Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Jak SLD i PSL zdołały otworzyć reprywatyzacyjny Sezam w Warszawie

19-10-2016 20:54 | Autor: Tadeusz Porębski
Ostatnio podejrzana reprywatyzacja mokotowskiej nieruchomości przy ul. Narbutta 60 stała się tematem dnia w TVP Info. Wspominano o niej również w innych mediach, a do sprawy publicznie odniósł się m. in. wiceminister sprawiedliwości Patryk Jaki.

Nie znającym szczegółów należy przypomnieć, że dzięki determinacji „Passy” oraz kilkorga mieszkańców budynku pod wspomnianym adresem udało się po dwuletniej ciężkiej walce z urzędnikami i prokuraturą zablokować wykonanie decyzji reprywatyzacyjnej z maja 2014 roku. Jest ona obarczona wadą prawną, ponadto opiera się na akcie notarialnym z 1947 r., który sporządziła w piwnicy jednego ze zrujnowanych mokotowskich budynków osoba do tego nieuprawniona. Odrębną kwestią jest historia związana z uporczywym forsowaniem przez urzędników dzielnicy Mokotów modernizacji tej objętej roszczeniem nieruchomości. Na działce przekazanej w maju 2014 r. spadkobiercom byłego właściciela znajduje się wybudowana w 1955 r. pięciokondygnacyjna kamienica z 14 lokalami mieszkalnymi, z których 10 stanowi własność miasta. Podejrzana modernizacja, na którą dzielnica wydała ponad ćwierć miliona złotych, jest ściśle powiązana z prowadzonym  przez Prokuraturę Regionalną we Wrocławiu, pod nadzorem Prokuratury Krajowej, śledztwem (PR 6 Ds.820.2016) w sprawie wydania decyzji umożliwiającej sprzedaż przez miasto Warszawa udziału w nieruchomości wspólnej budynku przy ul. Narbutta 60.

Urząd dzielnicy Mokotów dążył do kompleksowego wyremontowania budynku, mimo że od 1999 r. był on objęty roszczeniem. Polityka miasta zabrania modernizowania budynków objętych roszczeniami, dozwolone są jedynie doraźnie naprawy w sytuacji zagrożenia zdrowia bądź życia mieszkańców. Ktoś z mokotowskiego urzędu pchał na Narbutta 60 setki tysięcy złotych. Ktoś umocował w zarządzie tamtejszej Wspólnoty Mieszkaniowej spadkobierców właściciela ubiegających się o zwrot tej nieruchomości! Przekazano im tym samym do wyłącznej dyspozycji 72 proc. udziałów miasta, co pozwoliło tym ludziom samodzielnie podejmować uchwały i remontować swoją przyszłą własność za publiczne pieniądze. Ktoś pilnował, by w budżecie dzielnicy Mokotów nie zabrakło środków na realizację uchwał, choć dla innych wspólnot, w których udziały ma miasto, urząd jest wyjątkowo skąpy.

W końcu ktoś zlecił dyspozycyjnej rzeczoznawczyni majątkowej wykonanie operatu szacunkowego dla 10 lokali komunalnych o łącznej powierzchni 461 mkw., które miały być odsprzedane przez miasto spadkobiercom byłego właściciela po przejęciu przez nich gruntu pod budynkiem. Rzeczoznawczyni sobie tylko znanym sposobem wyliczyła, że 10 mieszkań komunalnych zlokalizowanych w prestiżowym punkcie stolicy państwa, w kompleksowo wyremontowanym budynku, spadkobiercy byłego właściciela gruntu będą mogli wykupić od miasta za 1,880 mln zł, czyli po 188 tys. zł za lokal. Na każdym etapie tej sprawy pojawiał się przekręt, którego niestety nie dostrzegały organy ścigania. Dopiero po zmianie władzy w państwie i osobistej interwencji prezesa PiS reprywatyzacja Narbutta 60 znalazła się w katalogu kilkunastu postępowań wznowionych i prowadzonych przez Prokuraturę Regionalną we Wrocławiu pod nadzorem Prokuratury Krajowej.

Pudrowanie rzeczywistości nic nie da – w stolicy państwa zrzeszonego w UE działy się rzeczy, które jeżą włosy na głowie. Przykładów bezprawia i bezkarności jest może tysiąc, ale wystarczy przytoczyć tylko jeden, by porównać nasz kraj z bananową republiką, gdzie sprawiedliwość, etyka i odpowiedzialność są tylko w słowniku. Roszczenia do 10 z 38 mieszkań w budynku przy ul. Karowej 14/16 kupiła za 40 tys. złotych osoba wyspecjalizowana w odzyskiwaniu nieruchomości. Ponoć jest to najlepiej zlokalizowana kamienica w Warszawie. Kupiec niezwłocznie wystąpił do stołecznego ratusza o częściowy jej zwrot. W szybkim tempie ówczesny wicedyrektor BGN Jakub Rudnicki wydał stosowną decyzję, mimo że Ministerstwo Finansów informowało BGN, iż czeka na dokumenty z zagranicy potwierdzające spłacenie tego roszczenia przez rząd PRL. Wkrótce resort poinformował oficjalnie, że byli właściciele tej nieruchomości otrzymali od władz PRL odszkodowanie. Ale kamienica była już w rękach wydrwigrosza.

W państwach prawa obowiązuje zasada, że decyzja administracyjna obarczona wadą prawną jest z mocy tegoż prawa nieważna. W Polsce dyrektor BGN wprowadza do obiegu prawny dziwoląg, że w tej sprawie "nastąpiły nieodwracalne skutki prawne", więc decyzja musi być utrzymana w mocy. Te nieodwracalne skutki prawne to prawdopodobnie szybkie zbycie wyłudzonego mienia osobie trzeciej. Kiedyś za kupno wyłudzonego bądź ukradzionego mienia dostawało się zarzut świadomego bądź nieświadomego paserstwa, a "fanty" podlegały przepadkowi na rzecz skarbu państwa. Kiedyś organizatorzy tak ordynarnego numeru, którego celem  byłoby zagarnięcie komunalnego mienia, niechybnie wylądowaliby w kryminale. I to na długie lata. Wówczas za kradzież skór z państwowej garbarni niejaki Bolesław Dedo z Kielc dostał dożywocie. 

W kwestii dzikiej reprywatyzacji jest jednak pewien niebywale ważny element, o którym rzadko wspominają media. Elementem tym jest nowelizacja ustawy o gospodarce nieruchomościami i wprowadzony do systemu prawnego z  dniem 22 września 2004  r.  ustawą z 28 listopada 2003 r. o zmianie ustawy o gospodarce nieruchomościami – zapis o sposobie wyceny nieruchomości znacjonalizowanych dekretem Bieruta. Do tego czasu wypłacano odszkodowania według wartości danej nieruchomości w dniu przejęcia jej przez PRL i zrewaloryzowanej za pomocą odpowiednich algorytmów w dniu wydania decyzji reprywatyzacyjnej. Były to przysłowiowe grosze, dlatego reprywatyzacja w takiej postaci nie znajdowała się w centrum zainteresowania ludzi interesu.

Wreszcie ktoś dostrzegł jednak miliardowy potencjał tkwiący w tym biznesie. Byli to zapewne członkowie prawniczego lobby działającego od 1989 r. w parlamencie. Wystarczyło zmienić sposób wyliczania wartości odszkodowań za zwracane mienie, by niewielka, ale dobrze ustosunkowana grupa osób zaczęła zarabiać krocie. W listopadzie 2003 r. lobby wprowadziło do laski marszałkowskiej projekt nowelizacji obowiązującej wówczas ustawy o gospodarce gruntami. Zmieniono stosowny zapis i od wejścia w życie noweli we wrześniu 2004 r. można było wyceniać wartość zwracanej nieruchomości nie według cen obowiązujących w dniu jej nacjonalizacji, czyli w latach 1945–1948, lecz w dniu wydania decyzji reprywatyzacyjnej. Stąd te dziesiątki milionów złotych na kontach pani Marzeny K. Stąd ponad 400 milionów, które według ostrożnych szacunków zarobili wydrwigrosze. Stąd ponad miliard zł odszkodowań wypłaconych z kasy miasta.    

Radny Warszawy Piotr Guział mawia, że sprawa Noakowskiego 16 jest matką wszystkich stołecznych afer. Jeśli tak, to ojcem bądź ojcami wszystkich afer w stolicy są parlamentarzyści z klubów SLD i PSL, którzy opracowali i zdołali przegłosować w listopadzie 2003 r. projekt noweli ustawy o gospodarce gruntami. Był to okres rządów koalicji SLD – PSL pod przewodnictwem premiera Leszka Millera. Ta data to początek tak zwanej dzikiej reprywatyzacji. W praktyce bowiem autorom projektu noweli chodziło tylko o zmianę sposobu wyliczania wysokości odszkodowań. Dwa lata wcześniej, w marcu 2001 r. wywodzący się z SLD Aleksander Kwaśniewski skutecznie zawetował ustawę reprywatyzacyjną opracowaną przez rząd Jerzego Buzka. Swój sprzeciw wobec ustawy tłumaczył "dobrem narodu". Zdaniem prawników, była ona najlepszym aktem prawnym w 11-letniej wówczas historii III RP. Siedem miesięcy później Kwaśniewski  zawetował także ustawę o nowelizacji trzech kodeksów karnych autorstwa PiS (kodeksu karnego, karnego wykonawczego i postępowania karnego). Bracia Kaczyńscy nazwali go wówczas "obrońcą przestępców". To wszystko łączy się dzisiaj w jedną spójną całość.

Jednym z elementów tej całości jest postawa władz stołecznego ratusza. W 2008 r. prezydent Hanna Gronkiewicz-Waltz znacznie ułatwiła wydrwigroszom drogę do odzyskiwania przedwojennych kamienic. Zarządziła, że mogą one być przekazywane spadkobiercom dawnych właścicieli jeszcze przed zakończeniem postępowania reprywatyzacyjnego. By objąć dany budynek w posiadanie, wystarczyło tylko unieważnić w Samorządowym Kolegium Odwoławczym bądź w resorcie infrastruktury decyzje z lat powojennych, odmawiające faktycznym właścicielom właścicielom praw do odebranego dekretem majątku. I tym sposobem złoty biznes dla grupki wybrańców rozkwitł w najlepsze. A kwitłby z pewnością nadal, gdyby nie zmiana władzy w państwie. Czy się PiS i Jarosława Kaczyńskiego lubi, czy też nienawidzi, nie sposób zaprzeczyć, że to on i jego partia wzięli się wreszcie za zdławienie bezprawia oplatającego stolicę państwa niczym gigantyczna ośmiornica. Rozpaczliwe piski protestu wydawane przez prominentnych posłów Platformy Obywatelskiej, oskarżanie PiS o przygotowywanie politycznego teatru i porównywanie mającej powstać komisji ds. reprywatyzacji do sądów ludowych z czasów stalinowskich lub trójek robotniczo – chłopskich są żenujące i nie trafiają do opinii publicznej. Szczególnie do osób zagrożonych bądź wyrzuconych na bruk przez "czyścicieli kamienic".

To, co robi Kaczyński, to pokaz siły państwa wobec czujących się bezkarnymi cwaniaków, oszustów i wydrwigroszów żerujących na naszym wspólnym mieniu. Jeśli chodzi o takich dziennikarzy jak ja, którzy latami odbijali się od drzwi prokuratur mimo przedstawiania stróżom prawa dowodów na popełnianie przestępstw, specjalna komisja to sprawiedliwość dziejowa (Iustitia est constans et perpetua voluntas ius suum cuique tribuere). Genialnym pomysłem są proponowane przez PiS publiczne przesłuchania osób zamieszanych w dziką reprywatyzację transmitowane przez telewizję. Setki, a może tysiące poszkodowanych, którzy ulegli namowom cwaniaków i zbyli im za grosze uzasadnione roszczenia do warszawskich nieruchomości będą mogli naocznie przekonać się, ile naprawdę stracili. Speckomisja weryfikacyjna będzie miała uprawnienia komisji śledczej i zbada wszystkie decyzje reprywatyzacyjne wydane przez BGN o zwrocie nieruchomości lub wypłaconych odszkodowaniach. Jeśli komisja wykaże, że zwrot był niesłuszny, państwo ma przejmować z powrotem kamienice i działki. Komisja będzie mogła wydawać decyzje o nakładaniu wysokich kar na osoby, które w sposób nielegalny wzbogaciły się na reprywatyzacji. W przypadku kiedy beneficjent reprywatyzacji sprzedał  nieruchomość, komisja będzie mogła nałożyć na niego wielomilionowe kary.

My czekamy na wszczęcie procedury mającej na celu unieważnienie wadliwej decyzji administracyjnej w sprawie reprywatyzacji nieruchomości przy ul. Narbutta 60. Oczekujemy również od prokuratury, że gruntownie zbada wniesione przez „Passę” w 2015 r. oskarżenie o poświadczenie przez głównego specjalistę w mokotowskiej delegaturze BGN nieprawdy w dokumencie urzędowym, jak również sprawę przeznaczenia przez mokotowski urząd kilkuset tysięcy złotych z publicznej kasy na modernizację budynku objętego od 1999 r. roszczeniem. Byłby to kolejny akt dziejowej sprawiedliwości, której wciąż daremnie wypatrują tamtejsi mieszkańcy.

Wróć