Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Jak pazerny biznes potrafi zatruć nam życie

04-10-2017 21:32 | Autor: Tadeusz Porębski
W poprzednim wydaniu „Passy” dużo miejsca poświęciłem statynom, czyli lekom antycholesterolowym, które zdaniem coraz większej liczby naukowców mają szkodliwy wpływ na ludzki organizm. Felieton oparłem na kilku źródłach, między innymi na opublikowanym w Internecie tekście dr Stephanie Seneff, biofizyka z Massachusetts Institute of Technology (MIT), która wieszczy rychły upadek statynowej branży.

Temat trucia ludzi różnymi, o dziwo, dopuszczanymi do użycia substancjami interesuje mnie od czasu, kiedy poznałem historię aspartamu, masowo używanego w produkcji prawie  wszystkich napojów dietetycznych i energetycznych, gumie do żucia „bez cukru” oraz wyrobów cukierniczych. To kombinacja czterech substancji chemicznych: kwasu asparaginowego (40 proc.), fenyloalaniny (40 proc.), metanolu (alkohol drzewny – trucizna 10 proc.) i dwuketopiperazyny (DKP 10 proc.). Być może specyfiku wyprodukowanego na bazie tej czysto chemicznej kombinacji nie można otwarcie nazywać trucizną, ale jedno jest pewne – nie służy on ludzkiemu zdrowiu, ani nie jest dla organizmu obojętny. 

Dlaczego substancja określana przez wielu naukowców jako trucizna wciąż znajduje się w powszechnym obrocie? Odpowiedź jest prosta – produkcja tak zwanych słodzików to biznes wart setki miliardów dolarów. W USA aspartam został dopuszczony do stosowania w produktach suchych 26 lipca 1974 r. Jednak sprzeciw wniesiony w sierpniu 1974 r. przez wybitnego neurologa dr. Johna W. Olneya oraz prawnika organizacji „Consumer" Jamesa Turnera, jak również wszczęte dochodzenie dotyczące praktyk badawczych firmy G.D. Searle – producenta aspartamu, spowodowały, że 5 grudnia 1974 r. FDA (amerykańska Federalna Agencja Żywności i Leków) zawiesiła dopuszczenie.

Jednakowoż w 1981 r. w niejasnych okolicznościach Agencja niespodziewanie ponownie dopuściła aspartam do stosowania w suchych produktach spożywczych, a dwa lata później również w napojach gazowanych. W tym czasie szefem rady nadzorczej G.D. Searle był Donald Rumsfeld – bliski współpracownik Ronalda Reagana, później w administracji kilku kolejnych prezydentów USA. W 1981 r., kiedy rozstrzygała się kwestia dopuszczenia aspartamu, prezydent Reagan dokonał nieoczekiwanej zmiany na stanowisku szefa FDA i powierzył prowadzenie Agencji swojemu człowiekowi Arthurowi Hull Hayesowi. Cóż za cudowne zbiegi okoliczności, nieprawdaż? 

Warto także wspomnieć o trwającej latami batalii o uznanie szkodliwości biernego palenia tytoniu. Koncerny tytoniowe, nazwane przez niezależnych naukowców "branżą wątpliwości", stosowały wszelkie prawne i pozaprawne środki, by obalić naukowe badania świadczące o szkodliwości biernego palenia. Ich szefowie dopuszczali się kłamstw przed komisją senacką, opłacano dyspozycyjnych naukowców w celu dyskredytowania niewygodnych badań, szukano najmniejszych nieścisłości w pracach badawczych.

W końcu tytoniowy kartel przegrał, tak jak przegrali producenci innej trucizny – thalidomidu, stosowanego jako środek nasenny i  przeciwbólowy w Europie zachodniej w latach pięćdziesiątych. Przez długie 10 lat producenci tej trucizny, mimo przedstawienia im ewidentnych dowodów, zaprzeczali, że "lek" powoduje  poważne uszkodzenia płodu u kobiet w ciąży i dopiero w 1961 r. udało się wstrzymać produkcję trutki i wykreślić thalidomid z listy leków. 

Pod koniec lat siedemdziesiątych ubiegłego wieku amerykańska naukowiec dr Susan Preston – Martin przeprowadziła badania na 2000 szczurów, dowodząc, że zachodzi ścisła korelacja pomiędzy spożywaniem przez dzieci dużych ilości parówek a białaczką. Richard Lyng, wówczas numer jeden w amerykańskiej branży mięsnej, bezpardonowo zaatakował dr Martin za pomocą wynajętych "niezależnych" naukowców, którzy wychodzili wręcz z siebie, by zdyskredytować badaczkę oraz jej osiągnięcia naukowe. Ale badania na 2000 szczurów miały swoją wymowę, więc mięsny kartel obrał inną taktykę. Wynajęto znanych ekonomistów, którzy zaczęli prognozować, że rzekomo nie poparte naukowo badania dr Martin spowodują drastyczny spadek konsumpcji wędlin, doprowadzając tym samym do zawalenia się wartego miliardy dolarów amerykańskiego rynku mięsnego. W 1986 r. Richard Lyng został powołany przez prezydenta Ronalda Reagana na stanowisko sekretarza rolnictwa, badania dr Martin wylądowały w koszu na śmieci, a ona sama – zaszczuta – wycofała się z życia publicznego. Kolejny cudowny zbieg okoliczności z udziałem prezydenta USA i wielkiego biznesu, nieprawdaż?  

Inna batalia, tym razem o uznanie za truciznę azotynu sodu, trwa i na razie nie ma widoków na szybkie wyeliminowanie tej rakotwórczej substancji z produkcji. Azotyn używany jest masowo przez producentów wędlin przede wszystkim dla otrzymania różowego koloru na przykład kiełbas, szynki, czy baleronu (kto kupi szarą bądź brązową szynkę i kiełbasę?). Stosowany jest również jako substrat przy produkcji barwników oraz jako dodatek konserwujący do żywności o symbolu E250. W 2006 r. naukowcy z Międzynarodowego Centrum Badań nad Nowotworami w Lyonie, uważanego powszechnie za najważniejszy ośrodek badawczy w dziedzinie onkologii na świecie, zaliczyli azotyn sodu do Grupy 2A, w której zapisano substancje wywołujące raka, w przypadku azotynu – raka jelita grubego.

Branża mięsna ruszyła do natarcia. Wynajęto lobbystów, telewizyjnych lekarzy – komentatorów oraz "niezależnych" naukowców, których zadaniem jest podważanie badań przeprowadzonych w Lyonie i przekwalifikowanie azotynu sodu do Grupy 2B poprzez dodanie słowa PRAWDOPODOBNIE (wywołuje raka). Przypomina to strategię producentów papierosów, aspartamu, thalidomidu oraz innych trucizn powszechnie stosowanych w przemyśle spożywczym i farmaceutycznym. 

Dokładnie taka sama strategia obrana jest przez koncerny produkujące tak zwane leki antycholesterolowe. Korzystając z usług wynajętych ekspertów, wszelkimi metodami podważać badania, nagradzać w sposób zawoalowany lekarzy "sprzedających" w receptach wystawianych pacjentom najwięcej leków antycholesterolowych i dyskredytować jako naukowców tych, którzy usiłują dojść do prawdy. Po moim tekście odezwała się do redakcji pani Jolanta Szaban. Prawdopodobnie jest to prof. Jolanta Szaban z Akademii Leona Koźmińskiego, mająca w swoim CV aż 25 zainteresowań badawczych, których większość ukierunkowana jest na kwestie zarządzania.

W mailu przesłanym redakcji pani Szaban pisze m. in.: "Warto wiedzieć, jakie wykształcenie ma dr Seneff: licencjat – Bachelor of Science (BS) w dziedzinie biofizyki 1968,  magisterium – a Master's (MS)w dziedzinie inżynierii elektrycznej 1980, doktorat – a Doctoral degree (PhD) w dziedzinie nauk komputerowych (1985.) Idee p. Seneff takie jak, między innymi, leczenie słońcem raka, raczej nie wskazują na naukowe i racjonalne podejście pani inżynier do poważnych kwestii medycznych. I dobrze by było, by czytelnicy zanim przestaną się przejmować cholesterolem, o powyższym także wiedzieli". 

Problem w tym, że o szkodliwości statyn (więcej skutków ubocznych niż działań leczniczych) mówi coraz więcej medyków, tyle że półgębkiem. Mnie ostrzegło poufnie już dwóch zaufanych lekarzy. Stosuję kubańskie PPG (polikosanol) produkowane na bazie trzciny cukrowej, którym leczy się cała Ameryka Łacińska, Kanada, Rosja, Chiny, Słowacja i pacjenci w wielu innych państwach. Po mojej publikacji w "Passie" zadzwonił do mnie kolega, który od dwóch lat, po wszczepieniu stentów, zmuszany jest przez lekarzy do zażywania antycholesterolowego leku z zaznaczeniem, że ma go zażywać dożywotnio. Skarżył się na narastające z miesiąca na miesiąc bóle mięśni i stawów. Zrazu sądził, że to po prostu kwestia wieku, a może reumatyzm. Ale po przeczytaniu mojej publikacji postanowił przeprowadzić eksperyment polegający na odstawieniu zażywanego leku i zastosowaniu naturalnego zamiennika.

Poleciłem mu kubańskie PPG, ale Polska nie sprowadza tego stosowanego na kilku kontynentach leku. Zaproponowałem więc, by  poszukał prolipidu, który od wieków stosowany jest w medycynie dalekowschodniej. Jest to preparat produkowany na bazie guazumy wiązolistnej zwanej też fałszywym cedrem, murai wiechowatej znanej jako pomarańczo – jaśmin oraz mlecza polnego występującego dziko na terenach zachodniej Azji. Nazajutrz dowiaduję się, że mimo pozytywnych opinii pacjentów (fora internetowe) prolipid został wycofany z listy leków dopuszczonych do sprzedaży w Polsce.    

Wchodzę w Internet i nie wierzę własnym oczom. Oto oficjalny komunikat ze strony GIF: "W dniu 6 maja 2010 r. w trakcie inspekcji Głównego Inspektoratu Farmaceutycznego u importera, w firmie Cowik Sp. z o.o. stwierdzono, iż powyższe serie przedmiotowego produktu leczniczego (prolipid) zostały dopuszczone do obrotu niezgodnie z obowiązującym pozwoleniem na dopuszczenie do obrotu oraz z naruszeniem przepisów dotyczących Dobrej Praktyki Wytwarzania". Żadnych konkretów o szkodliwości leku, o działaniach ubocznych tylko "naruszenie przepisów dotyczących Dobrej Praktyki Wytwarzania". Jakiego znów wytwarzania? Przecież spółka Cowik jest importerem, a nie producentem, lek produkowany jest w Indonezji! Czyżby ponowny cudowny zbieg okoliczności, tym razem w Polsce? A może jednak długie ręce dysponujących miliardami farmaceutycznych karteli, które niszczą konkurencję?

Na koniec słówko do pani Jolanty Szaban. Okazuje się, że krytykiem statyn jest nie tylko dr Seneff, której kompetencje pani Jolanta podważa. Wiosną tego roku w British Medical Journal opublikowany został materiał, opracowany przez renomowany zespół badawczy z amerykańskiej Harvard Medical School pod kierownictwem prof. Johna Abramsona, klinicysty z dużym dorobkiem naukowym. Wykres zamieszczony w publikacji oraz szczegółowy opis przeprowadzonych badań sugerują jednoznacznie, że statyny nie tylko nie przeciwdziałają atakom serca, udarom mózgu czy zawałom, ale są obojętne w terapii, zaś 18–20 proc. osób zażywających tego typu leki odczuwa ciężkie skutki uboczne, z miopatiami (choroby mięśni) włącznie i pogorszeniem stanu trzustki prowadzącym do cukrzycy. Czy pani Jolanta Sz. odważy się kontestować dorobek naukowy także kardiologa z prestiżowego Harvardu? 

Niedługo potem w tym samym periodyku ukazały się wyniki badań klinicznych znanego i wpływowego brytyjskiego kardiologa dr Aseema Malhotry, który właśnie ciężkimi skutkami ubocznymi statyn tłumaczy nagłe zejścia kilkorga swoich pacjentów oraz ich pogarszającą się kondycję fizyczną. Obrońcy statyn przywołują wytyczne NICE (angielskie przepisy dotyczące nadzoru nad stanem zdrowia) z 2014 r., które zalecają przepisywanie statyn mężczyznom powyżej 60 roku życia i kobietom powyżej 75 roku życia. Zapominają jednak, że brytyjski Komitet Lekarzy Ogólnych oraz Królewskie Kolegium Lekarzy Ogólnych odrzuciły te wytyczne. Zdaniem dr. Malhotry, lekarze rodzinni są finansowo zachęcani przez farmaceutyczne kartele do przepisywania statyn osobom nawet z niskim ryzykiem chorób serca na podstawie ubogich w dowody badań lekarskich.

I na zakończenie: sprzedaż tylko dwóch najbardziej znanych preparatów statynowych przyniosła ich producentom w ubiegłym roku ponad 30 mld USD zysku. Wniosek: oni łatwo nie oddadzą pola i zrobią wszystko, by w kolejnych latach utrzymać wysokość wypracowanego zysku. Zapowiada się więc kolejna długa batalia o gigantyczną kasę, której wynik trudno przewidzieć. Pacjent jest w tej grze niestety na dalekim miejscu.

Wróć