Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Jak niszczymy legendę Solidarności

09-09-2015 20:21 | Autor: Andrzej Celiński
Po stanie wojennym w Polsce Grecy przyjęli 40 tysięcy Polaków. Byli to, właściwie bez reszty, uchodźcy ekonomiczni. Uchodźcy polityczni wyjeżdżali przeważnie do Stanów Zjednoczonych, trochę do Kanady, Francji, Australii, Niemiec. Rdzennych mieszkańców było wtedy w Grecji około 10 i pół miliona. Na terytorium nieco większym niż trzecia część Polski. Trudno porównywać dochód narodowy na głowę. Inne wówczas były warunki, system dystrybucji dóbr, niewymienialny złoty. W Grecji był on mniej więcej dwa razy taki jak w Polsce. 10 milionów Greków przyjęło w latach osiemdziesiątych 40 tysięcy Polaków.

Grecja pod ważnymi dla polityki wobec migrantów względami podobna jest do Polski. Homogeniczny naród. Jedno dominujące wyznanie. W obu krajach podobny (wtedy u nich i teraz u nas) poziom i struktura bezrobocia. Emigracja też porównywalna. W liczbach i w kierunkach. Zarówno ta historyczna, jak współczesna. Do Ameryki, do Niemiec, do Francji.

Niektórzy nasi politycy mówią dzisiaj: zanim Polska przyjmie Syryjczyków, niechaj zaopiekuje się swoimi rodakami – z Kazachstanu, Rosji (którzy nie ze swojego wyboru tam się znaleźli). Akurat podobnie mogłoby być w latach 80. z Grekami. W 1949 trafiło ich do nas kilkanaście tysięcy. Głównie do Zgorzelca, ale i do innych miast Dolnego Śląska. Mogliby Grecy, w latach 80., powiedzieć: najpierw przyjmijmy tych, którzy musieli uciekać w 1949. Dzisiaj Grecja przyjmuje, chcąc nie chcąc, ze względu na bliskość granicy z Turcją, dziesiątki tysięcy uchodźców. Lesbos dzieli od wybrzeża Turcji 10 km morza, zewsząd zasłoniętego tą górzystą grecką wyspą, względnie łatwego do sforsowania.

Wielu polskich polityków mówi: zróżnicujmy uchodźców politycznych i ekonomicznych. Tyle że Polacy emigrujący za chlebem z szynką i za lepszą opieką nad macierzyństwem nie są uchodźcami politycznymi. A jest tych emigrujących współcześnie Polaków około dwóch milionów. O rzędy wielkości więcej niż liczba uchodźców, jacy mogliby szukać schronienia w Polsce. Jeśli byliby to Syryjczycy, to uciekają przed śmiercią, a nie gonią za chlebem.

Mieliśmy wspaniałą okazję pokazania, że jesteśmy narodem honoru. Setki milionów, może nawet miliardy na całym świecie, szczególnie ci biedniejsi: w Ameryce Łacińskiej, Afryce, nawet w Azji mieli nas Polaków, dzięki wielkiej „Solidarności” (na pewno nie jest nią „Solidarność” Dudy, Śniadka i innych współczesnych krezusów biznesu związkowego) za naród wielkich wartości. Naród godny. Biedny (w każdym razie niezamożny jak na Europę), ale solidarny. Wielki swoim umiłowaniem wolności. Biedacy Ameryki Południowej widzieli w nas inspirację. Kochał ten wielki ruch i pokładał w nim nadzieję papież. Lech Wałęsa stał się rozpoznawalną na całym świecie ikoną uciśnionych. Także pośród analfabetów w Meksyku, Brazylii, w Kongo, w Kenii.

Dzisiaj handryczymy się o 2 tysiące (dwa tygodnie temu), 10 tysięcy (dzisiaj) uchodźców. Politycy prawicy plotą głupstwa w telewizjach. Lewica milczy. Korwin kompromituje Polskę w Brukseli. Premier Ewa Kopacz i kandydatka na premiera z PiS pani Beata Szydło prześcigają się w schlebianiu najgorszym cechom polskiej „narodowej” mniejszości, skrajnej polskiej prawicy. Udają roztropność. Boją się własnego narodu. Spoglądają na kalendarz wyborczy. Jakby umierające dzieci i umierający dorośli z Syrii, Erytrei i innych miejsc diabelskich, mogli coś w tym kalendarzu z nadzieją dla siebie dostrzec.

Hańba!

Liderów poznaje się w chwilach kryzysu. Lider ma przewodzić, a nie podążać z tyłu. My liderów nie mamy, w każdym razie liderów na miarę swojej wielkości. Polska ma liderów na miarę małości skrajnej polskiej prawicy. Przez dwa, trzy miesiące Polska, za sprawą kilku pań i panów, którzy mają władzę, lecz brak im nie tylko rozumu i wyobraźni, ale i elementarnego zrozumienia dla wartości które nasza kultura uznaje za święte, utraciła cały swój wielki moralny kapitał, na który zapracowaliśmy wyrzeczeniami, pracą, mądrością dwóch pokoleń. Historia im tego nie zapomni. Mam taką nadzieję.

Tymczasem Polsce nie grozi zalew. Idzie o to, by pokazać naszą dobrą twarz. I razem z Europą wypracować wreszcie jakąś politykę nie tylko wobec migracji, ale i wobec miejsc i zjawisk, które niekontrolowana migrację powodują. Z pokrzywioną twarzą niemądrego egoisty żadnego wpływu na to, co się z migracjami dzieje, mieć nie będziemy. A pokażemy się jako naród chętny do brania tego, co dobre i odwracający się od tych, którzy są w prawdziwej potrzebie. Już nie piszę o Syryjczykach. Piszę o Europie. O Niemcach, Grekach, Anglikach. Właśnie za sprawą marginesu i niemądrych polityków Polska pokazuje twarz, jakiej lepiej w lustrze nie oglądać. Pani Premier! Pani aspirująca! Opamiętajcie się. Wydobądźcie z siebie to, o czym tak ładnie potraficie gadać: SOLIDARNOŚĆ. Przypomnijcie sobie, że to właśnie dzięki niej Polska zmieniła swoje oblicze.

P.S. Cieszę się, że tym razem Kościół staje się moim kościołem. W sferze moralnej. Może politycy, którzy nie zaprzepaszczą okazji, by unieść spadającą na ziemie hostię, usłyszą wezwanie abp. Gądeckiego i innych prominentnych księży.

Wróć