Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

I mnie się zdarza awans na pisarza...

26-04-2017 21:23 | Autor: Tadeusz Porębski i Wojciech Dąbrowski
W ostatnich daniach złożyłem w siedzibie Warszawskiej Grupy Wydawniczej maszynopis minipowieści „Turnus” mojego autorstwa i od 20 czerwca będę mógł nazywać siebie literatem. W tym bowiem dniu licząca około 200 stron i 17 fotografii minipowieść ma ukazać się na półkach księgarń na terenie całej Polski. „Turnus” jest swego rodzaju klamrą spinającą moje twórcze zapędy – od dziennikarza, poprzez scenarzystę filmowego (komedia „Lawstorant” i thriller psychologiczny „Ciemny odcień czerni”), na literacie kończąc.

Historia książki „Turnus” ma początek w Ciechocinku i jest nierozerwalnie związana z tym uzdrowiskiem, ponieważ to tam toczy się akcja. Jednak mogłaby się ona toczyć w każdym polskim uzdrowisku. Bywam w Ciechocinku od wielu lat, ponieważ właśnie tam znalazłem fizjoterapeutę, który stosując nowatorską metodę zwaną klawiterapią (wbijanie specjalnych gwoździ w kręgosłup) potrafi uwalniać mnie od bólu spowodowanego kontuzją jednego z kręgów.  Obserwując całymi latami kuracjuszy i stałych bywalców Ciechocinka, posiadłem dużą wiedzę o specyficznych klimatach panujących w uzdrowiskach. Przewija się tam tak wiele różnobarwnych postaci uwikłanych w setki różnobarwnych sytuacji, że opisanie ich w książce było dla mnie wyjątkowo kuszącym przedsięwzięciem. Poniżej daję więc próbki utworu.

***

Oświetlonym stylizowanymi latarniami deptakiem szły trzy kobiety.

Hala wyglądała na ryczącą czterdziestkę. Bardzo zgrabna i  młodsza od koleżanek odróżniała się od nich ekstrawaganckim ubiorem, nieco zakłóconym nutą prowincjonalności. Jaskrawo czerwona spódnica mini ledwie przykrywała jej krągłe pośladki, bluzka w kolorze mandaryńskiej żółci została celowo rozpięta, by jej właścicielka mogła eksponować obfity biust. Wysokie szpilki w jadowite czerwono-fioletowe paski pasowały do ubioru jak wół do karety. Była wyraźnie pod wpływem alkoholu i kilkakrotnie jej stopa obsuwała się z pantofla, co groziło upadkiem. Trajkotała przy tym jak najęta.

– Ten Czesio to nawet niczego sobie, bynajmniej ja tak uważam. Tyle że za mocno napity… Co tu jest, kuśwa, grane? Jak już trafi się podchodzący facet, to albo pijak albo alfons, co to od razu ciągnie do wyra.

Kwestię przerwała jej pijacka czkawka.

– A zresztą, pod cholerę z nim. Tego kwiatu, to pół światu, prawda dziewczyny? Maria powiedz coś, jesteś przecież taka mądra.

Maria była przeciwieństwem Hali. Starsza, ze śladami dawnej urody, ubrana w elegancką bluzkę w odcieniu ciemny beż i oliwkową, dopasowaną do ciała spódnicę także wyróżniała się z tłumu, ale w sposób odmienny niż Hala.

W oczach ciechocińskiej gawiedzi mogła robić za dyrektorkę banku, bądź prezeskę giełdowej spółki. Z jej ramienia zwisała na srebrnym łańcuszku prostokątna torebka od Michaela Korsa, a czółenka od Laury Messi zadawały Marii dodatkowego szyku. Popatrzyła na Halę z rozbawieniem.

– Prawda, prawda, ale nie drzyj się tak, jest po dwudziestej drugiej. Jeszcze zamkną nas za zakłócanie porządku publicznego w stanie nietrzeźwości.

Wydawała się być jednak mocno zatroskana kiepskim stanem Hali.

– Kryśka – zwróciła się do drepczącej obok blondynki z kucykiem o wyglądzie statecznej matki Polki – musimy Halę doprowadzić pod drzwi sanatorium, bo w takim stanie gotowa narobić sobie bigosu. Na turnusach organizowanych przez ZUS nie tolerują alkoholu, od razu pakują takich delikwentów i odsyłają do domów.

Krysia potakująco kiwnęła głową. Była po pięćdziesiątce i różniła się od koleżanek znacznie skromniejszym, ale gustownym ubiorem z elementami sportowymi. W całym swoim życiu nie włożyła na stopy damskich szpilek. Jej zgrabne nogi znakomicie prezentowały się w płytkich trampkach od Lacoste'a.

***

Pracowałem nad książką przez kilka miesięcy. Nie jest to praca łatwa i znacznie różni się od standardowej roboty dziennikarskiej. Na tym polu potrzebna jest duża wyobraźnia i mocno rozwinięty zmysł obserwacji. Oddawałem wydawcy maszynopis z duszą na ramieniu. Czy to, co w pocie czoła spłodziłem, jest na tyle interesujące, że czytelnik zechce zapłacić za książkę, by ją przeczytać? A jeśli krytyka ogłosi wszem i wobec, że jest to gniot? Co wtedy? Obciach i chodzenie opłotkami. A niech tam, pomyślałem, do odważnych świat należy. I przekazałem wydawcy projekt.

***

Ciechocińska „Stodoła”, czy jak kto woli „Bristol”, to miejsce kultowe na uzdrowiskowej mapie Polski. Od dziesiątków lat przyciąga spragnionych rozrywki turystów i kuracjuszy. Proponując Krzysztofowi wypad do tego popularnego lokalu Sylwek dobrze wiedział co robi. Odziany w modną koszulę, spod której wyzierał fular w kolorze butelkowej zieleni, jasne spodnie, z okularami słonecznymi na czubku głowy pewnie wkroczył do „Stodoły” zwracając uwagę kilku siedzących na sali przedstawicielek płci pięknej. Krzysztof prezentował się skromniej, był jednak przystojniejszy od Sylwka.

– Zamów coś, Krzysiu, muszę na stronę.

Starannie wystudiowanym bujanym krokiem Sylwek zmierzał do WC. Pchnął kciukami na wpół otwarte drzwi i wszedł do pomieszczenia dla panów. Był bywalcem sanatoriów i wiele w życiu widział, ale to, co ujrzał, wprawiło go w osłupienie.

Przy umywalce stał na jednej nodze wychudły gość w wieku chrystusowym odziany w workowate spodnie i nie pierwszej świeżości T–shirt z reklamą jednego z browarów na piersiach. Drugą stopę trzymał w umywalce zajadle ją pucując. Na brzegu umywalki wisiała sprana skarpeta koloru popielatego, na podłodze leżał jasnobrązowy sandał jakich tysiące wystawiają na sprzedaż uliczni handlarze. Sylwek ostentacyjnie pociągnął nosem i stanął przy pisuarze.

– Jak leci, kolego? Grunt to czysta stopa, no nie?

– Jakbyś wiedział, higiena to u mnie grunt.

– Skarpy też do przepierki?

– Bezwarunkowo, na dworze upał, wyschną na nodze.

Sylwek odszedł od pisuaru.

– Pozwolisz umyć rączki, przyjacielu?

Czyścioch przesunął mytą stopę na brzeg umywalki, Sylwek włożył dłonie pod strumień zimnej wody i spojrzał na niego z ukosa.

– Masz coś na oku na sali?

– Na razie nic specjalnego, do wyhaczenia dwie blondyny na końcu sali, przy orkiestrze. Naprawdę niczego sobie. Jak tylko się ogarnę, ruszam do natarcia.

Sylwek ze zrozumieniem pokiwał głową, wytarł dłonie w papierowy ręcznik, wyszedł z WC i tym samym bujanym krokiem wrócił do stolika. Usiadł i pochylił się w stronę Krzysztofa.

– Nie chodź teraz do kibla. Jakiś typ myje kopyta, smród jakby się tysiąc orangutanów onanizowało.

– Jak to, myje kopyta?

– Normalnie, zzuł sandałki, włożył śmierdzące giry do umywalki i je pucuje. Pewnie w taki upał przykisiła mu się stopa, bo skarpeteczki też przygotował do przepierki. Duży elegant z niego, nie ma co. Chwileczkę… Wybacz, pokręcę się trochę na parkiecie.

***

Ocena wydawcy nieco mnie uspokoiła. „Książka pana Tadeusza Porębskiego jest interesująca z wielu względów. Jego warsztat literacki wydaje się być już dojrzały do tworzenia cennych utworów prozatorskich. W zaproponowanym utworze dostrzegliśmy również świadectwo dobrego zmysłu obserwacyjnego autora,  niosące prawdziwość i autentyczność – idee pozytywnie wpływające na czytelnika”. Cóż, pozostaje mi tylko czekać na ocenę czytelników. Dawno nie miałem takiego sprężu.

Partnerem i patronem książki „Turnus” jest państwowa spółka Totalizator Sportowy. Tą drogą serdeczne dziękuję za wsparcie pani Aidzie Bella – dyrektorce Biura Rzecznika Prasowego TS oraz panom Grzegorzowi Sołtysińskiemu – członkowi zarządu TS i Sylwestrowi Puczenowi – rzecznikowi prasowemu Toru Służewiec.

Wróć