Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Dziennikarze – gorszy sort na Służewcu?

31-05-2017 20:41 | Autor: Tadeusz Porębski
Gwoździem minionej dwudniówki na Służewcu był wyścig o Memoriał Jerzego Jednaszewskiego (2200 m), wybitnego jeźdźca o międzynarodowej renomie. Jednak tor nasłuchiwał wieści z niemieckiego Baden-Baden. Miał tam wystąpić "trójkoronowany" w Polsce ogier Va Bank.

Niestety fani Va Banka po raz kolejny w tym roku doznali srogiego zawodu. W gonitwie Grosser Preis der Badischen Wirtschaft (G2) wychowanek trenera Macieja Janikowskiego nie zaistniał, zajmując ostatnie – szóste miejsce ze stratą do zwycięzcy niemieckiego ogiera Guignol ponad sześciu długości. To druga w tym sezonie dotkliwa porażka służewieckiego tuza na niemieckich torach. W wielkanocną niedzielę Va Bank wystąpił na berlińskim Hoppegarten w roli faworyta w wyścigu niskiej kategorii (listed) Preis von Dahlwitz na dystansie 2000 m. Dosiadany przez niemieckiego dżokeja Martina Seidla polski "trójkoronowany" przegrał z kretesem tegoroczny zagraniczny debiut zajmując dopiero czwarte miejsce ze stratą 4 długości do zwycięzcy niemieckiego Wild Chiefa.

Właściciele i trener Va Banka odebrali porażkę w Berlinie jako wypadek przy pracy, suponując, iż polskie konie w kwietniu dopiero wchodzą w sezon, który u nas, w odróżnieniu od zachodniej Europy, rozpoczyna się stosunkowo późno. Innym wytłumaczeniem porażki miało być kiepskie przyjęcie startu przez Va Banka. Tłumaczenia są naiwne. W pierwszym przypadku można by zadać pytanie, czemu do międzynarodowego  wyścigu w Berlinie dopuszcza się konia nie będącego w najwyższej formie. W drugim, wystarczy obejrzeć dokładnie, bez emocji, wyścig, by dostrzec, że kiepskie przyjęcie startu nie miało wielkiego wpływu na występ naszego reprezentanta. Va Bank w tej gonitwie po prostu nie liczył się, wyraźnie przegrywając z rywalami legitymującymi się niższym od niego GAG (niemiecki handicap).

Próbą rehabilitacji miał być start Va Banka w niedzielnej gonitwie kategorii G2 w Baden-Baden. Kiedy zapoznałem się z performances jego rywali, byłem mocno zdziwiony, że poddaje się Va Banka tak niebezpiecznej próbie. Niemieckie "smoki" są bowiem na dłuższych dystansach i na własnych trudnych do jazdy torach wyjątkowo mocne. Nawet wyspiarze niechętnie zapisują swoje konie do gonitw w Niemczech, bo znają siłę tamtejszego długodystansowego turfu. Chyba bardziej przemyślany i korzystniejszy z kilku względów byłby zapis Va Banka na przykład do rozegranej 28 maja na torze Chantilly gonitwy Prix d`Ispahan (1880 m) z pulą nagród 250 tys. euro, w którym brało udział tylko pięć koni. Z czterema nie miałby prawdopodobnie szans, ale ścigający się we francuskich listed i G3 Dicton chyba jest w jego zasięgu. I prestiż większy, bo rywale z najwyższej półki, i parę tysięcy euro w kieszeni. Skoro przebąkiwano o udziale Va Banka w prestiżowym Melbourne Cup, można było spróbować powalczyć oczko niżej o duże pieniądze. To tylko moje osobiste przemyślenia, suwerenne decyzje podejmują właściciela ogiera i nikomu nic do tego.

Dotychczasowe osiągnięcia Va Banka za granicą dowodzą, iż jak idzie o starty w Niemczech, to tak dla niego, jak i rywalizującego z nim Cacciniego, poprzeczka ustawiona jest na gonitwach kategorii G3 i ani centymetra wyżej. To są dobre konie, ale niestety z ograniczonymi możliwościami, bo gdyby było inaczej, kieszenie ich właścicieli byłyby w tym roku wypchane tysiącami euro. Dlatego, moim zdaniem, między bajki należy włożyć rozsiewane po Służewcu legendy jakoby po Va Banka i Cacciniego ustawiła się długa kolejka zagranicznych kupców gotowych niezwłocznie wypisać czeki na setki tysięcy euro, a właściciele ogierów odpychają się od nich rękami i nogami nie chcąc przyjąć fortuny. Pytanie brzmi: za co mieliby płacić kwoty przekraczające ponoć pół miliona euro? Za konie, których dorobkiem są miejsca od czwartego do siódmego w wyścigach kategorii listed oraz G2 i jedno zwycięstwo w G3? A może zachodni znawcy widzą w Va Banku i Caccinim przyczajony gigantyczny potencjał, niewidzialny dla znawców rodzimych? Któż to wie, w hodowli wszystko jest możliwe.         

Z Baden-Baden wracamy na Służewiec. Gwoździem minionej dwudniówki był Memoriał Jerzego Jednaszewskiego, jednego z najwybitniejszych polskich jeźdźców, który część zawodowego życia spędził na Zachodzie. Był to wyścig selekcyjny, rozegrany w bardzo dobrym czasie (2’17,2), z ogierami Jam Duke i Umberto Caro w rolach głównych. Mocne tempo w dystansie podyktował pierwszy faworyt Invicible Gunner, ale sił wystarczyło mu tylko do początku końcowej prostej. Wtedy zaatakował Umberto Caro pod Karoliną Kamińską i kiedy wydawało się, że ma wygraną w kieszeni lwi pazur pokazał bardzo dobry rodowodowo Jam Duke z Piotrem Krowickim w siodle wygrywając o szyję. Można postawić tezę, że Invincible Gunner był w tej gonitwie "przetykany" pod kątem liderowania w Derby faworytowi tegorocznej Błękitnej Wstęgi ogierowi Bush Brave, bowiem oba konie mają tego samego  właściciela. Silny Bush Brave musi mieć w lipcowym wyścigu bardzo mocne tempo, ponieważ gonitwy rozgrywane na tzw. końcówkę nie są specjalnością tego utalentowanego folbluta.     

Od początku sezonu obserwuję gonitwy z tzw. loży dziennikarskiej urządzonej na trybunie środkowej. Co prawda, miejsce to z prawdziwą lożą ma niewiele wspólnego, trąci bowiem latami siedemdziesiątymi, ale widok na tor jest przedni. Być może, właśnie w trosce o zapewnienie dziennikarzom wyjątkowo dobrego pola do obserwacji organizator gonitw na Służewcu ulokował ich właśnie tu i jednocześnie postanowił, że nie ma takiej potrzeby, by pismacy mogli dostąpić zaszczytu przekraczania progu zmodernizowanej trybuny honorowej, a tym samym naocznego podziwiania, choćby tylko z parteru, wielkiego dzieła odbudowy, na którą przeznaczono miliony złotych z pieniędzy podatników. Będą obserwować zapraszane na trybunę honorową elity przez przyciemnione szyby tego luksusowego obiektu, z bezpiecznej dla elit odległości.

Dziennikarski identyfikator (akredytacja) upoważnia bowiem ludzi pióra i sprawozdawców tylko do wstępu do strefy B (w połowie wyremontowana trybuna środkowa) i C (mocno siermiężna, nie poddana remontowi dżokejka). Kiepski przepis, ale przepis, więc należy go uszanować. Niemniej jednak mocno dziwi godne molierowskiego Harpagona skąpstwo organizatora gonitw, ponieważ dziennikarze, poza bardzo nielicznymi wyjątkami, bywają na Służewcu w porywach 3–4 razy w sezonie. Szczególnie ci z ogólnopolskich tytułów i stacji radiowych oraz telewizyjnych. Przyznanie więc im prawa wstępu choćby tylko na parter wyremontowanej z pietyzmem trybuny honorowej byłoby ze strony organizatora nie tylko ukłonem w stronę mediów, ale także zachętą do opisania znakomitego efektu prowadzonych przez ponad rok prac modernizacyjnych.

Wyścigi konne i Służewiec bardzo potrzebują promocji, pokazanie więc ludziom mediów miejsca w dalszym szeregu, gdzieś na zapleczu wyścigowego światka, należy uznać za poważny błąd, który powinien być szybko naprawiony. Można zrozumieć, że pierwsze i drugie piętro tej trybuny jest dostępne wyłącznie dla posiadaczy sezonowych karnetów, za które trzeba zapłacić od 350 do 450 złotych, bo takie zasady panują na większości światowych torów. Ale rugowanie mediów nawet z parteru trybuny głównej? To można odebrać jako próbę całkowitego odizolowania się służewieckiej elity w eleganckiej, kompleksowo wyremontowanej, klimatyzowanej szklanej kapsule. Tak szkodliwą dla Służewca decyzję mogła powziąć tylko osoba całkowicie pozbawiona wyobraźni.

Żeby było jasne: nie piszę tych słów z pozycji zawiedzionego dziennikarza, który nocami śni o bezpłatnym bywaniu w świecie modnych damskich kreacji, eleganckich garniturów, kosztownych zegarków i o ocieraniu się o celebrytów, prezesów czy burmistrzów. Owszem, początkowo wizja oglądania gonitw z trybuny honorowej wydała mi się kusząca, ale po naradzie z trzema kolegami, z którymi bawimy się we wspólne typowanie od 1974 roku, uznałem, iż moje miejsce jest przy nich, na trybunie środkowej zwanej kiedyś "świniarnią". Zresztą, towarzystwo na tym częściowo zmodernizowanym obiekcie jest nadzwyczaj wesołe, można dostać dobre  "cynki" prosto ze stajni, bądź nałykać się wyścigowej "trucizny", czyli "zaprawek". Ponadto, moja decyzja to akt solidarności z ludźmi z branży przegnanymi decyzją organizatora gonitw z trybuny honorowej.

Piszę krytycznie o dyskryminującej dziennikarzy decyzji organizatora, ponieważ przyniesie ona szkody tak wyścigom konnym, jak i samemu Służewcowi, a rozwój tej pięknej dyscypliny sportu bardzo leży mi na sercu. Każdy mądry biznesmen i menedżer, dążący do rozwoju i promocji firmy, stara się wszelkimi sposobami wabić media oferując im wszystko co ma najlepszego, bo dobry kontakt z mediami to gwarancja sukcesu. Tymczasem na Służewcu dziennikarze traktowani są niczym ubodzy krewni, którym oddaje się do dyspozycji mocno siermiężne zaplecze, do którego prowadzą kuchenne schody.   

Kolejna wyścigowa dwudniówka dopiero w dniach 9 i 10 czerwca ze względu na rokrocznie organizowany na Służewcu w pierwszy weekend czerwca Orange Festiwal. Będzie ona wyjątkowo ciekawa, ponieważ rozegrane zostaną dwie najważniejsze próby sił przed prestiżową gonitwą Derby (2 lipca) –

Foto: TS

Wróć