Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Gdy mamy huczek wokół wnuczek...

25-07-2018 21:34 | Autor: Maciej Petruczenko
Sezon ogórkowy sprawia, że problemy drugorzędne urastają do rangi pierwszorzędnych. Dlatego zapewne zrobił się nagle szum wokół wnuczki naszego sąsiada z Ursynowa – Leszka Millera, byłego premiera i byłego lidera Sojuszu Lewicy Demokratycznej. Dziewczyna już od pewnego czasu zwracała na siebie uwagę w mediach społecznościowych z racji niepośledniej urody, podkreślanej dodatkowo obfitymi tatuażami, ostatnio jednak sprowokowała internautów do napisania szerokiej fali komentarzy na temat swojej orientacji seksualnej, zaznaczając, że jest raczej „bi” niż „hetero”.

Oczywiście, co komu do tego, jak jest z tą orientacją panny Moniki naprawdę? Czy ludzie nie mają większych zmartwień niż „coming out” jednej ze współobywatelek? Tym bardziej, gdy prowokacyjne odezwanie na Instagramie może być li tylko próbą zwiększenia swojej popularności bez faktycznego dołączania do tych, co kierują się rozrywkową maksymą: żeby życie miało smaczek – raz dziewczynka, raz chłopaczek.

Dziadek Leszek zaświadczył całą mocą swojego autorytetu, że wnuczka jest na pewno normalna, czyli „hetero”. I to powinno wiele osób uspokoić, bowiem lepiej być „hetero” niż heterą, ale okazało się, że dopiero komentarz tego polityka, znanego skądinąd z liberalnych poglądów i lewicowej proweniencji, wywołał szeroki odzew. Środowisko LBGT poczuło się obrażone, a w każdym razie urażone i sam szef SLD Włodzimierz Czarzasty natychmiast przedstawił na Facebooku oficjalną linię partii w kwestiach męsko-damskich poprzez taką oto deklarację: „Uważam wszystkie orientacje seksualne za jak najbardziej normalne. Każdy powinien żyć w zgodzie ze sobą, swoją naturą, osobowością, psychoorientacją płciową i orientacją seksualną.”

Po takim oświadczeniu wielu internautów uznało, że przewodniczący Czarzasty stanął również na czele Sojuszu Lewizny Seksualnej i poparł na przykład taką orientację, jaką przejawiał chociażby arcybiskup Józef Wesołowski, traktujący nieletnich chłopców na Dominikanie jak prostytutki. Tak to można się zapędzić pochopnymi deklaracjami w kozi róg, choć z drugiej strony – wobec zachodzących obecnie w Polsce gwałtownych zmian prawnych i obyczajowych – coraz trudniej określić, co jest jeszcze normą, a co nie.

Panna Monika lansuje się w mediach bardzo zręcznie, mając wiele pouczających przykładów ze świata show businessu i być może zechce pójść nawet śladem bodaj najsłynniejszej wnuczki, a raczej prawnuczki na świecie, czyli Amerykanki Paris Hilton, której pradziadek Conrad założył znaną sieć hoteli. Paris była posyłana do szkoły dla dzieci niezrównoważonych emocjonalnie i najpierw wyżywała się, grając w hokeja na lodzie, a potem grając już głównie rolę skandalistki, wsadzonej nawet za kraty, gdy ją przyłapano na jeździe po alkoholu.

Jeśli chodzi o Leszka Millera, który powoli staje się li tylko dziadkiem sławnej wnuczki, to warto przypomnieć, że na początku lat dziewięćdziesiątych, gdy był już posłem, buszująca po Sejmie fałszywa hrabina „Anastazja Potocka” – w rzeczywistości zaś Marzena Domaros – zaliczyła go do swoich najlepszych kochanków, chociaż te opowieści miały zapewne tyle samo wspólnego z prawdą, co jej całkowicie sfałszowany życiorys oraz funkcja korespondentki Le Figaro. Swego czasu ta pierwsza skandalistka III RP, wydzwaniająca do różnych osób, zatelefonowała również do mnie i miałem okazję przeprowadzić z nią wywiad – ku uciesze czytelników z Ursynowa. W końcu nie od dziś wiadomo, że nic się tak dobrze nie sprzedaje w mediach jak skandal.

Jednym z wątków całego mitu, jaki stworzyła wokół siebie fałszywa hrabina, miała być chęć odzyskania zabranych przez komunę dóbr pod Łowiczem. Po wielu latach przekonujemy się jednak, że przedstawianie fałszywych tytułów własnościowych to nie była wyłącznie specjalność sprytnej panny Marzeny. Może to od niej łebscy adwokaci nauczyli się wyłudzania warszawskich nieruchomości. Akurat w tym wypadku nie były to wyłudzenia metodą „na wnuczka” lub „na wnuczkę”, tylko „na kuratora”. Wiemy przecież, że stołeczne sądy, jak również Samorządowe Kolegium Odwoławcze – „klepały” nawet największą bzdurę, przedstawianą przez tzw. handlarzy roszczeń, pozwalając na uwłaszczanie bandy cwaniaków, wykorzystujących na całego brak odpowiednich regulacji prawnych.

Co ciekawe, w omamianiu otoczenia, a co gorsza – również ważnych instytucji, rolę Marzeny Domaros przejęła teraz inna Marzena, do niedawna szefowa jednego z wydziałów Ministerstwa Sprawiedliwości, której nazwisko możemy na razie podawać tylko jako K z kropką. Dama ta doczekała się zasłużonego tytułu najbogatszej urzędniczki w Polsce, bo mało kto tak dorobił się na krzywdzie prawowitych spadkobierców właścicieli warszawskich nieruchomości – jak ona. Nie wiem akurat, jaka jest orientacja seksualna Marzeny K., ale – jak można sądzić – jej orientacja w sprawach statusu prawnego wielu stołecznych kamienic wydaje się godna pozazdroszczenia. Pani Marzena była właśnie uprzejma zażądać 6,3 mln złotych w związku z nieruchomością przy ulicy Sieleckiej. Odrzucając to żądanie, sędzia sądu okręgowego Andrzej Kuryłek sformułował nader trafnie uzasadnił, że odszkodowanie nie może służyć temu, aby wypłacane były milionowe kwoty osobom niezwiązanym z poszkodowanymi dawnymi właścicielami, tym bardziej, gdy osoby te nabyły roszczenia z bezcen.

Tylko że owo nabywanie roszczeń było możliwe, bowiem przez całe lata obowiązywał system prawny, pozwalający na tak jawne bezeceństwo bez uwzględnienia skutków kataklizmu, jakim była druga wojna światowa. I jakoś uczeni profesorowie prawa nie podnosili alarmu, nie nawoływali do wprowadzenia odpowiednich ograniczeń, aż się mleko wylało. Dziś już wszystkich nieprawości wyprostować się nie da. a tymczasem wytęsknionej ustawy reprywatyzacyjnej – jak nie było, tak nie ma...

Wróć