Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Głęboka kiesa Prezesa...

19-05-2021 20:12 | Autor: Tadeusz Porębski
To co, PiS już dziś wygrało wybory? To pytanie, a może stwierdzenie, padło z ust mojego przyjaciela Romana – przedsiębiorcy i zdeklarowanego przeciwnika Zjednoczonej Prawicy – kiedy oglądaliśmy wspólnie w Ciechocinku sobotnie wystąpienie Prezesa. Wsadziłem mordę w kubeł, bo „no comments” było w tym momencie najlepszym wyborem. Ze słów kolegi biła prawda. W sobotę Prezes zadał skłóconej i coraz słabszej opozycji dotkliwy cios. Sędziowie, czyli pospólstwo, wkrótce orzekną, czy był to cios nokautujący.

Kiedy to nastąpi? Podejrzewam, że pod koniec bieżącego, bądź na początku przyszłego roku, jak tylko sobotnie obietnice znajdą pokrycie w faktach i słupki sondaży wywindują PiS ponad poziom 35 punktów procentowych. Wtedy Prezes szybko zarządzi wybory, by skorzystać z koniunktury i pozbyć się balastu w postaci Solidarnej Polski pana Zbigniewa Ziobry oraz Porozumienia pana Jarosława Gowina. Będzie chciał rządzić samodzielnie, by nikt już nie sypał mu piasku w tryby.

Dlatego wkrótce podwyższy zapewne państwową darowiznę z 500 na 700+, wypłaci w listopadzie czternaste emerytury, wprowadzi w życie zwolnienia podatkowe od emerytur do 2500, a kwotę wolną od podatku podniesie, jak obiecał, do 30 tys. złotych. Kto wtedy podskoczy mu w wyborach? Nie widzę takiego kozaka. Nękana wewnętrznymi sporami Platforma Obywatelska słabnie w oczach, odchodzą prawdziwe tuzy polskiego parlamentaryzmu, jak ostatnio pani Róża Thun. Tylko patrzeć jak mocno naruszone pręty klatki popękają i rozpocznie się exodus, czyli ucieczki – wędrówki tych panów posłów, którzy nie wyobrażają sobie życia bez Wiejskiej.

Główny kanał uciekinierów będzie prowadził do Polski 2050 pana Szymona Hołowni, bo jest tam jeszcze sporo miejsca na wyborczych listach, a i poparcie dla tego ugrupowania systematycznie rośnie. Co wtedy z PO? Wiadomo.

Ci, którzy wierzą w cuda, niechaj cofną się pamięcią do lat dziewięćdziesiątych i przypomną sobie smutny los Unii Wolności, nazywanej partią moralnych autorytetów. Cóż tam były za nazwiska: Tadeusz Mazowiecki, Bronisław Geremek, Jacek Kuroń, Leszek Balcerowicz, Donald Tusk, Władysław Frasyniuk – w głowie mogło się zakręcić. UW powstała w 1994 r., a już na początku roku 1997 sondaże dawały jej poparcie poniżej 5 proc., choć według badań OBOP zarówno partia, jak i jej niektórzy politycy, mieli wysoką rozpoznawalność. Trochę porządzili państwem, ale 6 czerwca 2000 r. na skutek m.in. konfliktu w warszawskiej gminie Centrum UW zerwała koalicję rządową z AWS, a jej ministrowie złożyli rezygnacje. Poparcie dla partii błyskawicznie spadało i w 2001 r. elektorat w znacznej mierze odszedł do utworzonej wtedy Platformy Obywatelskiej. Wielka UW, postrzegana jako partia inteligencka, z dnia na dzień przestała istnieć. Formalnie Unia była od 1996 r. członkiem międzynarodówki chadeckiej, jednak zmieniła przynależność, klasyfikując się jako europejscy liberałowie.

Czemu partia z takimi nazwiskami, znanymi w całej Europie, tak szybko odeszła do lamusa? W sferze gospodarki UW deklarowała poglądy liberalne, natomiast w kwestiach obyczajowych nie zajmowała wyraźnego stanowiska – ktoś wewnątrz partii uznał, że lawirowanie się opłaci. I tak w klubie parlamentarnym UW, partii prawdziwych Europejczyków, dominowali… przeciwnicy prawa do aborcji oraz zwolennicy ratyfikacji konkordatu. UW opowiadała się także za całkowitą decentralizacją państwa i popierała ideę podatku liniowego oraz reformę kodeksu pracy (m.in. stopniowe wydłużenie wieku emerytalnego kobiet do 65. roku życia). Domagała się reform w służbie zdrowia idących w kierunku jej prywatyzacji. Czyli, sprywatyzować kraj, by móc nim jedynie administrować w sposób lekki, łatwy i przyjemny. W ten sposób za rządów SLD, PSL i UW na 1600 firm białe plamy wciąż skrywają historię około 38 proc. sprywatyzowanych podmiotów. Z trwającego ponad dekadę prywatyzacyjnego chaosu dopiero dzisiaj odkrywamy, jak proces ten wyglądał naprawdę i kogo dotyczył. Nadal nie możemy na przykład doliczyć się, co stało się z ponad 4 tysiącami mleczarni, które sprzedawało Ministerstwo Rolnictwa przy wsparciu Banku Światowego.

Platforma Obywatelska sprawiła mi srogi zawód, bo nie wyciągnęła żadnych wniosków z bolesnego upadku swojej partii – matki, jaką była UW. Podobnie jak partia moralnych autorytetów odwróciła się od ludzi, dbając wyłącznie o interesy wielkiego biznesu, sektora bankowego i po trosze zamożnej części klasy średniej. To był błąd, bo w każdej społeczności warstwa biedniejsza jest o wiele liczniejsza niż ta zamożna, a to może mieć odbicie w wyborach. Przez kilka dekad przeciętny Polak nie wierzył, że którakolwiek z partii władzy może poprawić jego los, dlatego nie chadzał na wybory. I nagle pojawił się Prezes ze swoim PiS-em i w odróżnieniu od poprzedników odwrócił się od inteligencji, wielkiego biznesu oraz zamożnej klasy średniej. Skołatani przez lata „szaraczkowie” dostrzegli swoją szansę na prawdziwą, a nie dętą wygłaszaną w przedwyborczych gadkach, poprawę swojego losu. Uwierzyli Prezesowi i wynieśli go na szczyty władzy.

A Prezes jako pierwszy polityk od 1989 roku dotrzymał słowa – dał swojemu elektoratowi to, co przed wyborami obiecał, a nawet więcej, bo dodatkowo trzynastą i czternastą emeryturę. Dał płatny roczny urlop macierzyński, bony na wakacje, dzięki któremu tysiące dzieci po raz pierwszy mogło posłuchać szumu morza. No i przede wszystkim 500+, co zmieniło na lepsze nędzny los tysięcy wielodzietnych polskich rodzin, szczególnie zaś opuszczonych przez Boga i ludzi samotnych matek. Taki ruch powinna wykonać PO w trakcie swoich ośmioletnich rządów, bo summa summarum jest on ekonomicznie opłacalny, wszak większa część tej państwowej darowizny wraca do skarbu państwa w postaci podatków i akcyzy. Nie zrobiono tego, pozwolono Prezesowi na wykonanie kroku wyprzedzającego, co zaowocowało wzięciem przez niego władzy w państwie. Dzisiaj, kiedy padają kolejne obietnice w postaci skasowania podatku od części najniższych emerytur, podwyższenia 500+ o 200 złotych i podniesienia kwoty wolnej od podatku do 30 tys. złotych, ogranie PiS w kolejnych wyborach jest moim zdaniem niewykonalne.

Ostatnio nawet nie chce mi się gadać z ludźmi na temat Prezesa i jego drużyny, bo brakuje mi argumentów. Mówię: podniesienie kwoty wolnej od podatku to straszny cios w samorządy, które czerpią środki z części PIT. Nie będzie pieniędzy na budowanie dróg, chodników, pływalni, boisk, szkół, przedszkoli. A oni na to: gówno nas to obchodzi, nie musimy spacerować po eleganckiej kostce i pławić się w basenie. Dzięki skasowaniu podatku od emerytury ja będę miał 300 zł więcej, wiesz co to dla mnie mieć więcej o 300 zł? To moje życie, bo wystarczy mi na wykup leków. Ja: ale wszystko drożeje, więc te 300 zł to ułuda, zeżre ci je drożyzna i inflacja. Co ty pieprzysz, człowieku? Dzięki Prezesowi mam dodatkowo w roku 3 tys. złotych za trzynastą i czternastą emeryturę, teraz będę mógł pomnożyć dodatkowe 300 zł przez 12 miesięcy, a to jest kolejne 3600 zł czystego zysku. Moje dwie wnuczki co miesiąc inkasują razem tysiąc zeta. To na kogo mam głosować? Co dała mi kiedykolwiek Platforma, PSL czy SLD? Nic mi nie dała, nawet jednej złotówki, kazali za to tyrać do 67 roku życia. Pieprzę ich wszystkich, głosuję na Prezesa.

No i koniec dyskusji. Choć mam już siedemdziesiątkę na karku, doskonale wiem, że nadmierne inwestowanie państwa w ludzi nic nieprodukujących, zamiast w innowacje i wybitnie zdolną młodzież, to wielki błąd. Może to na całe dekady uczynić z Polaków parobków i wyrobników, którym zagranica zleca montowanie cudzej myśli technicznej albo przykręcanie śrubek. Niestety, bardzo liczny elektorat Prezesa widzi to zupełnie inaczej. I to jest niebywale dołujące.

Wróć