Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Głos szeregowego nauczyciela

31-08-2022 21:44 | Autor: Wojciech Dąbrowski
Przed nami kolejny rok szkolny. Wysłuchałem konferencji prasowej ministra edukacji i muszę zareagować. Muszę! Czara goryczy się przelała. Zawsze byłem dumny, że jestem nauczycielem, a teraz po prostu się wstydzę. Pan minister stwierdził wprawdzie, że mamy najlepszy system oświaty w całej Europie, ale jakoś mnie nie przekonał i nie uspokoił.

Czyżby miarą osiągnięć i obecnym ideałem miało być Katolickie Liceum Ogólnokształcące w Tomaszowie Mazowieckim, wyróżnione tytułem Szkoły Roku, kierowane przez partyjnego funkcjonariusza, w którym żaden uczeń nie zdał w tym roku matury? A może wzorem ma być klasa o specjalności disco polo w liceum w Michałowie na Podlasiu?

Kilka słów o sobie

Pozwólcie, że na początek się przedstawię. Pracuję jako nauczyciel matematyki 57 lat. Nie wiem, jak mi daleko do rekordu Guinnessa, ale przyznacie, że długo. Sadzę, że mam wystarczający staż i dorobek pedagogiczny, abym mógł kompetentnie wypowiadać się na temat szkoły i podzielić się z wami swoimi refleksjami i przemyśleniami. A jestem przerażony!

Wybrałem zawód nauczyciela, będąc jeszcze uczniem liceum, gdy jako 16-letni drużynowy prowadziłem samodzielnie pierwszy w swym życiu obóz harcerski. Wtedy uświadomiłem sobie, że chcę pracować z młodzieżą, bo zawód nauczyciela, polegający na przekazywaniu innym swej wiedzy i umiejętności, jest najpiękniejszy na świecie.

Wykonuję swą pracę z zamiłowania i poświęciłem się jej bez reszty Wykształciłem kilka tysięcy uczniów. Jestem z nich dumny. Zostawali studentami renomowanych uczelni krajowych i zagranicznych. Są dziś profesorami, artystami, prawnikami, inżynierami, dziennikarzami. Rozjechali się po całym świecie, rozsławiając Polskę w całej Europie, Azji, Ameryce, Australii. Z wieloma z nich utrzymuję kontakty dzięki Facebookowi, Skype'owi, Naszej klasie. Spotykamy się często z okazji kolejnych rocznic. Od lat przekazują mi wiele dowodów uznania, wysoko oceniają (choć po latach wcale nie muszą), przypominając mi szkolne sytuacje i podkreślając moją znaczącą rolę, którą odegrałem w ich życiu. Ta satysfakcja jest największą wartością zawodu nauczyciela i żaden pan Czarnek i jemu podobni, zaliczając mnie do zdradzieckich mord i niepolskich Polaków, tego mi już odebrać nie może.

Dziś jestem formalnie na emeryturze. Przeszedłem w stan spoczynku w pełni sił tylko dlatego, że władze zaczęły majstrować przy Karcie Nauczyciela, przesuwając wiek emerytalny, ale na szczęście wciąż ktoś mnie potrzebuje, chce korzystać z mojej wiedzy i doświadczenia, a zdrowie, odpukać, jeszcze mi dopisuje. Przez cały okres pracy zawodowej opuściłem zaledwie kilka dni (leniuchy miały przechlapane, bo lekcje matematyki nigdy im nie przepadały), nie korzystałem ze zwolnień lekarskich ani urlopów dla poratowania zdrowia. Niezależnie od tego, co w życiu robiłem (a jako humanista z zamiłowania zajmuję się także działalnością literacką i artystyczną), nigdy nie odszedłem od tablicy, pracowałem we wszystkich typach szkół (podstawowej, gimnazjum, liceum, także jako asystent w zakładzie dydaktyki uczelni pedagogicznej), zarówno z młodzieżą wybitnie uzdolnioną, jak i tzw. „trudną”.

Dwukrotnie tworzyłem szkołę według swojego autorskiego programu, stając na czele państwowego zespołu szkół w Warszawie, a w latach 90. prywatnego liceum ogólnokształcącego. Poprzedziłem to studiami podyplomowymi z zakresu organizacji i zarządzania, przedstawiając w pracy dyplomowej kompleksową koncepcję szkoły środowiskowej na osiedlu, na którym mieszkam. Współpracowałem z Instytutem Kształcenia Nauczycieli, realizowałem dydaktyczne programy i widowiska telewizyjne, będąc w redakcji oświatowej odpowiedzialnym za NURT (Nauczycielski Uniwersytet Radiowo-Telewizyjny), członkiem Krajowej Rady Postępu Pedagogicznego przy Ministrze Oświaty, członkiem rady redakcyjnej tygodnika Razem, konsultantem jednego z wydawnictw oświatowych, wydałem książkę własnego autorstwa z zakresu dydaktyki matematyki, jestem egzaminatorem Okręgowej Komisji Egzaminacyjnej.

Od 60 lat jestem także instruktorem harcerskim, byłem drużynowym, komendantem hufca, przez 4 lata kierownikiem Wydziału w Głównej Kwaterze Harcerstwa, w swojej autorskiej szkole zakładałem kolejny szczep harcerski i wciąż są mi bliskie harcerskie ideały. Nie chcę nawet wspominać o działalności społecznej i charytatywnej. Czy to mało? Czy jednak mam prawo do zabierania głosu?

Reformy, reformy...

W ciągu całego życia miałem okazję doświadczać na własnej skórze, jakie są skutki kolejnych reform oświaty, bo każdej władzy (obecnej szczególnie) wydaje się, że jest najmądrzejsza na świecie, że nie liczy się dorobek poprzedników, że można ot tak, z dnia na dzień zniszczyć wszystko i poprzestawiać na inne tory. Problem w tym, że praca dydaktyczna i wychowawcza potrzebuje dużej ilości czasu, a wdrażanie nowego systemu to wieloletni proces.

Nie nawołuję do spoczywania na laurach, stagnacji i samozadowolenia, jestem za doskonaleniem systemu, usuwaniem mankamentów, poprawianiem jakości kształcenia, ale w kolejnych reformach w gruncie rzeczy nie o to chodziło. Raz próbowano wdrożyć dziesięciolatkę na wzór szkoły radzieckiej, tworzono zbiorcze szkoły gminne, powoływano, to znów likwidowano gimnazja, ale zmiana struktury i rejonizacji służyła wyłącznie władzy do pozbywania się niepokornych dyrektorów i nauczycieli. Skutkiem był zawsze chaos, dezorganizacja, kumulacja roczników, zniszczenie dorobku wielu placówek, niepotrzebne koszty, wymiana szyldów i pieczątek. Nie naprawiano niczego, raczej dobre zastępowano złym. Cała para zazwyczaj szła w gwizdek.

Poprzednim reformom można było wiele zarzucić, ale była w nich jakaś myśl, jakaś idea, konsekwencja. Wprowadzenie zmian poprzedzone było wieloletnimi badaniami naukowymi, analizami, pilotażowym programem. Stali za tym doświadczeni pedagodzy, instytuty naukowe wyższych uczelni. Tego nie można powiedzieć o obecnej podstawie programowej, wprowadzonej na łapu-capu, przypadkowej i chaotycznej. Kto firmuje obecną reformę? Wystarczy prześledzić nazwiska powołanych w tym celu „ekspertów”.

Kiedy zaczynałem pracę w Krakowie, małopolskim kuratorem nie była na szczęście fanatyczna pani N. i nie było jej kuriozalnych zaleceń. Owszem, spotykałem na swojej drodze mnóstwo aparatczyków partyjnych, ale nie przeszkadzali. Wiedzieli, że dobra praca fachowców i różnych zapaleńców wzbogaca ich konto. Nawet Trybuna Ludu pod koniec lat osiemdziesiątych drukowała moje krytyczne uwagi o absurdach w oświacie i postulaty zmian. Teraz, wprost przeciwnie, niszczy się i usuwa wszelkie autorytety, zastępując je miernymi wyrobnikami. Najbardziej wartościowi nauczyciele odchodzą. Grożą nam poważne braki kadrowe.

Nie ma na to zgody

Obecna reforma przebiła wszystkie pozostałe. Czegoś podobnego sobie nie przypominam. Na szczęście nie ogarnia mnie jeszcze skleroza i pamięć mam doskonałą, nie można mi tak łatwo wcisnąć kitu, wygłaszać bredni i zwyczajnej nieprawdy. A takich idiotyzmów z ust szefa resortu jeszcze nie słyszałem, nawet w okresie stanu wojennego. W najczarniejszych snach nie przypuszczałem, że dożyję takiej degrengolady, regresu, wynaturzeń, powrotu kłamstw, obłudy, hipokryzji, szerzenia narodowo-katolickiej propagandy, manipulacji, nawoływania do nienawiści, homofobii, nietolerancji i dyskryminacji, że zamiast szerzenia postępu mamy wrócić do ciemnogrodu i ograniczyć zdolność samodzielnego myślenia. Obecne wytyczne, zalecające ugruntowywanie cnót niewieścich, lansowanie biblistyki, nachalna religijna indoktrynacja i zakaz wprowadzania do szkół przedstawicieli organizacji pozarządowych są zaprzeczeniem tego, co robiłem przez ponad pół wieku.

Te same uwagi dotyczą podręczników. Mam wszystkie wydawane przez wiele lat przez różne oficyny wydawnicze i stać mnie na porównanie. Widać gołym okiem, że obecne opracowywano w pośpiechu, na kolanie, są kompilacją różnych poprzednich wydań. Służą zaspokojeniu doraźnych potrzeb ideologicznych. Pamiętam jako uczeń lektury w rodzaju „Soso” Bobińskiej, utwory Wandy Wasilewskiej. Tak samo przeraża mnie obecna lista lektur. Dziwię się moim kolegom polonistom, że się zgadzają na nie bez sprzeciwu.

Jeszcze gorsza sytuacja jest z programem przekłamanej historii. Tu wręcz żąda się od nauczyciela, aby upowszechniał kłamstwa i przedstawiał fałszywą interpretację zdarzeń, zgodnie z wytycznymi obecnych ideologów. Osławiony program i podręcznik HiT (Historia i Teraźniejszość) został już oprotestowany przez liczną rzeszę światłych nauczycieli i wręcz zakazany przez burmistrza Ustrzyk, zyskując jedynie aprobatę i entuzjastyczną opinię ze strony toruńskiego redemptorysty.

Nie oszczędzono nawet przedmiotów ścisłych. Matematyka, przydatna także humanistom, powinna być nauką logicznego myślenia, wnioskowania, precyzyjnego formułowania i wyrażania myśli, a w obecnym wydaniu jest zlepkiem dość przypadkowych i chaotycznie powiązanych treści. Spustoszenia są tu stosunkowo najmniejsze, bo dość trudno podważać i fałszować twierdzenia, ale właściwie nie będę zaskoczony, jeśli lada chwila władze uchwalą pod osłoną nocy i wprowadzą jako obowiązujący aksjomat, że 2 razy 2 jest 5.

Klucz do sukcesu

Od początku wiedziałem, że kluczem do sukcesu jest program i osobowość nauczycieli. Kiedy pod koniec lat siedemdziesiątych organizowałem własną szkołę, postawiłem warunek: sam skompletuję kadrę pedagogiczną, zdolną do realizacji wizji szkoły moich marzeń. Uzyskałem zgodę ówczesnych decydentów na powołanie niezależnej od Wydziału Oświaty komórki kadrowej i przeprowadzałem coś, co można by dzisiaj nazwać castingiem, ale dzięki temu zgromadziłem fantastyczny kreatywny zespół. Nie zawahałem się nawet, wbrew partyjnym zakazom, zatrudnić nauczyciela – instruktora harcerskiego, który miał wilczy bilet z powodu zaangażowania w działalność KOR-u (po ustrojowych przemianach pełnił eksponowane stanowisko w Ministerstwie Oświaty).

Dzięki temu, mimo trudnych warunków pracy, wielozmianowości i trwającej nadal budowy, miałem działający teatr szkolny, redakcję gazety, liczący się samorząd i szczep harcerski, naukowe koła zainteresowań i sportowe zawody, edukację plastyczną, techniczną i muzyczną, konkursy i olimpiady, wyjazdy integracyjne i wakacyjne obozy, spotkania z artystami i przedstawicielami różnych organizacji. Uczestnicy spotkania zorganizowanego z okazji jubileuszu 40-lecia szkoły dobrze to pamiętali i zgodnie to podkreślali.

Szkoła, po całorocznej działalności (każda klasa prezentowała swojego kandydata na patrona), przyjęła w wyniku ogólnoszkolnego plebiscytu imię Aleksandra Kamińskiego (i nosi je do dzisiaj), choć władze za wszelką cenę starały się odwieść mnie od tego zamiaru i narzucić innego, w owym czasie „słusznego” patrona (jak widać mogłem się wtedy sprzeciwić). Moi nauczyciele sprawdzili się po latach jako dyrektorzy innych placówek, metodycy, wizytatorzy, autorzy podręczników, jeden nawet jako pracownik ministerstwa, a sama szkoła znalazła się po latach w rankingu „Perspektyw” w gronie najlepszych liceów w Polsce i zdobyła tytuł Złotej Szkoły.

Jeżdżąc służbowo po całym kraju, poznałem różne szkoły. Wystarczy mi teraz wejść do dowolnej placówki, aby na pierwszy rzut oka zorientować się, jaka panuje w niej atmosfera, jakie ma osiągnięcia, czy tętni życiem czy wręcz wieje w niej nudą. Niepotrzebne są wytyczne i ślepe wykonywanie poleceń. Renomowane szkoły nie potrzebują dyrektyw i nadzoru, ingerowania w najdrobniejsze szczegóły. Wręcz przeciwnie. Szkoła musi mieć charakter świecki, ma być wolna od ograniczeń, zapewniać wszechstronny rozwój, sprzyjać talentom i wszelkim inicjatywom.

Jakość szkoły i jej kadrę najlepiej weryfikują sami absolwenci, ich dalsze postępy na studiach, laureaci olimpiad, rodzice. Bez tego całego nadzoru i sprawozdań, łatwo można stwierdzić, jakie szkoła osiąga wyniki, czy jest dobra czy całkiem do bani. Przekonuję się o tym co roku jako egzaminator. Większość prac z jednych szkół osiąga prawie maksymalną liczbą punktów i zasługuje na najwyższe oceny, a pracom z innych muszę praktycznie wystawić same zera. Do takiej konstatacji nie potrzeba kosztownego systemu oceniania i skomplikowanych procedur.

Co będzie z płacami?

Celowo nie poruszyłem dotąd kwestii wynagrodzeń, bo względy finansowe nie są w nauczycielskich protestach najważniejsze, choć cytując klasyczkę, można powiedzieć, że te pieniądze nam się po prostu należą. O godziwe płace należy się upominać, ale nie one powinny być głównym postulatem.

Płace pracowników oświaty od lat są skandalicznie niskie. Dane prezentowane przez ministra są oszustwem. To śmieszne, że szkolna sprzątaczka i kapelan, pojawiający się w szpitalu na godzinę dziennie, zarabiają więcej od nauczyciela. Początkujący sprzedawca w Biedronce i ochotnik zgłaszający się na zawodowego żołnierza w WOT otrzymuje od razu wyższą stawkę, nie mówiąc już o asystentkach Prezesa NBP, które zarabiają miesięcznie więcej, niż nauczyciel w ciągu dwóch lat.

Nie jestem siostrzeńcem byłej pani Premier, niczyim pociotkiem i protegowanym, nie należę do krewnych i znajomych królika. Nigdy w szkole nie pracowałem dla apanaży. Taki już ze mnie głupiec, że wciąż jestem harcerzem-społecznikiem i pieniądze nigdy nie były dla mnie najważniejszym motywem. Emeryturę mam nauczycielską, więc każdy wie, że nie są to żadne kokosy. W dodatku jestem przykładem prawdziwych intencji władzy, która przy kolejnej reformie zdołała mnie wykiwać i w majestacie prawa najzwyczajniej mnie okrada. Od czasu, kiedy przeszedłem na emeryturę, unieważniono wszelkie moje osiągnięcia wypracowane w „niesłusznym okresie”, nie honorując mojego statusu nauczyciela mianowanego i tytułu profesora szkoły średniej. Od 20 lat jestem ponownie… nauczycielem kontraktowym i zawiera się ze mną umowy z najniższą stawką. Pół wieku pracy okazuje się bez znaczenia.

Władza, jak zwykle, obiecuje podwyżki, ale nie ma takich pieniędzy, za które można sprzedać twarz i honor. Koleżanki i koledzy, żądajmy godziwej płacy, ale nie gódźmy się na przekupienie nas ochłapami, bez przywrócenia godności zawodu i jednoczesnego naprawienia szkoły.

Nie miałem dziadka w Wehrmachcie

Tym, którzy by chcieli zdezawuować mój dorobek, pragnę ułatwić zadanie, aby nie musieli tracić czasu na grzebanie w mym życiorysie i rodowodzie mych przodków. Nie miałem dziadka w Wehrmachcie, mój dziadek walczył w bitwie warszawskiej 1920, a zginął w Katyniu. Ojciec walczył w Powstaniu Warszawskim i trafił do niewoli niemieckiej, po powrocie do kraju został architektem, odbudowującym Polskę. Mama, Wanda Kruszewska, przez cały czas była aktorką Starego Teatru w Krakowie i wykładowcą w krakowskiej PWST. Profesor Zbigniew Anthony Kruszewski (miał z moją mamą wspólnego dziadka, a drugi dziadek, Antoni Grabowski to znany chemik, współtwórca języka esperanto i tłumacz na ten język polskiej literatury z Panem Tadeuszem na czele) był harcerzem Szarych Szeregów, po wojnie przerzucony do Stanów, tam studiował i został profesorem politologii na teksaskim Uniwersytecie w El Paso, był wiceprzewodniczącym Kongresu Polonii Amerykańskiej, ekspertem do spraw państw bloku sowieckiego. Do dziś, mimo sędziwego wieku, prowadzi aktywne życie naukowe, przyjeżdża rokrocznie do Warszawy na rocznicę Powstania, odbywa latem wykłady w ramach Wschodniej Szkoły Uniwersytetu Warszawskiego, został przez Prezydenta odznaczony Krzyżem Oficerskim Orderu Odrodzenia Polski. Co ciekawe, ocenia obecną sytuację w Polsce z amerykańskiej perspektywy tak samo jak ja.

Wychowywałem się w Krakowie, dokąd moja mama, podczas Powstania, po wywiezieniu ojca przez Niemców do niewoli, uciekła ze mną w ciąży z płonącej Warszawy. Zawsze otaczali mnie ludzie na pewnym poziomie, moje poglądy i charakter kształtowali przedstawiciele nauki, kultury i sztuki. Pozostawałem pod wpływem profesorów Uniwersytetu Jagiellońskiego, literatów i dziennikarzy z redakcji Przekroju, aktorów Starego Teatru, spektakli Wajdy, Swinarskiego i Jarockiego, artystów Piwnicy pod Baranami, instruktorów harcerskich. Wszyscy uczyli mnie kultury i patriotyzmu. Potrafię odróżniać kłamstwo od prawdy. Wpojono mi te wartości, mimo socjalistycznej propagandy i zawsze starałem się je przekazywać swojemu synowi, uczniom i harcerzom. Nigdy nie uczyłem w szkole dla samozadowolenia jakiegokolwiek ministra, kuratora czy dyrektora. Pozostawałem niezależny. Bądźcie, koledzy, tacy sami.

Kiedyś zostałem odznaczony Medalem Komisji Edukacji Narodowej. Był dla mnie przedmiotem dumy i zawodowej satysfakcji. Teraz, po przyznaniu medalu przez ministra Czarnka księdzu egzorcyście za zasługi w wypędzaniu szatana, medal stracił dla mnie wszelką wartość i fakt ten wstydliwie przemilczam.

Nie wybrałem kariery politycznej, choć miałem i takie propozycje. Wolałem pracę u podstaw, organizowanie i kierowanie szkołą, wdrażanie autorskiej wizji szkoły. Teraz swym ideałom musiałbym się sprzeniewierzyć. A nie potrafię się zmusić do popierania i lansowania obecnych bredni. Obecnemu ministrowi muszę powiedzieć veto, nie mogę służyć bezkrytycznie i realizować jego wytycznych.

Co dalej?

W tym roku doprowadziłem do matury kolejny rocznik licealistów, ostatni, który uczęszczał wcześniej do zlikwidowanych gimnazjów. Teraz musiałbym podjąć pracę z rocznikami realizującymi program po zreformowanej ośmiolatce. I tu pojawił się problem, bo nie mogę zaakceptować tego programu. Uczniowie temu nie są winni i jeśli ktoś zechce korzystać z mojej wiedzy i doświadczenia, chętnie mu pomogę. Dopóki starczy mi sił, będę służył młodemu pokoleniu, ale nie mogę tego robić pod szyldem obecnej władzy. Będę chyba musiał organizować tajne komplety.

Wiem, że moje pisanie jest klasycznym wołaniem na puszczy, że głosem szeregowego nauczyciela obecna władza zupełnie się nie przejmie. Na takich nauczycielach jak ja kompletnie jej nie zależy. Wręcz przeciwnie. Potrzebuje nauczycieli posłusznych, uległych, bez inicjatywy. Mam jednak nadzieję, że wielu nauczycieli pójdzie moim śladem, że nie zechce przykładać ręki do kompletnej ruiny i dewastacji oświaty, nie będzie wspierać swoją ciężką pracą obecnych anomalii.

Związek Nauczycielstwa Polskiego nie wyklucza oporu zbiorowego i strajku, ale działania pana Broniarza są spóźnione o pięć lat! Dlaczego związek przespał właściwy moment? Gdzie pan był? To trzeba było zrobić 1 września 2017 roku. Nie dopuścić do wdrożenia reformy firmowanej przez minister Zalewską. Teraz mleko się już rozlało. Odkręcanie dramatycznych skutków pseudoreformy to sprawa co najmniej jednego pokolenia.

Koleżanki i koledzy! Nie podejmujmy pracy w zideologizowanych szkołach, nie firmujmy swoimi nazwiskami i doświadczeniem tego systemu nauczania, nie rezygnujmy z ideałów, nawet za cenę obiecywanych apanaży, które kolejny raz okażą się nędzną jałmużną.

Koledzy dyrektorzy! Nie pozwólcie sobą manipulować, nie zgadzajcie się na mydlenie oczu, na wiązanie sobie rąk i bierność. Ten sam apel kieruję do młodzieży. Moje życie ,i zawodowa kariera zmierza już do końca, ale wy, młodzi, nie pozwólcie dmuchać sobie w kaszę. Mam nadzieję, że też się zbuntujecie. Wszak chodzi o waszą przyszłość.

Pierwszego września żaden porządny nauczyciel nie powinien przystąpić do pracy w państwowych placówkach. A sami katecheci nie wystarczą.

Wróć