili. Bo więcej nie ma komu. Nie dostrzegł nasz kochany Hitlerek, jak przelecieli nad Niemcami i biją, podli faszyści, po Związku Radzieckim! Wybrali czas, kiedy jesteśmy zajęci wywożeniem Polaków (…)”.

Serdecznie polecam PT Czytelnikom „Zapiski oficera Armii Czerwonej”. Polityczna satyra najwyższej próby, znakomicie wpisana w realia ówczesnej Wileńszczyzny. Książkę w 2015 r. opublikowało wydawnictwo LTW z podwarszawskich Łomianek.

Wróć