Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Europie splunięto w twarz...

05-02-2020 20:12 | Autor: Maciej Petruczenko
To jeszcze nie czas Berezy Kartuskiej, jeszcze nie grozi zsyłka do Sachsenhausen, Buchenwaldu, Mauthausen, Ravensbrück, Dachau albo na Sybir. Na razie ściga się tylko niewygodnych polityków oraz karze niepokornych sędziów i prokuratorów – zsyłką – najczęściej zresztą służbową – na niższe stanowisko. Tym sposobem zachęca się ich, żeby raczej zmienili zawód, siadając np. za kasą w Biedronce albo obejmując funkcję woźnego w szkole, gdzie podobno na tej pozycji zarabia się teraz więcej od nauczyciela. Od razu przypomina mi się, jak po weryfikacji dziennikarzy, przeprowadzonej w stanie wojennym przez ekipę gen. Wojciecha Jaruzelskiego, ówczesne gwiazdy żurnalistyki mogły znaleźć zajęcie co najwyżej w czasopiśmie „Niewidomy spółdzielca”.

Pamiętam też, jak kilkanaście lat wcześniej tłumiona przez władze PRL rewolta studencka sprawiła, że reżim wykreował nagle swojego politycznego guru, który nazywał się Tadeusz Kur. No i od razu w reakcji na to złośliwe studenciaki zaczęły pisać na murach: Kur’wa’s nauczy, Kur’wa’m powie, Kur’wie lepiej...

To ostatnie sformułowanie chyba zaczyna pasować do dzisiejszej rzeczywistości jak ulał. Historia, jak widać, lubi się powtarzać. Mamy bowiem nagły wysyp karier. B-klasowi gracze awansują za jednym zamachem do ekstraklasy i następuje odgórnie sterowana wymiana elit, jakby zgodna z tekstem proletariackiej Międzynarodówki: Nous ne sommes rien, soyons tout (Dziś niczym, jutro wszystkim my).

Pamiętam, jak jeżdżąc na zawody sportowe do Czechosłowacji, spotykałem wszędzie takich ludzi z politycznego awansu po stłumieniu Praskiej Wiosny 1968. Tymczasem zwolennik reform tamtego nurtu (socjalizmu z ludzką twarzą), największy czeski bohater XX wieku, czterokrotny mistrz olimpijski w biegach długich Emil Zatopek stracił w wojsku stopień pułkownika i musiał przez sześć lat harować w kopalni uranu. Na szczęście nie stracił poczucia humoru i gdy powrócił do pełni praw po Aksamitnej Rewolucji 1989, mieliśmy okazję do bliższej wymiany poglądów, gdy w 1992 roku został zaproszony do Polski wraz z żoną Daną (również mistrzynią olimpijską) i odbyliśmy razem fajną turę po kilku naszych miastach, w których opowiadał o swojej karierze młodzieży.

Ciekawe rzeczy będzie też mógł opowiadać wnukom sędzia Sądu Rejonowego w Olsztynie Paweł Juszczyszyn, ukarany właśnie przez – nielegalnie powołaną zdaniem ekspertów – Izbę Dyscyplinarną Sądu Najwyższego odsunięciem od orzekania i bodaj obniżką pensji za „przekroczenie uprawnień”. Jak słychać, prezes Sądu Maciej Nawacki zarządził odebranie Juszczyszynowi prowadzonych przez niego spraw i zablokowanie dostępu do sądowego systemu informatycznego. Ukarany może tylko przychodzić do swojego pokoju i oddawać się rozmyślaniom.

No cóż, znany jest ciąg zdarzeń, który doprowadził do takiej reakcji. Wiadomo, że Nawackiego włączono do nowo wybranej Krajowej Rady Sądownictwa, a Juszczyszyn zażądał ujawnienia list poparcia dla wybranych do niej sędziów, bowiem listy te wciąż trzymane są w tajemnicy. Na dodatek – jako niezawisły sędzia – zwrócił się do ministra sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry o udostępnienie korespondencji dotyczącej tych list. Nic dziwnego, że rozwścieczyło to obecnych sterników resortu i mamy rozgrywającą się na oczach całej Polski farsę, w której przewija się główny motyw: jak Kuba Bogu, tak Bóg Kubie.

Wytaczając ciężkie działa przeciwko dotychczasowemu zastępowi polskich sędziów, nazwano ich „kastą” i uruchomiono w ślad za tym potężne narzędzia w celu ich skompromitowania. Tak jak niedawne publikacje na temat przestępstw seksualnych księży mogły wywołać wrażenie, że każdy duchowny to zboczeniec i pedofil, tak teraz słowo „sędzia” szerokim masom społeczeństwa kojarzy się z obibokiem, któremu wszystko przelewa się przez ręce, a który na płaszczyźnie zawodowej pozostaje całkowicie bezkarny i może robić, co mu się tylko podoba. Przyszyć komuś łatkę za pośrednictwem mass mediów jest dziś bardzo łatwo. Już w XIX wieku, gdy ówczesne papierowe media starały się epatować nowinkami, zrodziło się przekonanie, iż czyjeś nazwisko może być ogólnie szanowane, dopóki „nie dostanie się do gazet”. Tym bardziej teraz, w dobie mediów społecznościowych, fake newsów i bezczelnego trollowania można zostać skompromitowanym momentalnie. A wszystko na zasadzie: czy to on ukradł, czy jemu ukradli, tego na pewno nie wiadomo, można za to mieć pewność, że ten ktoś zamieszany był w kradzież.

Sędziowie zawsze znajdą swoich adwersarzy w osobach tych obywateli, którym nie spodobały się wydane przez nich wyroki. Szczególnie zaś narazili się opinii publicznej, gdy w bardzo wielu sprawach związanych z postępowaniem reprywatyzacyjnym w Warszawie (a także w innych miastach) przyklepywali swoim autorytetem ewidentne bzdury, pozwalając się wzbogacić najróżniejszym cwaniakom i malwersantom. Dlatego sam wielokrotnie pisałem w tym miejscu, iż – przy całej niezawisłości sędziego – powinien on, tak samo jak lekarz, odpowiadać nie tylko dyscyplinarnie, lecz nawet karnie za naruszenie elementarnych prawideł w sztuce wykonywania swego zawodu. Na przykład wtedy, gdy zignoruje świętą zasadę „audiatur et altera pars” (wysłuchania i drugiej strony).

Tylko że ów bolesny problem reprywatyzacji nadal nie może się doczekać uchwalenia w Sejmie „dużej” ustawy zaprowadzającej porządek. Rządząca teraz partia Prawo i Sprawiedliwość łudziła obywateli obietnicami takiego rozwiązania, ale – jak widać – nawet się do tego nie przymierza. Za to w kwestii zawładnięcia wszelkimi sferami życia publicznego posunęła się już chyba poza wszelkie dopuszczalne granice, nie licząc się nawet ze stanowiskiem prawniczych autorytetów Sądu Najwyższego i wywołując ostry sprzeciw paru instancji Unii Europejskiej. Wolne (jeszcze) media ogłaszają dziś zatem, że demokrację zamieniono w Polsce na dyktaturę. I jak to mawia prosty lud: co będzie dalej, aż strach się bać...

Wróć