Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Jak być starym, ale jarym

01-08-2018 22:01 | Autor: Tadeusz Porębski
Tym razem coś dla seniorów. Od transformacji ustrojowej w państwie w 1989 r. następują systematyczne zmiany w strukturze wieku Polaków. Trwający proces starzenia się ludności Polski jest wynikiem sprzyjającego wzrostowi liczby staruchów zjawiska, jakim jest wydłużanie się życia oraz obniżający się poziom dzietności.

Od 1989 r. przeciętny Polak postarzał się o ponad 7 lat. Dane Głównego Urzędu Statystycznego pokazują systematyczny wzrost liczby ludności powyżej 60 lat. Do 2050 r. nawet pięciokrotnie może zwiększyć się liczba osiemdziesięciolatków, a na trzy pracujące osoby przypadać będzie aż dwóch emerytów. Wśród osób w starszym wieku najliczniejszą grupę, bo prawie 1/3, stanowią osoby 60–64 letnie. W okresie ostatniego ćwierćwiecza ich liczebność wzrosła o blisko połowę. Jednak najwyższe tempo przyrostu dotyczyło osób w wieku co najmniej 80 lat. Obecnie mamy 1,5 mln takich obywateli, a w ciągu najbliższych 20 lat będą ich 3 miliony.

Zmiany przewidywane w liczbie i strukturze ludności w wieku 60 lat i więcej w perspektywie do 2050 r. powinny dać do myślenia obecnemu i kolejnym rządom. Drastycznie zwiększy się bowiem liczba osób w wieku co najmniej 60 lat. W rezultacie udział osób starszych w populacji mieszkańców Polski zwiększy się z 21,5 proc. w roku 2013 r. (8,3 mln) aż do 40,4 proc. (13,7 mln) w roku 2050! W Warszawie przyrost liczby osób w wieku poprodukcyjnym jest najbardziej zauważalny w trzech dzielnicach: na Ursynowie, na Bemowie i w Białołęce. W tych dzielnicach w ciągu ostatnich dziesięciu lat liczba mieszkańców w wieku powyżej 65 lat nieomal się podwoiła. To są oficjalne dane zawarte w opracowaniu wykonanym na zlecenie władz miasta. Tym samym postawiona w latach dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku teza jakoby Ursynów był dzielnicą młodą – już się nie broni.

Korzystne (ale nie dla finansów państwa) zjawisko wydłużania się życia Polaków spowodowało prawdziwą rewolucję nazywaną "srebrną". Prawdopodobnie od koloru włosów. Chodzi o radykalny wzrost aktywności seniorów. Odwraca się wielowiekowa tendencja, która uwięziła osoby w wieku poprodukcyjnych we własnych mieszkaniach i nałożyła na nie obowiązek pomagania w wychowywaniu wnuków, a często wręcz ich wychowywania. I nagle przyszło olśnienie: "Poświęciłe(a)m całe życie wpierw na edukację, pracę zawodową, a potem na wychowanie dzieci. Teraz jest mój czas, który muszę jak najlepiej przeżyć, bo zegar biologiczny tyka i niestety nie stanie. Chcę wykorzystać te ostatnie lata na przyjemności, których mi przez całe życie brakowało. Należy mi się to". Seniorzy zaczęli wreszcie pojmować, w sensie pozytywnym, jedyną prawdę o przemijaniu. Nie wszyscy, ale duża część, co cieszy.

Przystanek "emerytura" zaczyna być dla coraz większej liczby polskich seniorów okresem spokoju i swobody, dążeniem do wypełnienia wolnego czasu z jak największą korzyścią dla siebie. Integrują się z rówieśnikami uczestnicząc na przykład w zajęciach Uniwersytetu Trzeciego Wieku i różnego rodzaju kursach organizowanych przez władze miast i gmin.

Trzy tygodnie w sanatorium, bo tyle trwają turnusy organizowane i finansowane przez Narodowy Fundusz Zdrowia, to pełen relaks połączony z liftingiem wiotczejącego ciała oraz bogatym sanatoryjnym życiem. Rocznie ponad 400 tysięcy Polaków składa do NFZ niosek o skierowanie do sanatorium. Kolejki są długie, na Mazowszu od momentu złożenia wniosku do wyjazdu na leczenie trzeba niekiedy czekać nawet 24 miesiące. Tu kamyk do rządowego ogródka. Skoro społeczeństwo starzeje się rząd nie powinien, a wręcz musi zwiększyć środki na leczenie sanatoryjne, by okres oczekiwania na wyjazd nie przekraczał 18 miesięcy. Znacznie szybciej załatwia sprawę Zakład Ubezpieczeń Społecznych, który również kieruje na lecznicze turnusy. Ale wyłącznie osoby czynne zawodowo w trybie tak zwanej prewencji rentowej. ZUS wysyła do sanatorium osoby, którym skorzystanie z zabiegów pomoże szybciej wrócić do pełnego zdrowia i sprawności. Czas oczekiwania na rehabilitację to tylko 8 tygodni.

Do sanatorium w ramach NFZ może pojechać wyłącznie osoba objęta ubezpieczeniem zdrowotnym. Dla osób pracujących pobyt wiąże się z koniecznością wzięcia urlopu wypoczynkowego. Lekarz nie wystawia bowiem na tę okoliczność zwolnienia. Natomiast pobyt na turnusie finansowanym przez ZUS odbywa się w ramach zwolnienia wystawianego przez lekarza w konkretnym sanatorium. W trakcie trzytygodniowego pobytu na turnusie z NFZ kuracjusz nie płaci za zabiegi przepisane mu przez sanatoryjnego medyka. Jedynym wydatkiem jest dopłata do kosztów zakwaterowania i wyżywienia, które wynikają z rozporządzenia ministra zdrowia. Za pokój jednoosobowy z łazienką w okresie od października do kwietnia dopłacamy 28,8 zł za jeden dzień pobytu, natomiast od maja do końca września 36,1 zł. Miejsce w pokoju dwuosobowym kosztuje odpowiednio 17,3 zł i 24,1 zł.

Aby ubezpieczony mógł skorzystać z leczenia sanatoryjnego, musi mieć skierowanie od lekarza pierwszego kontaktu. Kiedy skierowanie trafi do oddziału NFZ, właściwego ze względu na adres zamieszkania pacjenta, weryfikuje je lekarz specjalista. Sprawdza, czy leczenie uzdrowiskowe rzeczywiście jest uzasadnione. Warto wiedzieć, że NFZ nie jest biurem podróży, więc pacjent nie może żądać skierowania go do wybranej miejscowości w preferowanym czasie. Ale może o to poprosić na piśmie. Pracownice działu uzdrowiskowego mazowieckiego NFZ, z kierownik Małgorzatą Krajewską na czele, są bardzo uczynne i jeśli jest to możliwe, idą na rękę pacjentom.

Niekwestionowanym cesarzem polskich uzdrowisk jest bogaty w ofertę sanatoriów i rozrywek Ciechocinek. W sezonie kuruje się tam do 80 tys. osób. Wśród pacjentów popularne są także Krynica-Zdrój, Busko-Zdrój, Rabka-Zdrój, Nałęczów i Kołobrzeg. Jednak Ciechocinek przebija konkurencję swoją ofertą. Nie bez znaczenie jest też świetna lokalizacja tego uzdrowiska. Dla mieszkańców Warszawy, Łodzi, Poznania, Bydgoszczy czy Gdańska, to ledwie półtorej do dwóch godzin jazdy samochodem. Mieszkańców zabytkowego Torunia dzieli od Ciechocinka przysłowiowy rzut beretem. Ciechocinek to miasteczko wyjątkowo urokliwe. Jego największymi bogactwami są fantastyczny mikroklimat, słynne na całą Polskę tężnie, wysoko zmineralizowana, a właściwie lecznicza woda „Krystynka”, bijąca na głowę osławioną i drogą „Vichy”, jak również sami mieszkańcy znani z gościnności i uprzejmości w stosunku do turystów. Poza tym, w Ciechocinku jest wyjątkowo bezpiecznie, co w dzisiejszych niespokojnych czasach nie jest bez znaczenia.

Sezon trwa tam przez okrągły rok.

Ten felieton ma być zachętą dla seniorów z terenu południowej Warszawy, by aplikowali w NFZ o sanatorium. Od lat korzystam z dobrodziejstw oferowanych przez uzdrowiska, bo przekonałem się, że warto tam jechać na kurację. Człowiek wraca do domu w znacznie lepszej formie. Do tego roku jeździłem prywatnie, ale przyjaciel powiedział mi dwa lata temu: "Czemu nie skorzystasz z usług NFZ? Przecież płaciłeś na ubezpieczenie przez czterdzieści lat, więc należy ci się sanatorium jak psu buda". Pomyślałem, że faktycznie, czemu nie. W 2016 r. złożyłem wniosek i przyznano mi pobyt od 9 do 30 lipca w 22. Wojskowym Szpitalu Uzdrowiskowo-Rehabilitacyjnym w Ciechocinku. Muszę poświęcić tej placówce kilka słów, bo moim zdaniem, jest to najwyższa półka sanatoryjnego lecznictwa, do tego znakomicie zarządzana.

W 22. WSZUR – poza pacjentami kierowanymi przez NFZ – poddawani są rehabilitacji także polscy żołnierze wracający, niestety często w kiepskim stanie, z zagranicznych misji. Jest tam także oddział kardiologiczny, którym kieruje specjalista od chorób serca dr Cezary Guga. Szpital wyposażony został w sprzęt nowej generacji, m. in. laser wysokoenergetyczny "Cyborg", wyciąg grawitacyjny "Protec" i Falę Uderzeniową. Największe wrażenie zrobili na mnie tamtejsi fizjoterapeuci. To prawdziwi herosi stawiający na nogi ludzi ciężko poszkodowanych przez los, takich jak na przykład młoda kobieta z Warszawy, która przeszła cztery(!) kolejne udary niedokrwienne. Stosują unikalną koncepcję pracy z porażonym pacjentem o nazwie PNF (torowanie nerwowo – mięśniowe), która została wymyślona w słynnej kalifornijskiej klinice Valejo. Nie ze wszystkimi fizjoterapeutami miałem okoliczność, ale mgr Łukasz Michalak to według mnie cudotwórca. Przyjechałem ze zrujnowanym barkiem nie mogąc ruszyć ręką. Po trzech tygodniach zajęć z nim wyjechałem całkowicie sprawny, a kontuzjowany bark wydaje się silniejszy od zdrowego! Dwa lata wcześniej pan Łukasz uwolnił mnie od bólów kręgosłupa i uchronił przed planowaną operacją.

Mam okazję publicznie podziękować za wspaniałą opiekę wszystkim pracownikom 22. WSZUR, a szczególnie pani Agacie Kołomyjec – za niespotykaną w tym kraju uprzejmość i uczynność. Dodam – dla każdego bez wyjątku pacjenta, choć nie każdy z nas zasługiwał na to swoim zachowaniem. A co do rehabilitantów dowodzonych przez panów Macieja Miklaszewicza i Mariana Gawineckiego, to chapeau bas, jak mawiają Francuzi.

Wróć