Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Gdzie są gwiazdy z tamtych lat...

01-04-2020 21:33 | Autor: Mirosław Miroński
W świetle najnowszych doniesień na temat epidemii koronawirusa wiele innych spraw schodzi na plan dalszy. Przechodzą niezauważone albo poświęcamy im znacznie mniej uwagi niż w innych okolicznościach. Wirus i rozszerzająca się na całym świat pandemia sprawiają, że ludzie w przeważającej większości zajmują się własnymi sprawami, nie zważając na inne, które w tych okolicznościach przestały mieć dla nich znaczenie.

Nie mają one bezpośredniego wpływu na ich życie ani zdrowie, za to groźba zarażenia się niebezpiecznym koronawirusem jest realna. Wśród bieżących spraw nie zauważamy też, że w cieniu koronawirusa wiele rzeczy i zjawisk uznawanych za oczywiste odchodzi w zapomnienie. Właściwie można pokusić się o tezę, że dokonuje się wielka zmiana kulturowa w całej stechnicyzowanej cywilizacji, w naszym sposobie życia. Zaczynamy inaczej niż dotychczas postrzegać otaczającą nas rzeczywistość.

A zmienia się ona teraz bardzo szybko, żeby nie powiedzieć – gwałtownie, w sposób rewolucyjny. Nasz bezpieczny w miarę uporządkowany świat o ustalonym porządku przestaje istnieć. W jednej chwili spowalnia gospodarka, bo przedsiębiorcy ograniczają swoją działalność, maleje popyt na towary i usługi. Zamiera życie kulturalne – muzea udostępniają swoje zbiory do oglądania online, telewizja proponują programy edukacyjne dla dorosłych i dla dzieci.

Wirtualne spacery po muzealnych wnętrzach to wprawdzie nie to samo co wizyta, ale jest to niezwykle pożyteczne działanie mogące powstrzymać spadek zainteresowania kulturą i zaszczepić odpowiednią wiedzę. Podobnie rzecz ma się z książkami i innymi publikacjami w wersji elektronicznej, po które sięga coraz więcej zainteresowanych. I to nie tylko w dobie kryzysu wywołanego epidemią. Wszystko wskazuje, że jest to trwały trend.

Zmianom podlega całe szkolnictwo zmuszone do przejścia na formę online. Podobne zmiany następują w służbie zdrowia, upowszechniają się teleporady zamiast wizyt w przychodniach i gabinetach. Oczywiście, wtedy, kiedy jest to możliwe, gdy bezpośredni kontakt pacjenta z lekarzem nie jest niezbędny.

Kultura „schodzi” do Internetu, co przypomina czasy, kiedy musiała schodzić do podziemia. Mam nadzieję, że i tym razem uda jej się przetrwać i nie podda się wirusowi. Podobnie jak uda światu się wyjść zwycięsko z wszechogarniającego go kryzysu wywołanego pandemią. Nikt nie wie jednak, kiedy to nastąpi i jak mocno poobijani wyjdziemy z tej batalii. Rokowania wcale nie są oczywiste, a pesymistyczny scenariusz zakłada, że nie uda się wyeliminować wirusa do lata. Problemem jest bowiem to, że potrafi on przetrwać u wielu osób, które nie wykazują ewidentnych symptomów choroby (COVID-19), a które mogą przenieść ją na innych. Niektórzy z azjatyckich ekspertów przewidują, że tak właśnie będzie, po czym nastąpi ponowny atak wirusa zimą. Taki scenariusz jest dość przygnębiający, ale niczego nie można wykluczyć.

Skupiając się na koronawirusie, nie zauważamy lub nie zdajemy sobie sprawy z wagi innych spraw, które dzieją się dokoła. Oto, odchodzą znani ludzie kultury jak choćby lubiany aktor Emil Karewicz, odtwórca wielu znakomitych ról. W pamięci widzów zapewne najmocniej zapisała się rola króla Władysława Jagiełły w filmie „Krzyżacy” i późniejsza rola czarnego charakteru, ale na swój sposób budzącego sympatię wrednego Hermanna Brunnera w serialu telewizyjnym „Stawka większa niż życie”.

Niedawno odszedł jeden z najmocniejszych filarów naszej kultury, wielki mistrz dźwięku, kompozytor, dyrygent i pedagog – Krzysztof Eugeniusz Penderecki. Strata tych i wielu innych nietuzinkowych postaci odchodzących z naszego życia oznacza zmierzch pewnej epoki w polskiej kulturze. Niestety, powstałej luki nie udaje się nikim innym zapełnić i pewnie pozostanie tak jeszcze długo. W wielu obszarach kultury korzystamy z dorobku poprzednich pokoleń. Jest to jak odcinanie kuponów od tego co było. Wystarczy spojrzeć na poszczególne dziedziny kultury, żeby skonstatować, że ostatnie lata niewiele wniosły. Kultura ikonek w smartfonie jak dotąd poza wykoślawieniem języka polskiego i wprowadzeniem do niego koszmarków językowych bez polskich znaków diakrytycznych np.: piętnasce, osemnasce, byam, robiam, czy mioserdze niewiele wniosła do naszego życia. Nieliczne wyjątki potwierdzają regułę. Rzecz jasna, pojawiają się i dziś wielkie osobowości, ale jest ich niewiele. Przypomnijmy sobie lata 60. Mieliśmy wtedy do czynienia z prawdziwym boomem kulturowym. Był to czas zachłyśnięcia się wolnością, co zaowocowało powstaniem wybitnych dzieł w literaturze, w muzyce, w filmie, w teatrze, w sztukach wizualnych. Dzisiejszy konsumpcjonizm i dobre samopoczucie większości obywateli nie przekładają się na tworzenie rzeczy wartościowych w kulturze.

Nie chcę powiedzieć że następuje zauważalny regres, ale pewne fakty uzasadniają taką tezę. Czy w muzyce popularnej pojawił się ktoś na miarę genialnego wirtuoza gitary obdarzonego wspaniałym głosem Jimiego Hendrixa, czy wirtuoza trąbki i kompozytora Milesa Davisa w muzyce jazzowej? Czy w świecie filmu są jeszcze niekwestionowane gwiazdy, na których pojawienie się na ekranie czekały miliony ludzi na całym świecie? Czy dziś ktokolwiek idzie do kina lub do teatru, aby zobaczyć swoich idoli, jak miało to miejsce w przypadku Elizabeth Taylor, Audrey Hepburn, Vivien Leigh, Clarka Gable’a i całej plejady gwiazd minionych lat? Odpowiedź jest prosta – nie. Wszystko się zmieniło.

Miejsce luminarzy kultury zajęli mniej znani, efemeryczni celebryci, których egzystencja zależy od kaprysu mediów. Oni niczego nie tworzą poza własnym wizerunkiem. Nie są bynajmniej zjawiskiem lokalnym, ale pojawiają się wszędzie. To oni w dużej mierze zastąpili twórców kultury. Towarzyszy temu inne zjawisko – spadek potencjału intelektualnego elit kulturalnych. Ma on zasięg ogólnoświatowy. Ich słabość widać w wielu dziedzinach, m.in. w zyskujących na popularności e-bookach, gdzie znalezienie lektora z dobrym głosem i dykcją wydaje się być przedsięwzięciem karkołomnym. A przecież pośród aktorów starszego pokolenia nie brakowało znakomitych głosów, ludzi znających swoje rzemiosło, którzy byli w tym znakomici.

To samo dotyczy spikerów radiowych i telewizyjnych. Tu też nie brakowało wielkich osobowości cechujących się kulturą języka i wyróżniającym się tembrem głosu będącym darem od natury, a także pracy nad nim. Dziś przebrnięcie przez film popularnonaukowy z lektorem nieposiadającym takich umiejętności to katorga, a nie przyjemność. Na koniec okazuje się, że owym lektorem był znany aktor. Oj, źle to świadczy o jego umiejętnościach. Nie wspomnę już o radiu i telewizji, gdzie mamy do czynienia z podobną bylejakością. Łezka w oku kręci się, gdy wspominam niektórych dawniejszych lektorów czy prezenterów.

O tempora, o mores! No cóż, może jestem staroświecki. Może zbyt wiele oczekuję. Ktoś powie – nie czas żałować róż, gdy płoną lasy, gdy panuje epidemia. To prawda, ale róż jakoś żal…

Wróć