Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Frakcje, trakcje i abstrakcje

03-05-2017 18:53 | Autor: Maciej Petruczenko
Strach dziś wyjechać na ulice Warszawy, bo okazuje się, że niebezpieczne zderzenia w ruchu kołowym mamy już od wczesnych godzin porannych gwarantowane. Ich miejscem są głównie ważne arterie przelotowe, a zwłaszcza warszawska obwodnica, której skandalicznie złe oznakowanie woła po prostu o pomstę do nieba.

Na dodatek frakcja spod znaku dwóch pedałów coraz skuteczniej doprowadza do zwężania przestronnych i funkcjonalnych do niedawna jezdni, nie biorąc w ogóle pod uwagę, że klimat naszego kraju praktycznie wyklucza całoroczne poruszanie się na rowerze, a gęstniejący ruch sprawia, iż podróżowanie bez ochraniającej człowieka kabiny to w wielkim mieście jakby samobójstwo na ochotnika – cokolwiek myśleć o tym niezbyt logicznym sformułowaniu.

Jakieś 60 lat temu było tak, że trakcja konna wciąż jeszcze rywalizowała z trakcją samochodową. Sam w roku 1956 dumny jak paw przejechałem dorożką z okolic ronda Wiatraczna na Grochowie do Rembertowa, zadowolony z tej jazdy na potężnych, znakomicie łagodzących wstrząsy resorach, nadzwyczajnie sprawdzających się na ówczesnej jezdni ulicy Marsa, pokrytej jeszcze kocimi łbami. Chcąc nie chcąc, musiałem wtedy zanucić popularny akurat przebój „Wio, koniku”, ponieważ miałem do przewiezienia ogromne lustro, jakie nie zmieściłoby się w żadnej taksówce osobowej. W tekście tamtej piosenki, śpiewanej przez Marię Koterbską, były między innymi takie słowa: „Powoli człapał konik skrajem szosy – Starego galambosza ciągnąc wóz – Wtem piękne auto trąbiąc wniebogłosy – Przemknęło obok nich wzbijając kurz”. No cóż, obecnie pięknych aut w nieprawdopodobnym stopniu przybyło, pojazdy zaprzęgowe stały się zaś niemal niespotykaną rzadkością. Pamiętam, że jeszcze w roku 1971 – wioząc goszczonych przez siebie Amerykanów Fiatem 125p – mogłem obserwować ich ekscytację napotykanymi na szosach międzymiastowych furmankami, które  kojarzyły im się z Dzikim Zachodem sprzed stu lat. Moi goście pokrzykiwali z uciechy i filmowali furmanki, a zwłaszcza wozy drabiniaste, przez okno samochodu. Tym większe zdumienie może u nas budzić nasze dzisiejsze splatanie archaicznego już ruchu rowerowego z ruchem samochodowym. Oczywiście, są kraje, których klimat i kultura społeczna pozwalają godzić te dwie trakcje, nawet w dużych miastach, bez najmniejszego kłopotu. W Warszawie akurat idzie się jednak w złą stronę, bo zamiast w pełni bezpiecznych ścieżek rowerowych próbuje się wytyczać cholernie niebezpieczne bikepasy, które – poza wszystkim – zdecydowanie ograniczają przejezdność ulic z punktu widzenia kierowców. Przed laty modny był w Polsce żartobliwy wierszyk: „Eisenhowerze, przyjeżdżaj choćby na rowerze, bo Chruszczow wszystkie świnie nam zabierze”. Dziś tamto wierszowane hasło powinno być z lekka sparafrazowane i w aktualnym brzmieniu wypowiadalibyśmy raczej takie słowa: „Nie musi Putin słać ku nam oręża, starczy, że ktoś ulice nam pozwęża.”

Coraz częściej obserwuję otóż desperackie próby przebicia się karetek pogotowia ratunkowego lub policyjnych radiowozów przez ciżbę aut w szczytowych momentach nasilenia ruchu. na pozwężanych jezdniach będzie to momentami nawet niemożliwe. Bo gdzie mają się na przykład usunąć pojazdom uprzywilejowanym auta jadące zderzak przy zderzaku alejami Niepodległości, których dwie jezdnie przedzielone są barierą, a na chodnikach poustawiano uniemożliwiające choćby chwilowy wjazd słupki? Oczywiście, podobne problemy stworzono również w wąskich uliczkach osiedlowych, gdzie – nawiasem mówiąc – policja w ogóle nie chce interweniować, powołując się na to, że nic jej do tego, co się dzieje w ruchu na terenie prywatnym lub spółdzielczym.

Tymczasem drogówka musi coraz częściej przyjeżdżać do wypadków, powodowanych przez funkcjonariuszy instytucji poniekąd z założenia powołanej do dbania o bezpieczeństwo, czyli Biura Ochrony Rządu. Chłopaki z BOR-u prezentują taki poziom umiejętności za kierownicą, jakby się przed chwilą przesiedli z dorożkarskich kozłów na fotele tych wszystkich audic, beeemwic, merców i skód. Na dodatek niedostatkom wyszkolenia tych, pożal się Boże, szoferów towarzyszy całkowity brak odpowiedzialności. W pewnej mierze przypomina to niedoszkolenie tych nieszczęśników, którym przyszło 10 kwietnia 2010 pilotować rządowego tupolewa, którego rozbili w drobny mak u wrót prymitywnego aeroportu pod Smoleńskiem, gdzie ze względów regulaminowych nie mieli prawa nawet się przymierzać do lądowania. W następstwie absolutnie niedopuszczalnych poczynań z udziałem dowódcy wojskowych sił lotniczych, którego psim obowiązkiem było niedopuszczenie do owej lotniczej wyprawy do Smoleńska – zginęło 96 osób z inicjatorem tej tragicznej ekspedycji, prezydentem Rzeczypospolitej włącznie. Gdy teraz słyszę, że zamiast wciąż cichutko modlić się nad 96 trumnami i wstydzić się wykazanej przez agendy państwowe karygodnej nieodpowiedzialności, ktoś chce stawiać pomniki chwały – sam już nie wiem: śmiać się, czy płakać? I straszno, i smieszno – powiedzieliby mający po części współudział w katastrofie, równie nieodpowiedzialni jak Polacy Rosjanie.

A wracając do problemów ruchu kołowego w Warszawie i okolicach, wspomnę na koniec o ciekawym przypadku zamurowania przez zdesperowanych mieszkańców drogi przez Las Kabacki w rejonie Parku Kultury (ul. Muchomora), służącej piechurom i rowerzystom. Mieszkańcy postanowili zaprotestować przeciwko 20-letniemu zwlekaniu z uchwaleniem miejscowego planu zagospodarowania przestrzennego, ich przeciwnicy uważają, że ktoś, kto kupił tam działki o charakterze rolnym, oczekuje teraz pozwolenia na rozwiniecie w tamtym miejscu deweloperki i zabetonowanie pięknego zielonego terenu, stanowiącego ponoć korytarz napowietrzający Warszawy. Obrońcy zieleni są zdania, że racje właścicieli działek to czysta abstrakcja. Czas pokaże, czy zamiast nas zostanie las, czy w okolicach ul. Muchomorów i Borowej powstaną raczej „leśne” chaty z betonu.

Wróć