Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Historia lubi się powtarzać...

28-02-2018 22:08 | Autor: Maciej Petruczenko
Kilka lat temu trwał ostry spór pomiędzy warszawskim ratuszem a kupcami, którzy nie chcieli opuścić pomieszczeń przy Dworcu Centralnym i protestując przeciwko wypędzaniu ich stamtąd, przykuli się łańcuchem do biurka u pani prezydent. Musiała interweniować policja.

Wcześniej – bodaj w 2009 roku – Kupieckie Domy Towarowe przy pl. Defilad przejął komornik i też trzeba było usuwać zdesperowanych kupców z użyciem przemocy. Pewnie to jakiś znak czasu, jakkolwiek trudno się nie zgodzić z twierdzeniem, że utrzymywanie handlowych bud w samym centrum Warszawy byłoby działaniem ewidentnie hamującym rozwój cywilizacyjny miasta.

Sam nie jestem wrogiem handlu na luzie i dobrze pamiętam chociażby barwne stołeczne Ciuchy, zlokalizowane najpierw przy Dworcu Wschodnim, a potem w Rembertowie. Tamto targowisko miało na pewno swój urok. Tym bardziej, że można tam było kupić chociażby oryginalną odzież amerykańską, a przede wszystkim dżinsy. No cóż, dla bazarowej sprzedaży zawsze warto znaleźć dogodnie położone, ale nieco ustronne miejsce, żeby tandetny widok nie psuł urbanistycznej harmonii miasta. Przez kilkanaście lat takim miejscem był na poły zrujnowany Stadion Dziesięciolecia, na którego koronie i obrzeżach rozlokował się największy bazar Europy. Teraz mamy w mieście już tylko bazarowe niedobitki – takie jak targowisko przy Wałbrzyskiej. Walczy jeszcze o byt ryneczek przy ul. Gotarda na Służewcu, ale wiele wskazuje na to, że dni takich tradycyjnych placówek wydają się policzone – chociaż partia będąca obecnie w Polsce przy władzy drobny handel „rodzinny” w zasadzie popiera, krępując stopniowo ruchy wielkim korporacjom.

Na Ursynowie mamy od dłuższego czasu całą wojnę o ten rodzaj handlu, związaną z koniecznością przeniesienia popularnego bazarku Na Dołku, mieszczącego się u zbiegu ul. Płaskowickiej i Braci Wagów. Kwestia tych przenosin stała się od lipca ubiegłego roku nagląca, bowiem ruszyły pełną parą prace przy wykopie pod tunel Południowej Obwodnicy Warszawy. Kupcy powinni byli już dawno się wyprowadzić, żeby nie blokować tych prac, ale wciąż tkwią w starym miejscu, licząc, że przeniosą się na teren po pętli autobusowej w rejonie ulicy Polaka. Sprawa wydawała się już załatwiona, jednakże do przeprowadzki nadal nie dochodzi. Tymczasem opóźnienie w budowie POW może przynieść opłakane konsekwencje. Czy więc jest to gra warta świeczki?

Żeby decyzja co do nowej lokalizacji została przyspieszona, debatowano najpierw w różnych gremiach ursynowskiego ratusza i na spotkaniach okolicznych mieszkańców, aż wreszcie zorganizowała publiczną naradę komisja infrastruktury Rady Miasta, które – jak twierdzi TVN24 – ponosi wysokie koszty przedłużania obecnej lokalizacji bazarku w nieskończoność (ponoć 100 tys. złotych za każdy dzień). To ostatnie spotkanie, zorganizowane w Pałacu Kultury i Nauki, było li tylko powtórzeniem karczemnych kłótni zwolenników lokalizacji przy ul. Polaka z przeciwnikami takiego rozwiązania, do których należą między innymi były burmistrz Ursynowa (obecnie radny Warszawy) Piotr Guział i były radny ursynowski Piotr Skubiszewski. Targowisko Na Dołku mogłoby się przenieść choćby tymczasowo w rejon ul. Pileckiego, ale kupcy się do tego nie palą. No i czas ucieka, koszty rosną, opóźnienia w budowie POW też, a nic z bazarkiem się jakoś nie zmienia. Powoli zaczyna to wszystko przypominać dawne spory o miedzę, ciągnące się na wsiach przez pokolenia. Pytanie: czy nas na to stać, jest więc tu absolutnie na miejscu.

Tymczasem na Ursynowie może na powrót odżyć inny, cokolwiek krępujący spór, a chodzi o trzy działki pod Kopą Cwila, które miasto oddało – w drodze nominalnej zamiany – Kościołowi, a konkretnie Archidiecezji Warszawskiej. Te działki znajdują się w samym sercu ursynowskiej agory, gdzie odbywa się coroczne święto dzielnicy, różnego rodzaju targi, festyny, no i plenerowe imprezy artystyczne. Na co dzień mamy tam piękny teren rekreacyjny. Ponieważ miejscowy plan zagospodarowania przewiduje parkową funkcję tego terenu, Archidiecezja rzeczywiście chciała zwrócić go miastu, od którego miała dostać działki pod budowę sakralną w innej dzielnicy. Zdaje się jednak, że umowa jeszcze nie doszła do skutku. Mieszkańcy okolic Kopy Cwila twierdzą natomiast, że kościelny właściciel – korzystając z tzw, Lex Szyszko – pozwolił sobie parę tygodni temu na wycinkę paru drzew w tamtej okolicy, z czego należałoby wnosić, że czuje się na tej ziemi panem. Mam nadzieję, że w związku z tym nie dojdzie od odnowienia konfliktu z mieszkańcami, broniącymi najrozleglejszego – po Wyścigach Konnych – terenu parkowego na Ursynowie, dobrze służącemu celom rekreacyjnym.

A jeśli już wspomniałem, że w paru sprawach historia lubi się powtarzać, to jedną z nich jest powodowanie wypadków drogowych, jak również zwykłych stłuczek. Kolizje z udziałem służbowych aut prezydenta RP Andrzeja Dudy, niedawnej premier Beaty Szydło i byłego ministra obrony narodowej Antoniego Macierewicza obrosły już legendą, przy czym okazało się, że sama zmiana nazwy „Biuro Ochrony Rządu” na SOP (Służbę Ochrony Państwa) to było li tylko posypanie zakalca cukrem pudrem. Bo – jak widać – służbowi kierowcy tak ważnych urzędników – jak nie umieli jeździć bezpiecznie, tak nie umieją. Stare porzekadło ludowe poucza zaś, że jeśli burdel przestaje być chodliwy, to się nic nie poprawi od samej zmiany nazwy, tylko trzeba wymienić personel.

Na jezdniach – nie tylko z powodu niedoszkolenia rządowych szoferów i tak robi się coraz niebezpieczniej. A w gronie piratów drogowych rozbijających się po pijanemu, mamy już drugie pokolenie sławnego skądinąd rodu Wałęsów. Kiedyś szkody materialne i kalectwo ludzi powodowali synowie naszego zasłużonego noblisty, teraz pałeczkę przejął wnuk. Mam jednak nadzieję, że żaden sąd nie da się już omamić tłumaczeniem, że powodującego wypadek pijaka nie obezwładnił alkohol, tylko ogarnęła uwalniająca od winy „pomroczność jasna”, co można uznać za zwyczajne wciskanie ciemnoty.

Wróć