Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Epidemia planowanej archaiczności już w Polsce

04-08-2015 12:41 | Autor: Tadeusz Porębski
Jakieś dwa lata temu awarii uległa moja pralka Amica. Wybrałem tę markę, aby wspierać rodzimy przemysł. Wyszło mi to bokiem, bo trzy tygodnie po upływie gwarancji sprzęt przestał działać. Wtedy nie zauważyłem tego bardzo dziwnego zbiegu okoliczności, że awaria nastąpiła tuż po upływie gwarancji. Wezwany fachowiec orzekł, że trzeba wymienić jakąś kluczową część i będzie mnie to słono kosztować. Wtedy postanowiłem zerwać z patriotyzmem i kupować sprzęt AGD markowych producentów. Wybrałem znaną niemiecką firmę Bosch, która – odkąd pamiętam – jest gwarantem wysokiej jakości wytwarzanych produktów.

W maju 2013 stałem się szczęśliwym posiadaczem pralki tej firmy. Zaproponowano mi przedłużenie gwarancji na 5 lat, co wyceniono na kilkaset zł. Wahałem się – po co mi przedłużona gwarancja? Wszak mam do dyspozycji markowy niemiecki sprzęt. Jednak coś mnie tknęło i sięgnąłem głębiej do kieszeni. Wczoraj okazało się, że była to jak najbardziej trafiona decyzja, choć nie nie całkiem. Pralka Bosch stanęła w pień i stoi nadal z moimi ciuchami wewnątrz. Wysiadło bowiem odwirowywanie. Dzwonię pod numer telefonu widniejący na przedłużonej gwarancji. Szkoda zostaje przyjęta, a jej naprawienie zlecone warszawskiej firmie "Nawa" Henryk Kurkiewicz. Tam informują mnie, że mają dwa dni na kontakt z klientem i aż 30 dni na naprawę sprzętu. Na moje błagania, aby na cito choć wypompować wodę i wyciągnąć moje ciuchy (kilka jest markowych), bo zaczną, podobnie jak cały bęben, śmierdzieć, panienka z serwisu pozostaje niewzruszona. – Najwcześniej za dwa dni – komunikuje twardo. A woda w bębnie? Wybierz ją pan sam, to bardzo proste. 

Cóż było robić? Zawezwałem fachowca, zapłaciłem mu 50 zł i cierpliwie czekam na rozwój wypadków. Kiedy będę mógł znów prać w pralce Bosch, nie wiem. Może już za dwa dni, a może dopiero za miesiąc, bo serwis ma przecież 30 dni na usunięcie usterki. Na wszelki wypadek przyniosłem z piwnicy tarę, w mojej sytuacji ten znakomity wiekowy sprzęt może być jak znalazł. Kiedy snułem spekulacje co do terminu naprawy, nagle, jak w kalejdoskopie, przesunęły mi się podobne wydarzenia, o których zapomniałem. Wygrany przeze mnie w 2012 r. na konkursie rzekomo najwyższej jakości odkurzacz marki Samsung zepsuł się. Tym razem na moje szczęście tydzień przed upływem gwarancji. Spalił się silnik. Wymienili ten element i na razie odkurzacz działa. Zakupione przed rokiem żelazko marki, a jakże, Bosch przestało prasować (znów na moje szczęście) przed upływem gwarancji. Awaria była na tyle poważna, że sklep AGD przy ul. Puławskiej 417 na Ursynowie dał mi w czerwcu nowe. Także firmy Bosch. Jak długo nim poprasuję, trudno przewidzieć, zapewne tradycyjnie do dnia upływu gwarancji.

Nie jestem entuzjastą spiskowej teorii dziejów, ale opisane przeze mnie przypadki układają się w jedną spójną całość. Wytwarza się podzespoły, szczególnie elektronikę, z tak kiepskich materiałów żeby wytrzymały tylko około dwóch lat, czyli tyle, ile zwyczajowo producent daje gwarancji. Jeśli nie przedłużysz jej za kilkaset złotych, musisz kupić nowy sprzęt i właśnie o to chodzi. Nawet jeśli przedłużysz, to i tak możesz być na długi okres pozbawiony możliwości używania kupionego sprzętu, ponieważ usunięcie każdej awarii może trwać miesiąc. Należy bardzo uważnie czytać zapisy umowy na przedłużenie gwarancji i domagać się zamieszczenia w nim konkretów – m. in. ile awarii musi nastąpić, aby móc domagać się wymiany wybrakowanego szmelcu na nowy egzemplarz.

Ja wiem jedno – żelazko i pralka to ostatnie w moim życiu sprzęty marki Bosch, które nieopatrznie zakupiłem. Bosch ma w Polsce trzy zakłady produkcyjne – w Łodzi, w Rzeszowie i w Mirkowie. Który co produkuje, nie wiem, ponieważ na stronach internetowych nie są podane numery telefonów. Tak czy owak, spróbuję dowiedzieć się, który z tych zakładów wyprodukował sprzedane mi buble. Jako człowiek biegle posługujący się językiem niemieckim niezwłocznie poinformuję również centralę firmy Robert Bosch w Gerlingen, że polscy producenci szkodzą wizerunkowi tej znanej na całym świecie firmy oferując Polakom mocno awaryjny, szybko psujący się złom. Coś z tym trzeba zrobić, bo zjawisko łupienia konsumentów przybrało ostatnio rozmiary prawdziwej epidemii.

Polski rząd powinien pójść śladami Francji, gdzie w lutym br. weszły w życie przepisy, które nakładają na producentów obowiązek informowania konsumentów na piśmie, jak długo będzie działał zakupiony sprzęt. Decyzja francuskiego rządu to pierwszy cios władz państwa w walce z tak zwaną "planowaną archaicznością". Dzieje się to wówczas, gdy spółki przyjmują strategię ograniczania długości życia produkowanych urządzeń, aby konsumenci w niedługim czasie byli zmuszeni zastąpić je nowymi. Nowe przepisy zobowiązują także producentów do informowania dostawców, jak długo będą produkowane części zamienne do urządzenia. Sprzedawca jest zobowiązany do przekazania nabywcy takiej informacji w formie pisemnej. Naruszającym nowe przepisy grożą wysokie grzywny. Ale co ja  za bzdury wypisuję? Polski rząd miałby uderzyć w duży biznes? To nie w jego stylu, może gdyby w Polsce rządził Orban, oszuści, szczególnie z zagranicy, zostaliby wzięci na krótką smycz. Pod obecnymi i rządami w III RP obowiązuje i jeszcze długo obowiązywać będzie hasło: "Obywatelu, broń się sam!" O ile oczywiście potrafisz.

Wróć