Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Gdy jedzie elektryka, przechodzień zaraz fika...

03-07-2019 22:46 | Autor: Maciej Petruczenko
Hulaj dusza na hulajnodze! – napisałem kilka tygodni temu, dość dyskretnie przemycając dwuznaczność owego okrzyku. Mottem felietonu z 25 kwietnia było bowiem faktyczne ostrzeżenie przed rojącymi się coraz gęściej na chodnikach Warszawy użytkownikami hulajnóg, zwłaszcza tych elektrycznych. I jak się okazuje, nie byłem bynajmniej fałszywym prorokiem.

Najpierw zrobiło się bowiem głośno o potrąceniu czeskiej turystki na Krakowskim Przedmieściu, potem na Ursynowie wypadło odnotować zderzenie nieletniej hulajnogistki z samochodem, no i wreszcie w dniach ostatnich nasz stały publicysta, prof. Lech Królikowski, został pokiereszowany na ul. Świętokrzyskiej przez rozpędzonego Hulaj-Kubicę, który umknął natychmiast po swym krwawym wyczynie, myląc wszelkie pogonie.

No bo jakże odnaleźć takiego gagatka, skoro hulajnoga nie ma tablicy rejestracyjnej, a jej zwrotność pozwala oddalić się o wiele szybciej po chodniku niż uczyniłoby się to jadąc rowerem. A jeśli jest to nawet hulajnoga wynajęta od firmy zarabiającej na tym biznesie, to i tak umieszczony w niej czip nie na wiele się zda w celu ewentualnego zdemaskowania sprawcy wypadku, bo ów czip służy głównie do odnajdywania gdzieś porzuconego pojazdu, więc nie jest zbyt dokładny.

Przypomnę zatem, że pierwszy ze wspomnianych wypadków został dosyć zaskakująco zinterpretowany przez policję, która wlepiła mandat bynajmniej nie sprawcy zderzenia, lecz poszkodowanej Czeszce, uznając, że hulajnogista to też pieszy i że niezdarne babsko powinno było lepiej uważać i nie przeszkadzać mu w przejeździe. Taka interpretacja mogła być wyłącznie dziełem polskiej policji, nawiązującej, jak widać, do tradycji peerelowskiej MO. A o tej ostatniej mawiało się za komuny, że dlatego wysyła na ulicę patrole złożone z trzech funkcjonariuszy, bo jeden z nich umie czytać, drugi umie pisać, a trzeci wprost uwielbia towarzystwo intelektualistów.

Trzeba było czekać przez wiele tygodni, żeby „sprawczynię” kolizji z hulajnogistą przynajmniej zwolniono z obowiązku płacenia mandatu, bo ktoś w resorcie spraw wewnętrznych poszedł widocznie po rozum do głowy i nakazał mundurowym, iżby uczynili to samo. Pierwotna interpretacja zdarzenia od razu skojarzyła mi się z kpiarskim tłumaczeniem pewnego bandyty, który wyjaśniał Wysokiemu Sądowi, że pokrzywdzony niby przez niego osobnik był po prostu tak nieostrożny, że uderzył się głową o jego pięść, idąc chodnikiem. Nieszczęsna Czeszka też wykazała nieostrożność, brutalnie uderzając w Bogu ducha winną hulajnogę...

Tymczasem liczba kolizji z hulajnogami gwałtownie wzrasta i ludzie słusznie pytają, jak należy traktować kierowcę tego rodzaju pojazdu, mogącego – przy silniczku elektrycznym – rozwijać prędkość do 25 km/godz i więcej. Jeżeli taki kierowca miałby być pieszym, to na pewno nie mógłby być skazany za prowadzenie dwuśladu w stanie wskazującym na spożycie alkoholu. Pijanym szoferem być nie wolno, ale piechurem? Jak najbardziej! W dodatku spowodowanie kolizji i co za tym idzie obrażeń ciała przechodnia przez hulajnogistę nie grozi temu drugiemu odebraniem względnie czasowym zatrzymaniem prawa jazdy. Hulajnogą można śmiało jeździć bez obowiązku posiadania driving licence.

A skoro już zebrało mi się na angielszczyznę, to przywołam dane, jakie uzyskano na początku 2019 roku tylko na terenie Południowej Kalifornii, gdzie lekarze naliczyli aż 249 ofiar wypadków związanych z hulajnogami, a efektem tych zderzeń były złamania kończyć, obrażenia głowy, wstrząsy mózgu i tym podobne przyjemności. Jako dumni warszawiacy powinniśmy tedy jak najszybciej pokazać południowym Kalifornijczykom, że potrafimy nie tylko im dorównać pod względem wypadkowości na hulajnogach i wszelkiego rodzaju rolkach, ale nawet ich przewyższyć! Nasi wojskowi piloci pod dowództwem znakomitych generałów już zdążyli przynajmniej kilka razy pokazać, co potrafią, pilotując maszyny pasażerskie – jedna taka nawet spadła na las blisko mojego domu, więc czas się wykazać pod tym względem i przyziemionym cywilom.

W nomenklaturze międzynarodowej elektryczna hulajnoga najchętniej nazywana jest e-scooterem. Specjaliści ruchu drogowego podkreślają, że taki pojazd nie ma oświetlenia ani hamulców, nie mówiąc już o kierunkowskazach, a wąski kierownik utrudnia precyzyjne sterowanie użytkownikowi.

W Niemczech, które podobnie jak my ogarnęła już moda na elektryczne hulajnogi, nowe przepisy dopuszczają jazdę na tym sprzęcie jedynie po ścieżkach rowerowych i to z prędkością nie większą niż 20 kilometrów na godzinę. Chodnikami e-scooterem jechać nie wolno. Takim pojazdem może się poruszać wyłącznie osoba mająca co najmniej 14 lat. W Szwecji i we Francji zdarzyły się już w tym roku śmiertelne wypadki hulajnogistów. A takich tragicznych zdarzeń będzie zapewne więcej w najbliższym czasie. Hulajnoga, podobnie jak rower, jest skądinąd czymś niesłychanie praktycznym w wielkim mieście, gdzie coraz bardziej brakuje miejsce dla samochodów, z drugiej strony jednak poruszanie się nią w gęstym ruchu grozi śmiercią lub kalectwem.

W Niemczech – jak ostrzegają prawnicy – negatywne skutki poruszania się na hulajnodze nie znajdą pokrycia finansowego przez żadną firmę ubezpieczeniową. Jeżdżąc więc tym niebezpiecznym w ruchu miejskim pojazdem, można stracić zarówno zdrowie, jak i kasę. Dopiero gdy te dwuślady zostaną w pełni objęte przepisami prawa o ruchu drogowym, ubezpieczyciele będą mogli przymierzyć się do wypłacania odszkodowań. Jak widać, Niemcy mają również okres przejściowy, związany z uregulowaniami dotyczącymi hulajnóg.

Ja jednak oczekuję hulajnogi w wersji sportowej. Wyścigi na takich rumakach mogą być doprawdy pasjonujące. Telewizja Polska urządziła przed laty pokazowy wyścig na motorowerach marki Komar. Jeden z tych dwuśladów był dosiadany przez 150-kilogramowego mistrza olimpijskiego w pchnięciu kulą Władysława Komara. Może TVP zorganizowałaby ponownie podobne ściganie się celebrytów, ale już na hulajnogach. Pojedynek w konkurencji mieszanej – pomiędzy posłanką Krystyną Pawłowicz i adwokatem Ryszardem Kaliszem – rozgrzałby publiczność do białości!

Wróć