Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Gdy życie kabaretem jest...

19-10-2016 20:47 | Autor: Maciej Petruczenko
Rozmawiamy z ursynowską artystką Lidią Stanisławską.

MACIEJ PETRUCZENKO: Wszystko, co pani od tego momentu powie, może być użyte przeciwko pani...

LIDIA STANISŁAWSKA: Będę się więc kontrolować.

Zatem zaczynamy rozmowę kontrolowaną. Proszę powiedzieć, skąd się wzięły u pani, przede wszystkim wokalistki pierwszej wody, na powrót ciągoty do kabaretu?

Dołączyłam trzy lata temu do Emilii Krakowskiej i Barbary Wrzesińskiej i występuję w grupie Old Spice Girls jakby przypominając sobie zawodowe początki. A było to w kabarecie Na Pięterku w warszawskim Bristolu, gdzie konferansjerem był Stefan Friedmann, mój redakcyjny kolega z Tele-Tygodnia.

Czy z jego strony rodzą się dla pani jakieś inspiracje artystyczne?

On zawsze ma coś dla mnie w zanadrzu, jakąś dobra anegdotę.

Rozumiem, że z kabaretu Na Pięterku zeszła pani pięterko niżej...

Niżej w sensie fizycznym, ale wyżej, jeśli chodzi o poziom. Bo to był Kabaret Pod Egidą, kierowany od początku przez Janka Pietrzaka, a mający wtedy w składzie takie znakomitości jak Jonasz Kofta, Piotr Fronczewski, Wojciech Pszoniak...

I nie warto było zostać w kabarecie na stałe?

Stałość w moim zawodzie praktycznie nie istnieje, to raczej czysta abstrakcja. Są mody na artystów, zaprasza się nas do różnych – jak to teraz mówią – projektów albo nie zaprasza. Telefon dzwoni albo milczy. Stąd moje odkrycie, że to kariera częściej rezygnuje z artysty niż artysta z kariery.

A jak było w pani wypadku?

Jeśli chodzi o mnie, to muszę zdecydowanie podkreślić, że ja przede wszystkim śpiewam. I to nieprzerwanie od 40 lat.

Czyli od urodzenia, rozumiem?

No cóż, jest pan znany z galanterii wobec dam... Ale nie prostując pana stwierdzenia, powiem skromnie, iż prawdziwy talent nie ma metryki.

Czyli wciąż żyje się pani śpiewająco...

A żeby pan wiedział. Jestem naprawdę osobą spełnioną i zadowoloną z życia. Mam zdrowie, miłość mojego męża, mam przyjaciół, mam też propozycje zawodowe. Czegóż chcieć więcej?

Chyba tylko więcej tych propozycji, no i więcej kasy?

Nie mam nadmiernego apetytu na honoraria. Nie gonię za pieniądzem. Nie jestem pazerna na grosz.

A czy pieniądz też nie goni za panią?

Hm, zapytałam kiedyś wróżbitę o swoje perspektywy finansowe, a on odpowiedział pytaniem: a była pani kiedykolwiek biedna? Nie byłam – brzmiała moja odpowiedź. – No więc tak już zostanie – skonkludował.

To pani wierzy we wróżby?

Podchodzę do nich raczej sceptycznie, chociaż uważam, że wszystkiego naszym małym rozumkiem nie jesteśmy w stanie ogarnąć.

Czy więc chadza pani na Stadion Narodowy, żeby się raz do roku uduchowić z pomocą ojca Johna Bashobory z Ugandy....?

Ja się uduchowiam w przedsionku mojego kościoła Wniebowstąpienia Pańskiego na Ursynowie. Uważam, że uduchowianie jest sprawą osobistego dialogu z Siłą Wyższą, a nie elementem igrzysk z udziałem publiczności.

Może pani nie lubi sportu?

Wprost przeciwnie. Sport staje się coraz ważniejszą dziedziną naszego życia. Zyskuje na znaczeniu, bo ludzie odkryli na nowo, iż ruch to zdrowie. Na Ursynowie to bardzo dobrze widać. Gdy rano otworzę okno, widać wiele osób biegających, spotyka się też ćwiczących w siłowniach pod gołym niebem. Sama chadzam z mężem na aerobik wodny w obiekcie SGGW.

A czy wie pani, kto to jest Tomasz Majewski?

To taki pan, co zastąpił nam Władzia Komara i znakomicie pcha kulą.

W dodatku to nasz sąsiad mieszkający na Ursynowie. Przez wiele lat mieszkał dosłownie naprzeciwko pani...

Tego nie wiedziałam.

To proszę uważać, bo Tomasz, który jest astronomem-amatorem, może panią przypadkiem podejrzeć przez okno. Ma najlepszą lunetę na całym Ursynowie. 

A ja nie mam nic do ukrycia.

Tym lepiej, bo on bardzo lubi obserwować gwiazdy...

To mnie pan chyba z kimś pomylił.

Czy nigdy nie wywołała pani skandalu, nie miała żadnej pikantnej przygody, żadnego mandatu karnego za zbyt szybką jazdę?

Jeśli uzna pan, że to skandal, to się przyznam, że zdarzyło mi się zabrać ze śmietnika dwa stare krzesła, bo były z litego drewna. Taka jestem zbieraczka. Mandatu zaś nigdy nie zapłaciłam, bo jeżdżę bardzo ostrożnie, zachowawczo.

Ale akurat w kabarecie to jedzie pani ostro po bandzie...

Scena ma inne reguły niż życie. Na szczęście nasz program podoba się publiczności.

Podbijacie Nowy Jork, Londyn, Paryż?

Wymienił pan zjeżdżone przez wszystkich obiekty masowych pielgrzymek. Tymczasem my, jako kabaret Old Spice Girls, odwiedzamy wyłącznie miejsca ekskluzywne, takie jak Działoszyn, Nowa Sól, Aleksandrów Kujawski, no i ostatnio Ursynów. Wszędzie tam są świetni ludzie i znakomita atmosfera na widowni.

Ano właśnie, jak się czułyście występując 17 października na kultowej scenie ursynowskiego Domu Sztuki?

Reakcje publiczności wydawały się trochę powściągliwe, bo też widownia w tej placówce nie jest za duża. Dopiero przy rozdawaniu autografów zrobiło się gorąco, padało mnóstwo miłych słów. Ale miłe słowa powinny paść przede wszystkim z naszej strony, bo jako kabaretowe trio jesteśmy niesłychanie wdzięczne ursynowskiej radnej Ewie Cygańskiej, która miała taką fanaberię, że zasponsorowała w całości nasz występ w Domu Sztuki z własnych diet.

Podczas waszego występu siedziałem obok Daniela Olbrychskiego, a on zaśmiewał się do łez...

Ale pewnie po cichu, żeby było elegancko.

Na koniec proszę zdradzić pewien sekret. Skoro tak pięknie śpiewa pani o nocnym martini: czy jest to rzeczywiście pani ulubiony drink?

Ja akurat, niczym kierowca TIR-a, wolę mocne alkohole, na przykład dobrą czystą wódkę.

Czyżby kierowała się pani w życiu tekstem: jedno co warto, to upić się warto?

Ależ skąd, jest  przecież tyle ciekawszych rzeczy do przeżycia niż leczenie kaca.

 

LIDIA STANISŁAWSKA

Kobieta, która żadnej pracy się nie boi, a ze wszystkim daje sobie radę śpiewająco. Urodzona w Szczecinie, a wychowana w Koszalinie Pomorzanka – jak lubi o sobie mówić – mieszka od wielu lat na Ursynowie i jako artystka zachwyca umiejętnościami wokalnymi, wyniesionymi m. in. z Państwowej Szkoły Muzycznej im. Fryderyka Chopina i Studia Piosenki ZAKR w warszawskim hotelu Bristol. Od momentu, gdy w 1973 zwyciężyła w Koszalińskiej Giełdzie Piosenki, zdobywczyni wielu nagród na prestiżowych festiwalach, m. in. w Opolu i Sopocie. Śpiewa pięknym, niezwykle mocnym, ciemnym głosem. Przed laty zasłynęła wykonaniem takich utworów, jak „Czułość”, „Dzwon znad doliny”, „Gram w kiepskiej sztuce”. Ostatnio zaś stała się ulubioną wykonawczynią nastrojowych piosenek Krzysztofa Logana-Tomaszewskiego (Nocne martini!).

Gra w spektaklach warszawskiego Teatru Polonia. Pisuje felietony  w „Tele-Tygodniu” i miesięczniku „Czaso-Pismo”. Wyprowadza na spacery ukochanego męża Jana Magdziaka oraz psa koleżanki.

Przyrządza po mistrzowsku tatara i cielęcinę po polsku.

Wróć