Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

I kto to mówi…

27-04-2016 21:03 | Autor: Mirosław Miroński
Co jakiś czas słyszymy o polskich obozach koncentracyjnych, o rodzącym się w naszym kraju, a nawet mającym swoje apogeum faszyzmie i innych strasznych zjawiskach będących dziełem jakże odrażających, ksenofobicznych i zacofanych cywilizacyjnie Polaków.

Według różnych opinii, jesteśmy zaprzeczeniem „postępowych” narodów zjednoczonej Europy. Te bowiem są otwarte na wszelkie nowe trendy, czego dowodem jest m. in. współczucie dla potrzebujących pomocy i nowej ojczyzny emigrantów. Ci ostatni starają się z altruistycznej postawy postępowych Europejczyków korzystać. Zresztą byłoby co najmniej dziwne, gdyby było inaczej. Jednym słowem, stworzono prawdziwe humanitarne perpetuum mobile – im bardziej jedni chcą pomagać, tym więcej chętnych do korzystania z pomocy przybywa.

W tej samonapędzającej się machinie propagandowo-politycznej nikt już nie pyta – dlaczego w ogóle ludzie z Azji i Afryki potrzebują pomocy, ani jakie są tego przyczyny? Czy „najazd” muzułmanów na Europę to spontaniczny exodus? Czy może ktoś nim kieruje, a jeśli tak – komu jest to na rękę? Zamiast odpowiedzi na te podstawowe kwestie zachodni decydenci wyjaśniają (za pomocą usłużnych mediów), że sprawa jest trudna. Starają się leczyć skutki „choroby”, a nie jej przyczyny. Od polityków kalibru Angeli Merkel można oczekiwać chociaż prób rozwiązania problemu, tymczasem sprawa jest zamiatana pod unijny dywan. Nie trzeba dodawać, że owo zamiatanie ma się odbywać kosztem własnych obywateli, jak również obywateli innych krajów europejskich.

Jak mówi znane przysłowie – „Gdzie drwa rąbią, tam wióry lecą”. Nazywana kiedyś przez kanclerza Kohla – das Mädchen (dziewczynką) „Angie” wydaje się nie być świadoma, że przyjmowanie do Europy emigrantów (bez żadnego umiaru) niesie ze sobą pewne ryzyko. Słowo „pewne” jest całkowicie na miejscu, bo ryzyko to jest jak 2 x 2=4, co (mająca wykształcenie ścisłe i doktorat z chemii fizycznej) kanclerz Niemiec zapewne rozumie lepiej niż inni. Nie zauważyła jednak, że „rąbanie” w odniesieniu do ludzi przynosi skutki podobne, co rąbanie drew – lecą wióry.

Zapraszanie emigrantów do Europy sprawia, że owych „wiórów” przybywa, bo emigranci nie mają zamiaru respektować zachodnich norm i sprawiają kłopoty w „poukładanych”, wyrosłych w tradycji chrześcijańskich społeczeństwach i rodacy pani kanclerz tracą cierpliwość.

Angelę Merkel porównywano do byłej premier Wielkiej Brytanii – „Żelaznej Damy Margaret Thatcher . Określenie „Żelazna Dziewczynka” o Merkel ochoczo podchwyciła niemiecka prasa, po tym jak po zaprzysiężeniu na stanowisko kanclerza zjednoczonych Niemiec umieściła w swoim gabinecie portret carycy Katarzyny II. Nawiasem mówiąc, imperatorowej pochodzącej z Pomorza (z tym regionem Angela Merkel czuje się silnie związana ze względu na swoje częściowo polskie korzenie). Może dlatego poparła ideę budowy Centrum przeciwko Wypędzeniom. Od brytyjskiej Żelaznej Damy odróżnia panią Merkel między innymi to, że Margaret Thatcher nigdy nie była w partii ani organizacji komunistycznej. Żelazna Merkel należała zaś do komunistycznej Wolnej Młodzieży Niemieckiej (FDJ).

Na obraz stosunków polsko-niemieckich i na to, w jaki sposób przedstawiane są sprawy polskie, znaczny wpływ mają media, które decydują między innymi o tym, jak wzajemne relacje są przedstawiane opinii publicznej po obu stronach granicy. Na te relacje ma też wpływ polityka historyczna naszego zachodniego sąsiada. Jej elementem jest chęć dzielenia się „grzechami przeszłości” z innymi. W Polsce powojennej nie prowadzono żadnej polityki historycznej, staliśmy się więc łatwym celem ataków, w których winą za wiele niepopełnionych zbrodni obarczano właśnie Polaków. Dlatego co jakiś czas ktoś nam przypomina o „polskich obozach koncentracyjnych”. Takie informacje są potem powielane przez inne media na całym świecie, oczywiście ze szkodą dla wizerunku Polski. Ma to miejsce w zwłaszcza w mediach należących do koncernów zagranicznych. To one przypisują nam odpowiedzialność za obozy koncentracyjne, uznając nas za winnych holocaustu, czystek etnicznych, wypędzania „biednych” Niemców z ich ziem etc. Wspierają ich w tym ludzie podający się za historyków, jak niejaki Jan Tomasz Gross – autor antypolskich konfabulacji. Co ciekawe, opinie takie nie pojawiają się w rozmowach ze zwykłymi obywatelami. Są wygłaszane głównie przez nieprzychylnych Polsce polityków i pseudonaukowców i podchwytywane przez antypolski przekaz medialny.

Jak temu przeciwdziałać? Zamiast wdawać się w polemikę w rodzaju – to przecież nie Polacy budowali obozy, to nie Polacy umieszczali w nich samych siebie i przedstawicieli innych podbitych narodów – poszukajmy odpowiedzi: dlaczego i przez kogo takie zarzuty pod naszym adresem są formułowane. Komu służy kłamliwa narracja, w której przedstawiani jesteśmy jako sprawcy lub współwinni II Wojny Światowej, a nie jej ofiary? Dlaczego, mimo łatwego dostępu do wiedzy historycznej, wciąż znajduje się ktoś, kto nie chce wiedzieć albo udaje, że nie wie, jak było naprawdę?

Łatwiej to zrozumieć, jeśli zna się chociaż w stopniu elementarnym historię Polski. Dlatego ograniczanie wiedzy historycznej stanowiło oręż w walce z polskością. Dostęp do niej był stale (choć nieskutecznie) ograniczany przez wszystkich okupantów, również przez władze PRL oraz przez wywodzące się z tradycji komunistycznych rządy. Nie uczono historii prawdziwej lub uczono jej wersji mocno okrojonej i zafałszowanej. Znajomość historii jest tym, co pozwala poznać i zrozumieć własną tożsamość. Historia nie tylko nigdy się nie kończy, (jak próbowano nam wmawiać za rządów poprzedniej ekipy PO-PSL), ale jest niezbędna, żeby zrozumieć teraźniejszość. Ma wpływ również na przyszłość – pozwala unikać błędów i wyciągać wnioski z tego, co się wydarzyło.

Jeśli słyszymy jakieś opinie, warto wiedzieć – kto i po co je wygłasza. Jaką z tego ma korzyść? Nauczyliśmy się traktować z rozwagą hasła reklamowe, którymi jesteśmy codziennie zasypywani. Podchodzimy do nich z rezerwą, choćby zapewniano nas, że wszystko w ofercie jest za darmo. Wiemy, że za darmo nic nie ma. Domyślamy się, że gdzieś ukryty jest jakiś „haczyk” – coś, co w każdej ofercie jest przemilczane lub zamieszczone drobnym drukiem. Niby jest, ale niewidoczne…

Czy wobec przekazu medialnego mamy być bardziej łatwowierni? Miejmy świadomość, że media w Polsce (w większości) należą do spółek z kapitałem zagranicznym i są przez nie kontrolowane. Dzieje się to w sposób mniej lub bardziej oczywisty, czasem zakamuflowany. Media te realizują interesy swoich mocodawców. Szukanie w nich obiektywnego przekazu o Polsce jest dużą naiwnością. Aby doprowadzić do stanu, kiedy media będą przekazywać rzetelne informacje o naszym kraju, niezbędna jest repolonizacja (odzyskanie wpływów w spółkach). Powinniśmy brać przykład z naszych zachodnich sąsiadów, u których dominujący przekaz mają media narodowe. Aby przekonać się, jakie wpływy są wywierane na media zagraniczne ukazujące się w Polsce, warto posłuchać nagrania z rozmowy Pawła Grasia (byłego posła PO) z nieżyjącym już prominentnym biznesmenem Janem Kulczykiem. Rozmowa dotyczy wywierania wpływu na jeden z tygodników należący do niemieckiego koncernu Axel Springer.

Wróć