Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Gdy wszystko idzie jak z nut...

18-07-2018 23:50 | Autor: Maciej Petruczenko
Z Przemysławem Babiarzem – nie tylko o jego wokalnym talencie.

MACIEJ PETRUCZENKO: Pękaliśmy z dumy, gdy jako nasz sąsiad z Ursynowa brawurowo zaśpiewałeś na Festiwalu Piosenki w Opolu słynny przebój „W Polskę idziemy...” z tekstem Wojciecha Młynarskiego i muzyką Jerzego Wasowskiego...

PRZEMYSŁAW BABIARZ: Dziękuję za komplement, ale nie pod moim adresem należy go kierować, tylko raz jeszcze pogratulować obu śp. autorom oraz niezapomnianemu wykonawcy tego utworu na Festiwalu Opolskim – Wiesławowi Gołasowi, którego ja po prostu starałem się w miarę moich możliwości naśladować. Zresztą, nawet gdybym bardzo chciał, to i tak nie potrafiłbym zapewne zaprezentować innej interpretacji niż ta, którą przed laty zachwycił publiczność Wiesław Gołas. Tak się bowiem złożyło, że jeszcze w wieku szczenięcym otrzymałem w prezencie płytę „Upupa epops” z nagraniami kabaretu Dudek i przegrywając ją setki razy, nauczyłem się wszystkich tekstów, w tym „W Polskę idziemy”, na pamięć. No i decydując się na zaśpiewanie właśnie tej piosenki, miałem stuprocentową pewność że się nie sypnę z tekstem.

Nawet to zostałoby ci najprawdopodobniej przez publiczność wybaczone. Ważne, że znakomicie zaprezentowałeś się od strony wokalnej: piękna barwa silnego głosu, wielka swoboda w zaśpiewaniu melodii, no i idealne wyczucie rytmu – to musiało zaimponować, skoro wszyscy znają cię głównie nie jako artystę, ale jako dziennikarza sportowego...

To prawda, że nie występując jako wokalista na co dzień, w dodatku przed tak potężnym audytorium, miałem niemałą tremę, bo poza wszystkim nie byłem pewny, czy dam radę zaśpiewać z towarzyszeniem orkiestry, a ona jest jak wielki okręt, którego ani na chwilę się nie zatrzyma i trzeba wykonywać utwór dokładnie wedle zapisu nutowego, utrzymując nie tylko właściwy rytm, ale i tempo w poszczególnych partiach piosenki. To nie był przecież występ tylko z akompaniamentem pianisty, bo pianista łatwo się dostosuje do jakiegoś drobnego potknięcia śpiewającego, a w wypadku orkiestry to niemożliwe. Na szczęście wszystko się w miarę udało. A swego rodzaju sprawdzian jako osoba śpiewająca miałem nieco wcześniej przy okazji programu „Wielki test ”, akurat z tematem przyrodniczym. Redaktorki programu wpadły na pomysł, żebym zaśpiewał piosenkę Jana Kaczmarka „Do serca przytul psa”, dobrze mi znaną. Przy wykonywaniu tego utworu towarzyszył mi tylko pianista Grzegorz Urban, a właśnie przy akompaniamencie jego zespołu – Urban Band – śpiewałem potem w Opolu. Cudowny zbieg okoliczności.

O ile wiem jednak, twoje śpiewanie – i to już w czasach, gdy zająłeś się dziennikarstwem sportowym – zaczęło się znacznie wcześniej...

To prawda, ćwierć wieku temu Dorota Szpetkowska zamieniła naszą czwórkę dziennikarzy TVP w zespół upodobniony do „Słowików Ateneum”, czyli Mariana Opani, Mariana Kociniaka, Jacka Borkowskiego i Wiktora Zborowskiego. Wykonaliśmy na antenie przedwojenny przebój „Upić się warto”. Śpiewałem wtedy razem z kolegami redakcyjnymi: dyplomowanym artystą operowym Jackiem Banasikowskim, lekarzem z wykształcenia Jackiem Laskowskim i Edwardem Durdą, podobnie jak ja wyuczonym na aktora w krakowskiej PWST. Ten popis odbył się na Rynku Nowego Miasta w Warszawie.

Domyślam się jednak, że nie tylko twoje wykształcenie aktorskie pozwala ci śpiewać tak znakomicie...

Nie wiem, czy to moje śpiewanie jest coś warte, bo też nie zamierzam częściej występować jako wokalista, ale nie ukrywam, że pochodzę z muzykalnej rodziny w Przemyślu. Tata śpiewał w chórze gimnazjalnym pod dyrekcją księdza Lewkowicza i grał na skrzypcach. Mama miał też bardzo dobry słuch. Stryjowie byli świetnymi śpiewakami, więc miałem po kim dziedziczyć uzdolnienia.

Moim zdaniem, powinieneś śpiewać publicznie o wiele częściej...

Nie mam wprawdzie tego w planie, ale przyznam że od czasu do czasu trafiają mi się propozycje. Na przykład dwa lata temu zadzwoniono do mnie z Krakowa, żebym zaśpiewał tam coś z Kabaretu Starszych Panów. I nawet chętnie być przyjął tę ofertę, ale – jak na złość – w tym samym terminie miałem już podpisaną umowę na prowadzenie konferansjerki lekkoatletycznej gali Złotych Kolców w Toruniu, no i z Krakowa musiałem zrezygnować.

Żywię wobec tego cichą nadzieję, że chociaż od czasu do czasu zaśpiewasz nam, sąsiadom, na Ursynowie, choćby pod Kopą Cwila...

Lepiej mnie nie namawiaj do grzechu, a właściwie do zmiany zawodu. Wolę pozostać dziennikarzem sportowym, a poza tym to już nie te lata, żebym miał powracać do zawodu artysty.

Na szczęście śpiewanie to nie jest najcięższy grzech i na pewno będzie ci wybaczony bez jakiejkolwiek pokuty. Skoro jednak uparcie przypominasz o swojej dziennikarskiej proweniencji, to zapytam cię na koniec, jak oceniasz zakończone właśnie w Rosji piłkarskie mistrzostw świata w piłce nożnej, wszak miałeś możliwość omawiania poszczególnych meczów wraz z ekspertami w studiu TVP Sport...

W moim odczuciu mistrzostwa były wyjątkowo ciekawe, a bardzo ważną rolę odegrał w nich system VAR, dzięki któremu sędziowie mogli w spokojnym trybie powtórek obrazu sprawdzać, czy właściwie ocenili zdarzenie. Im bliżej było końca mistrzostw, tym wyraźniej dało się zauważyć, że tendencje do faulowania stopniowo malały. Zatem aparatura elektroniczna sprzyja czystej grze, jakkolwiek wszystkich błędów sędziowskich nawet z jej pomocą nie da się wyeliminować. Oczywiście, smutno mi, że polscy piłkarze odpadli tak wcześnie, ale zmartwiłem się też, gdy w stosunkowo wczesnej fazie odpadły zespoły z Południowej Ameryki, które zawsze dodają mistrzostwom kolorytu i wprowadzają odrobinę szaleństwa. Nazbyt szybko mistrzostwa globu przeistoczyły się nam w mistrzostwa Europy. Może za cztery lata w Katarze będzie inaczej?

Wróć