Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Dziś lecę po nazwiskach...

24-01-2018 21:19 | Autor: Tadeusz Porębski
Działalność sejmowej Komisji Weryfikacyjnej, powołanej m. in. w celu naprawienia krzywd wyrządzonych dziesiątkom tysięcy warszawiaków przez reprywatyzacyjną ośmiornicę, przynosi oczekiwane efekty, choć same posiedzenia tego gremium stają się nudne. Komisja uchyliła już kilkanaście decyzji reprywatyzacyjnych wydanych przez stołeczne Biuro Gospodarki Nieruchomościami, co u wielu pokrzywdzonych wywołało prawdziwą euforię.

Decyzję o powołaniu do życia tego gremium osobiście uznaję za absolutnie trafioną. Skrywany dotychczas przez władze miasta mechanizm działania reprywatyzacyjnej ośmiornicy oraz jej łeb i główne odnóża ujrzały wreszcie  światło dzienne. Obnażono również skandaliczne nieróbstwo oraz zadziwiającą ślepotę warszawskich, za przeproszeniem, organów ścigania, które w konkurencji zamiatania pod dywan ewidentnych naruszeń prawa podczas procesu reprywatyzacji pobiły rekord świata, a nawet wszechświata.

Można PiS lubić, mieć do tego ugrupowania stosunek ambiwalentny, bądź go nienawidzić, ale prawda jest tylko jedna – gdyby nie wygrane przez PiS wybory parlamentarne, banda wydrwigroszów działałaby do dnia dzisiejszego, pozbawiając dachu nad głową kolejne tysiące warszawiaków i okaleczając ludzi psychicznie. Było na to bowiem przyzwolenie władzy państwowej, samorządowej, sądowniczej, prokuratury i policji. Dzisiaj główni aktorzy reprywatyzacyjnej sceny oglądają świat zza metalowych firanek i powoli zaczynają pękać. Ostatnio okazało się, że byłemu wicedyrektorowi Biura Gospodarki Nieruchomościami Jakubowi R. prokuratura zarzuca przyjęcie korzyści majątkowej już nie w wysokości kilku, lecz kilkudziesięciu milionów złotych, konkretnie około pięćdziesięciu. Taka skala pazerności nie mieści się wprost w głowie.

Krążą słuchy, że jako pierwszy złamał się osławiony adwokat Robert N., który "sypie". To może być prawda. Doświadczeni śledczy wiedzą, że szkielet każdej zorganizowanej grupy przestępczej to: a) przywództwo, b) finanse, c) członkowie, d) komunikacja. Aby rozbić zorganizowaną grupę, w omawianym przypadku dokonującą przestępstw gospodarczych, należy wytropić przede wszystkim przywódcę oraz osobę zajmującą się finansami i pójść tropem pieniędzy. Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że to Robert N. był negocjatorem oraz płatnikiem – łącznikiem pomiędzy grupą oszustów, w której rej wodzili przedstawiciele stołecznej palestry, dyrygując w zakamuflowany sposób organem decyzyjnym w mieście, swoimi ludźmi w prokuraturze, policji, Ministerstwie Sprawiedliwości (pani Marzena K.), w służbach specjalnych i w parlamencie. Jeśli śledczym faktycznie udało się złamać negocjatora i płatnika, kolejne aresztowania na dużą skalę są tylko kwestią czasu.       

Czy stołeczni prokuratorzy, którzy masowo odmawiali wszczynania dochodzeń mimo przedstawianych im w doniesieniach niezbitych dowodów na popełnianie przestępstw urzędniczych, bądź szybko je umarzali, to łapownicy, czy jedynie niechluje? Oto jest pytanie. My w „Passie” mamy o prokuraturze jak najgorsze zdanie. Nie bez powodu.  W maju 2014 r. wicedyrektor BGN Jerzy M. (obecnie z prokuratorskimi zarzutami) wydał decyzję o zwrocie gruntu pod wybudowaną w 1955 r. kamienicą przy ul. Narbutta 60. Decyzję wydano m. in. na podstawie sporządzonego w 1947 r. w mocno  podejrzanych okolicznościach (poza kancelarią przez osobę nieuprawnioną, w suterenie zrujnowanego budynku) aktu notarialnego. Jerzy M. oddał majątek komunalny milionowej wartości, nie mając w aktach sprawy kserokopii oryginału aktu notarialnego, lecz jedynie kserokopię WYPISU, którego treść w kilku punktach różni się od treści zawartej w przechowywanym w Archiwum Akt Dawnych w Milanówku oryginale. W książce wpisów wejść do archiwum nie ma żadnego śladu, który świadczyłby o tym, że ktokolwiek z BGN kiedykolwiek zapoznawał się z oryginałem aktu notarialnego z 1947 roku.

Jeśli do sprawy Narbutta 60 doda się kolejne fakty, czyli całkowite wyremontowanie budynku za pieniądze z budżetu dzielnicy Mokotów (prawie 200 tys. zł), mimo posiadanej przez tamtejszych urzędników wiedzy, że od 1999 r. jest roszczenie, sporządzenie na zlecenie dzielnicy operatu szacunkowego wyceniającego 1 mkw. powierzchni mieszkania w tak atrakcyjnej lokalizacji na 4 tys. zł (!), jak również wystawienie w urzędzie przy Rakowieckiej fałszywego dokumentu o rzekomym wybudowaniu budynku przed 1945 r., sprawa nabiera rumieńców i powinna stać się przedmiotem zainteresowania miejscowej prokuratury. Niestety...

"Urzędnicy dzielnicy Mokotów nie przekroczyli uprawnień w sprawie sprzedaży budynku przy ul. Narbutta 60 spadkobiercom byłych właścicieli oraz udzielenia im pełnomocnictwa do reprezentowania m. st. Warszawy w tamtejszej wspólnocie mieszkaniowej" – takie postanowienie wydała w dniu 2 października 2015 r. mokotowska prokurator Katarzyna Kalinowska-Rinas, umarzając tym samym śledztwo 6 Ds. 235/15/IV w sprawie z art. 231 kk. Prokurator Rinas była w tym momencie żoną urzędującego wiceburmistrza Mokotowa Krzysztofa Rinasa, więc powinna wyłączyć się, bądź zostać wyłączona przez przełożonych z uczestniczenia w postępowaniach prokuratorskich dotyczących pracowników urzędu, w którym jednym z szefów jest jej małżonek.

W sprawie Narbutta 60 często mieliśmy do czynienia z nową formułą działania prokuratury. Na doniesienie o możliwości popełnienia przestępstwa przez urzędników nie odpowiadała nam sama prokurator, lecz szeregowy referent. Ustami referenta prokurator informowała nas, że urzędnik wydając decyzję nie musi dokonywać weryfikacji dokumentów, na podstawie których decyzję podpisuje i wydaje. Tak podeszła do sprawy Prokuratura Rejonowa Warszawa-Śródmieście w osobie prokurator Iwony Lewczyk.

Zarzut niedopełnienia przez urzędników BGN obowiązków służbowych poprzez niezweryfikowanie autentyczności dokumentów stanowiących podstawę roszczenia skutkującego oddaniem w prywatne ręce komunalnego majątku wielkiej wartości, wydaje się być zasadny. Jednak zdaniem stołecznej prokuratury, urzędnik BGN nie ma obowiązku weryfikowania autentyczności przedłożonych mu dokumentów, choć skądinąd wiadomo, że inni urzędnicy zatrudnieni w tym samym urzędzie, na przykład w wydziałach komunikacji, taki obowiązek mają i za zarejestrowanie auta posiadającego podejrzane dokumenty grozi im kryminał. Jak widać, w ocenie  stołecznych prokuratorów są urzędnicy równi i równiejsi. Jedni za błąd podczas rejestrowania wartego kilkanaście lub kilkadziesiąt tysięcy zł auta mogą pójść pod nóż, inni za wydanie komunalnego majątku wielkiej wartości na podstawie dętego aktu notarialnego nie ponoszą żadnej odpowiedzialności.

W dochodzeniu do prawdy przy reprywatyzacji budynku Narbutta 60 odbijaliśmy się od ścian prokuratur i komend policji niczym piłki. Przez długie dwa lata. W marcu 2015 r. sierżant Adrian Poniatowski z mokotowskiej komendy policji odmówił wszczęcia śledztwa w sprawie przekroczenia uprawnień przez urzędników miasta stołecznego Warszawy przy prywatyzacji nieruchomości Narbutta 60, "nie dopatrując się znamion czynu zabronionego". Postanowienie zatwierdziła mokotowska prokurator Marzena Łubik-Ogłozińska. W lipcu prokurator Katarzyna Kalinowska-Rinas zatwierdziła wydane przez aspirant Renatę Barbachowską z KRP II Mokotów postanowienie o umorzeniu śledztwa w sprawie przekroczenia uprawnień przez urzędników miasta stołecznego Warszawy. Sędzia Marta Bujko z XIV Wydziału Karnego Sądu Rejonowego uchyliła wszakże postanowienie wydane przez Barbachowską i zatwierdzone przez Rinas, nakazując mokotowskiej prokuraturze kontynuowanie umorzonego postępowania.

W marcu 2016 r. mokotowska prokurator Agnieszka Surmaczyńska-Kalinowska odmówiła wszczęcia śledztwa w sprawie przekroczenia uprawnień przez wicedyrektora Jerzego M. – BEZ PRZEPROWADZENIA JAKIEJKOLWIEK CZYNNOŚCI W SPRAWIE! Nawet nie przyjęto ustnego zawiadomienia o przestępstwie! Ewidentne wątpliwości związane z reprywatyzacją Narbutta 60, których nie dostrzegła Surmaczyńska-Kalinowska, zostały dostrzeżone przez wspomnianą wyżej sędzię Martę Bujko, która uznała postanowienie za przedwczesne, wytknęła prokuraturze błąd polegający na nieprzesłuchaniu Jerzego M.(sic!) na tzw. okoliczność i nakazała kontynuowanie postępowania.

"Mokotowscy i śródmiejscy stróże prawa usiłowali rozwodnić sprawę Narbutta 60"  – takie stwierdzenie padło w sierpniu 2016 r., a więc już po zmianie władzy w państwie, z ust prokurator Krystyny Perkowskiej z Prokuratury Okręgowej w Warszawie, która otrzymała od przełożonych polecenie dokonania analizy wszystkich akt spraw dotyczących reprywatyzacji nieruchomości Narbutta 60 i prowadzonych przez mokotowską prokuraturę. Analiza jest dla mokotowskich i śródmiejskich prokuratorów miażdżąca. Prokuratura Okręgowa w Warszawie wytknęła mokotowskim kolegom wiele nieprawidłowości i w sierpniu 2016 r.  zdecydowała o połączeniu pięciu umorzonych postępowań w jedno śledztwo i przekazaniu go do prowadzenia Prokuraturze Regionalnej we Wrocławiu Wydział I ds. Przestępczości Gospodarczej (sygnatura RP I Ds 42.2016). 

Brakuje mi sił, by dalej ciągnąć tę smutną opowieść. Poczekam na efekt w postaci unieważnienia przez Komisję Weryfikacyjną decyzji reprywatyzacyjnej nieruchomości przy ul. Narbutta 60, znajdującej się w obrocie prawnym.

Wróć