Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Geniuszom reklamy ku pamięci

03-04-2019 22:10 | Autor: Tadeusz Porębski
Wychowany w czasach PRL, kiedy jedyną reklamą w jedynej wówczas telewizji był "Prusakolep", starałem się iść z duchem czasu i przyzwyczajać do oprymujących mnie spotów reklamowych. Dzisiaj mogę powiedzieć, że nie dałem rady. Z uwagi na uprawiany zawód nie mogę całkowicie odejść od oglądania telewizji, dlatego zacząłem bronić mój mózg przed gmeraniem w nim producentów wszelkich dóbr. Wiem z dostępnych badań, że wystarczy częstszy kontakt z danym obiektem, by uznać go za bardziej atrakcyjny.

Jeśli ten kontakt utrzymam, nie ma ratunku, bowiem podświadomość działa. Dlatego wprowadziłem w domu rygor w postaci wyłączania fonii podczas przerw reklamowych. Efekt jest połowiczny, bo co i rusz muszę zerkać na ekran, by sprawdzać, czy film, program, mecz jest na powrót emitowany. Ale dobre i to. Przynajmniej nie muszę słuchać kretyńskich w swojej formie namów do zakupu reklamowanego produktu.

Nasz mózg idzie na skróty, jeśli chodzi o interpretowanie faktów, czy wyliczanie prawdopodobieństwa danego wydarzenia. Skróty te fachowcy nazywają skrzywieniami bądź błędami poznawczymi. Na tym właśnie między innymi żerują twórcy spotów reklamowych. To cała armia dobrze wyszkolonych i suto opłacanych przeważnie młodych ludzi, którzy nic nie produkują. Siedzą w swoich zamkach ze szkła i opracowują coraz to nowsze metody dotarcia do wnętrz naszych głów i sterowania nimi. Ich zadaniem jest opracowywanie tak zwanej strategii reklamowej, służącej sprzedaży danej marki. Strategia często dzieli się na "przed" i "po". Wpierw pokazuje się tłuściocha, który wylewa siódme poty na siłowni. Biedak jest kompletnie załamany, bo efektów brak. To element strategii "przed". Ale za moment pojawia się pomocna dłoń dzierżąca cudowny środek. Tłuścioch łyka go i widzimy jak w kilka sekund zwały tłuszcza znikają, a on żwawo hasa podczas porannego joggingu. To element strategii "po", czyli nie wysilaj się przyjacielu, lepiej łyknij naszą tabletkę i zaraz staniesz się Adonisem otoczonym przez rój kobiet przecudnej urody.

Ostatnie dane Instytutu Monitorowania Mediów pokazują, że w promocję swoich produktów najwięcej inwestują firmy farmaceutyczne. W 2018 r. przeznaczyły na ten cel 4,2 mld złotych. To aż 35 proc. łącznej kwoty wydanej na reklamy przez pozostałe branże. Z danych IMM wynika, że najczęściej reklamuje się preparaty na przeziębienie i grypę, choć żaden z reklamowanych w telewizji specyfików nie hamuje namnażania wirusa grypy. Szeroko reklamowany przeciwwirusowy oseltamiwir, znany pod handlową nazwą Tamiflu, jest równie skuteczny, co zwykły paracetamol. Tak przynajmniej twierdzą naukowcy z The Cochrane Collaboration. Jest to niezależna międzynarodowa organizacja typu non-profit, której celem jest ułatwianie podejmowania świadomych i trafnych decyzji dotyczących postępowania medycznego poprzez przedstawianie dowodów w oparciu o zasady medycyny opartej na faktach (EBM). Dowody są następnie publikowane w bazach Biblioteki Cochrane (Cochrane Library) w postaci tak zwanych przeglądów systematycznych. Tak renomowanej instytucji należy bardziej wierzyć niż szubrawcom ze szklanych domów.

Nasuwa się na myśl ważne pytanie: dlaczego najchętniej inwestują w reklamę właśnie producenci farmaceutyków? Na to pytanie stara się odpowiedzieć prof. Andrzej Sadowski, prezes Centrum im. Adama Smitha: "Tego rodzaju produkty są tak podobne do siebie, że bez ich promocji i utrwalenia konsumentom konkretnych nazw nie byłoby efektu sprzedażowego". Z kolei prof. Mariusz Jędrzejko, dyrektor Centrum Profilaktyki Społecznej, apeluje o zaostrzenie zasad promocji preparatów zdrowotnych. Głównie chodzi o nowe przepisy dotyczące suplementów diety, które według ludzi nieobjętych zawodową omertą są zwykłym bezwartościowym placebo sprzedawanym za grube miliardy. Należy zakazać emitowania reklam specyfików "leczących" choroby, które nie istnieją, jak na przykład zakwaszenia organizmu. Zakaz powinien dotyczyć także, a może przede wszystkim, spotów reklamujących terapie schorzeń wymagających profesjonalnej pomocy lekarskiej (m. in. zespołu niespokojnych nóg).

Według różnych szacunków Polacy rokrocznie wydają na medykamenty bez recepty nawet do 10 mld zł, a na suplementy diety kolejne 4 mld. Średnio łykamy aż cztery tabletki dziennie. Więcej leków przyjmują od nas w Europie tylko Francuzi. Rokrocznie łykamy około 1,2 mld tabletek popularnego rutinoscorbinu, pasąc w ten sposób farmaceutyczne korporacje. Sektor reklamy farmaceutyków w Polsce rośnie najdynamiczniej – w ostatnim roku aż o 9,4 procent. I będzie rósł, ponieważ nadal rośnie w narodzie popyt na farmaceutyczne gówno. Żeńska część naszego społeczeństwa boryka się z suchością pochwy i dolegliwościami innych sfer intymnych, nietrzymaniem moczu, zaparciami oraz menopauzą. Menopauza to poważna sprawa, więc wymyślono suplement diety oparty na bazie... nasion lnu i soi z dodatkiem wyciągu z szyszek chmielu. Brakuje tylko majeranku, gałki muszkatołowej oraz dla poprawy zapachu wyciągu z krzewu bergamotki. Z kolei polscy faceci umęczeni są problemami z erekcją, zgagą, nadmiernym poceniem się oraz nieświeżym oddechem. Koncerny farmaceutyczne natychmiast spieszą im z pomocą produkując cudowne leki, które w rzeczywistości pomagają niczym umarłemu kadzidło.

Jeden mój kolega opowiadał ostatnio przy wódce, cytuję: "Miałem okoliczność z nowo poznaną damą. Myślę sobie, nie mogę za pierwszym razem dać ciała. Poleciałem więc do apteki i zakupiłem ten "Ogierox", co to go tak mocno reklamują w telewizji. Nażarłem się tego świństwa i co? I nic. Nawet mi nie drgnęło, tylko sraczki dostałem". Nie doczekał się od nas współczucia. Wyśmieliśmy go. Muszę uczciwie powiedzieć, że nie mogę już patrzeć jak oszukują ludzi. Leżałem oto na kanapie, gapiąc się w telewizor. A tam reklama za reklamą, jedna głupsza od drugiej. Wszystko na jedno kopyto. Musi być parka ślicznych dzieci – chłopiec i dziewczynka. Obowiązkowo. Nie może być dwóch chłopców albo dwóch dziewczynek. Jak reklamują barszcz, to pijący muszą mieć czerwone „wąsy”. Jak reklamują jogurt „wąsy” muszą być białe. Piwo pokazują w oszronionej szklance lub wprost w lodzie. Kto widział piwo na lodzie? To gigantyczny kant. Patent jest taki, że niektóre wielkie browary wytwarzają piwo z enzymów, czyli siki ciotki Weroniki. Jak jest zmrożone po prostu nie czuje się smaku. Po to jest lód w reklamie. W Niemczech nikt nie wypiłby za darmo tak reklamowanego piwa.

Weźmy leki. W reklamach są tylko te „o unikatowym lub rewolucyjnym składzie”. Tuman kupuje reklamowy bajer i leci do apteki, licząc na to, że tak jak obiecują w reklamie, nazajutrz będzie zdrowy. Oczywiście, jego stan – miast się poprawić, pogarsza się i facet chcąc nie chcąc ląduje u lekarza. Niektórzy producenci zmniejszają składniki i reklamują, że teraz dany lek jest bez recepty. Są też reklamy po prostu odrażające, jak na przykład nadgryzione jabłuszko z krwią z dziąseł i cizia plująca krwią do śnieżnobiałej umywalki. Ohyda. Nie kupiłbym tak obrzydliwie reklamowanej pasty nawet gdyby groziła mi utrata wszystkich zębów. Najgłupszy spot reklamowy zachęca do zakupu pewnego probiotyku. Wymuskany gościu w mundurze pilota siedzi za sterami pasażerskiego samolotu i żali się stewardesie, że zażył antybiotyk, ale zapomniał o probiotyku. Dzielna stewardesa leci do przedziału klasy ekonomicznej i pyta, kto z pasażerów, oczywiście przypadkowo, zabrał w podróż tego rodzaju specyfik. Wyrasta las rąk dzierżących, znów oczywiście przypadkowo, akurat ten sam probiotyk.

Czemu ten właśnie spot uznałem za najgłupszy? Primo, pilot, który zdradza oznaki choroby, nie jest dopuszczany do pracy. Na antybiotyku za sterami samolotu? To coś zupełnie niewyobrażalnego. Secundo: pilotowi nie wolno przyjąć nic spoza kabiny. Chodzi o bezpieczeństwo lotu. Tertio: piloci mają osobny catering, wielokrotnie sprawdzany. Im nie wolno nawet jednocześnie spożywać posiłku. Wpierw je kapitan, po jakimś czasie, jeśli kapitan nie zdradza objawów zatrucia, do jedzenia zabierają się pozostałe osoby lecące w kokpicie. Ten, kto wymyślił powyższy spot, jest po prostu idiotą. "Ptyś roku" to mało zaszczytny tytuł przyznawany przez niemieckich konsumentów. Trafia do producenta, który najbardziej nakłamał w reklamie produktu spożywczego. Ostatnio wygrał bardzo popularny także w Polsce "Actimel", napój mający rzekomo wzmacniać odporność organizmu. Jednak jego skuteczność w niezależnych badaniach okazała się podobna do jogurtu naturalnego, od którego "Actimel" jest cztery razy droższy i ma dwa razy tyle cukru. Może czas najwyższy na polskiego "Ptysia Roku"?

Wróć