Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Gdzie diabeł nie może, tam babę pośle...

07-03-2018 20:52 | Autor: Maciej Petruczenko
Gdybyśmy chcieli naprawdę celebrować każde święto, jakie zostało ustanowione, to dzień jak co dzień byłby w skali roku po prostu nie do znalezienia, bo mielibyśmy jedną wielką – całoroczną fetę.

W szale uroczystych obchodów celebrujemy więc wymyślone jeszcze w V wieku kościelne Święto Matki Boskiej Zielnej, a także Dzień Odlewnika, Dzień Dziennikarza Sportowego, Światowy Dzień Zwierząt, no i przypadający właśnie 8 marca Międzynarodowy Dzień Kobiet, które to święto zafundowały nam w 1909 zbuntowane Amerykanki, rok później poparły je niemieckie socjalistki, a potem rozwścieczone na zajętych wojowaniem mężczyzn – głodujące Rosjanki.

W 1911 miliony niewiast wyszły na ulice w Niemczech, Austro-Węgrzech, Danii Szwajcarii, upominając się o swoje prawa. Gdy 8 marca 1917 – wedle kalendarza gregoriańskiego – demonstrację zorganizowały robotnice zakładów włókienniczych w Piotrogrodzie, zażądawszy pokoju, chleba i zakończenia carskiej dyktatury, owe babskie niepokoje niejako zaznaczyły początek czegoś, co z czasem zyskało nazwę Wielkiej Rewolucji Październikowej, związanej w Rosji z triumfem bolszewików i zainicjowaniem kultu Lenina.

W czasach nam bliższych postępujący coraz szybciej proces Women’s Liberation wsparła Organizacja Narodów Zjednoczonych, inaugurując w 1975 świętowanie Międzynarodowego Dnia Kobiet, by dwa lata później dodatkowo ogłosić 8 marca dniem walki o prawa białogłów i pokój światowy. W Związku Socjalistycznych Republik Radzieckich 8 marca zadekretowano w 1965 dniem wolnym od pracy, a w Chińskiej Republice Ludowej przynajmniej w połowie wolny. W PRL był to wprawdzie nadal normalny dzień pracy, ale we wszystkich zakładach produkcyjnych i biurach panie były szczególnie honorowane, całowane po rączkach oraz obdarowywane standardowym prezentem w postaci pary rajstop i goździka. Wyglądało to cokolwiek idiotycznie, a nawet upokarzająco dla kobiet, niemniej większość z nich była z tego zadowolona. Tym bardziej, że panowie dyrektorzy pozwalali tego dnia paniom sekretarkom i innym urzędniczkom na łyknięcie nie tylko kieliszka wina.

Dopiero w 1993 na poły urzędowy zwyczaj obchodzenia Dnia Kobiet został powstrzymany, co jednym się podobało, a innym – nie. Można powiedzieć, że zwyczaj w lewicowych kręgach pozostał, podczas gdy kręgi prawicowe, a zwłaszcza kościelne, zaczęły się otwarcie przeciwstawiać czemuś, co się nazywa w tych kręgach „ideologią gender”. Krótko mówiąc, jest teraz taki „trynd”, że się kobiety przywołuje do porządku, na powrót wskazując właściwe im miejsce w szyku wedle dziewiętnastowiecznego niemieckiego modelu trzech K: Kinder - Kirche - Küche (Dzieci – Kościół – Kuchnia), dziś złośliwie przemianowanego przez feministki na: Kinder - Küche - Karriere.

Wspominam peerelowski styl obchodzenia Dnia Kobiet z przymrużeniem oka, bo ów powtarzany co roku ceremoniał bardzo przypominał to, co w kabarecie wyśmiewano jako „klapa, rączka, buźka”, parodiując momenty powitania szacownych przywódców politycznych, przybywających wraz z małżonkami. W tamtym czasie jednakże zdążyliśmy już zapomnieć o wielowiekowym upośledzeniu stanu niewieściego, tradycyjnie traktowanego w rodzaju ludzkim jako gorszy sort, co poniekąd podtrzymywał i podtrzymuje o dziwo Kościół Rzymskokatolicki, nie dopuszczając kapłaństwa kobiet.

Pamiętam, jak w trakcie pierwszej wizyty Jana Pawła II w USA, wszyscy witali polskiego papieża z niekłamanym entuzjazmem – tylko amerykańskie zakonnice strajkowały, żądając dostępu do święceń kapłańskich. Te żądania są zresztą ponawiane w różnych częściach świata do dzisiaj, ale korporacja kościelna nawet w czasach takiego liberała jak papież Franciszek jakoś kobiet do odprawiania mszy nie dopuszcza, bo też w Kościele nie ma równouprawnienia płci. Może dlatego mamy teraz jego zwalczanie również na gruncie świeckim, co przypomina po trosze tradycyjne przypisywanie kobietom złych cech, jako niebezpiecznym kusicielkom, osobnikom będącym narzędziem grzechu względnie wysłanniczkami Szatana. Zdaje się, że wchodzącym znowu w modę egzorcyzmom poddaje się głównie niewiasty opętane przez złego ducha i tym sposobem w XXI stuleciu po narodzinach Chrystusa powraca nam średniowiecze. Oby nie powróciło przynajmniej palenie czarownic na stosie, bo próby wznawiania swego rodzaju inkwizycji na polu edukacyjnym i obyczajowym w Polsce już mamy – w sytuacji, gdy dogmaty zrównuje się z wiedzą empiryczną, mieszając religię z nauką.

Oczywiście, nawet najbardziej pobożnemu obywatelowi RP nie może się podobać, że bardziej niż głoszeniem Ewangelii wielu księży zajmuje się dzisiaj zaglądaniem kobietom pod sukienkę, co w cywilizowanym społeczeństwie musi budzić niesmak, tym bardziej, że podobnie zachowuje się coraz więcej polityków. Nic dziwnego, że w reakcji na próby ponownego degradowania przedstawicielek płci pięknej organizowane są marsze czarnych parasolek i demonstracje zapiekłych feministek, żądających chociażby parytetu na płaszczyźnie politycznej i zawodowej, żeby było w Polsce tyle samo posłanek co posłów i tyle samo dyrektorek ile dyrektorów.

W dążeniu do poszanowania swojego człowieczeństwa i kobiecej godności nasze przemiłe towarzyszki życia zaczynają zresztą cokolwiek przesadzać, stąd rozhuśtana przez słynące skądinąd z nieciężkich obyczajów aktorki Hollywood akcja z hashtagiem „#MeToo” na Twitterze, której celem jest przeciwstawienie się molestowaniu seksualnemu ze strony mężczyzn. Żeby zatem nie narazić się na zarzut molestowania, w tym roku na wszelki wypadek zrezygnowaliśmy w redakcji „Passy” z wręczania kwiatów i składania życzeń naszym koleżankom w dniu 8 marca. Nikt z nas nie chce bowiem być włóczony po sądach.

Wróć