Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Histeria w zastępstwie historii

20-02-2019 20:50 | Autor: Maciej Petruczenko
Chcąc nie chcąc, Warszawa stała się znowu miejscem, w którym – urbi et orbi – ogłasza się obrazoburcze deklaracje. Być może, sygnał do startu z takimi działaniami dało całkiem niedawno dwóch miłych panów, którzy w miejscu publicznym – tak „bez żadnego trybu” – wypowiedzieli na zasadzie „hasło – odzew” dwa ekspresyjne wersy. Pierwszy pan zakrzyknął: „Cała Polska z was się śmieje”, a drugi mu dopowiedział – „komuniści i złodzieje”.

Nie muszę chyba przypominać, że tak rozkosznie zabawili się dwaj prominentni politycy pewnej partii, aby dopiec konkurencyjnym stronnictwom, przy czym jeden z nich był uprzejmy dodatkowo obdarzyć swoich opozycjonistów w Sejmie niezbyt wyszukanym, acz mocno brzmiącym epitetem: zdradzieckie mordy. Wytrawny znawca polszczyzny, jakim jest niewątpliwie profesor Jerzy Bralczyk, z całą pewnością uznałby to za klasyczne wyrażenie „nieparlamentarne”, mimo że – jak na ironię – zostało użyte właśnie w parlamencie.

Jeśli zaś chodzi o zgromadzenia publiczne w Warszawie, to jako prawdziwą zmorę w swojej służbie funkcjonariusze policji mogą natomiast wspominać sławetne (i kosztowne) „miesięcznice” katastrofy prezydenckiego TU-154M pod Smoleńskiem, obchodzone z całym ceremoniałem na Krakowskim Przedmieściu. Biedni policjanci musieli otóż w wielkiej liczbie pilnować owych politycznych spędów, będących połączeniem nabożeństwa z wiecem, by za każdym razem móc wysłuchać, że specjalna komisja pod kierownictwem ministra z pyzatym chłopcem na posyłki – „już dochodzi do prawdy” i oznajmi wkrótce jaka była przyczyna lądowania nieszczęsnego tupolewa na plecach. A komisja tymczasem – choć pożerała ponoć miliony złotych, do zapowiadanej prawdy jakoś nie doszła i chyba nie ma nawet raportu finalnego z jej pochłaniających grosz publiczny „eksperckich” działań. Jedynym konkretem, jaki z tego frymarczenia funduszami publicznymi pozostał, wydaje się aresztowanie pyzatego chłopca, któremu już nie wysocy rangą oficerowie Wojska Polskiego, ale ponoć współosadzeni salutują nie bez ironii: czołem Panie Ministrze!

Choćby ten polityczny skandal, utwierdzający nas w przekonaniu, że od przedwojennego pokolenia „dyzmów” pałeczkę przejęło dzisiejsze pokolenie „misiewiczów” – skłania do wysnucia wniosku, że sfery rządowe w Polsce to wciąż jeden wielki kabaret, przy czym gaże aktorów wciąż pozostają niebagatelne. Warszawa wszakże ma to do siebie, że w obsadzaniu ważnych stanowisk stawia na coraz lepsze kadry. Z dzisiejszego punktu widzenia możemy więc tylko żałować, że w alei Szucha na pozycji ministra spraw zagranicznych nie ma już Witolda Waszczykowskiego, bo w sytuacji, gdy jesteśmy nagle skłóceni w zasadzie z całym światem, on jeden potrafił utrzymywać dobre relacje Rzeczypospolitej przynajmniej z tak ważnym państwem jak San Escobar. I nawet osobiście państwo to wizytował…

Jego następca zamierzał pójść krok dalej i zaprosił do Warszawy może nie tak liczące się potęgi, ale w jakimś stopniu brane pod uwagę Stany Zjednoczone Ameryki Północnej, a także rozwijający coraz mocniej skrzydła na Bliskim Wschodzie Izrael – placówkę wychodźczą, utworzoną w 1948 przez polskich Żydów na spłachetku Palestyny. Po miasteczku filmowym Hollywood (Los Angeles) oraz założonej w 1946 w Montrealu Międzynarodowej Federacji Kulturystyki (International Federation of Body Building), dzieła wywodzących się z Kurowa braci Bena i Joe Weiderów – utworzenie Izraela wypada uznać za kolejny światowy sukces pobratymców wykształconego skądinąd w Łodzi reżysera Romana Polańskiego, którym wrota do Polski szeroko otworzył kiedyś Kazimierz Wielki.

Skądinąd wiadomo, że będący postacią historyczną Jezus z Nazaretu, uważany nie tylko w naszym odłamie religii chrześcijańskiej za Syna Bożego, był Żydem, któregośmy zarówno w pierwszej, jak i w obecnej Rzeczpospolitej (2016 r.) intronizowali na Króla Polski i Pana. Czemu więc przebywający w Warszawie premier Izraela Benjamin Netanjahu akurat przy tej okazji musiał wypomnieć części narodu polskiego przyłożenie ręki do mordowania Żydów podczas II wojny światowej, a minister spraw zagranicznych tego państwa powołał się w Tel Awiwie na opinię, że Polacy „wyssali antysemityzm z mlekiem matki”? Mam nadzieję, że nie chodziło mu o matkę Jezusa, którą uważamy z kolei za Królową Polski.

To prawda, że w czasie okupacji hitlerowskiej i zaraz po niej wcale niemało Polaków zaszkodziło Żydom, a jeszcze więcej zagarnęło ruchomości i nieruchomości po Żydach – i tylko niektórzy z naszych rodaków (w tym moim rodzice w Międzyrzecu Podlaskim) ratowali ich przed niemieckimi zbrodniarzami. Ale czy w tym samym czasie Żydzi ocalili choć jednego Polaka? – przekornie radzi zapytać uratowany skądinąd przed Holocaustem Jerzy Urban, pamiętający wszak nie tylko okupacyjnych „szmalcowników” ze strony polskiej, ale i żydowskich oprawców powojennej bezpieki, jak również prokuratorów i sędziów tej narodowości, wysługujących się reżimowi okresu stalinowskiego.

Niedobrze jest, gdy epilogiem rzeczywistej historii jest odpowiadająca aktualnemu zapotrzebowaniu histeria. A na tym tle toczy się też walkę o patronów warszawskich ulic – dążąc do wymiany tabliczek z nazwiskami w zależności od politycznego upodobania, czego doświadczyliśmy po części na Ursynowie. Z taką samą histerią spotykamy się na Podhalu, gdzie z byłego ubeka, mordercy ludności cywilnej noszącego pseudo Ogień wciąż usiłuje się uczynić nieskazitelnego bohatera walki z komuną. Odnosząc się do wszystkich poruszonych w tym tekście kwestii, warto zwrócić uwagę dzisiejszym zapaleńcom, dających pierwszeństwo histerii przed historią, że igranie – nie tylko z tym Ogniem – może mieć nieciekawy koniec.

Wróć