Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Duże zmiany – nie tylko w Premier League

10-01-2018 21:23 | Autor: Maciej Petruczenko
Swego czasu mieszkał w naszym sąsiedztwie na Ursynowie przyszły prezydent Rzeczypospolitej Polskiej – Aleksander Kwaśniewski, a niedawny premier Leszek Miller mieszka tu nadal, co zresztą nie jest jakąkolwiek sensacją, bo od kiedy to megaosiedle zaistniało na mapie Warszawy, polityków, a nawet politruków można było w nim spotkać dosłownie na każdym kroku.

Ostatnio ursynowską wtyką na szczytach władzy był minister zdrowia Konstanty Radziwiłł, ale on właśnie usłyszał z ust premiera Mateusza Morawieckiego wzruszającą pieśń: „Adios amigo, adios my friend. The road we have travelled has come to an end...” No i zapewne – chcąc nie chcąc – musi powrócić do swej Przychodni Medycyny Rodzinnej na Kabatach. Nie pierwszy to i prawdopodobnie nie ostatni minister zdrowia, którego problemy resortu przerosły o głowę. A zresztą, czy ktoś kiedykolwiek słyszał, żeby Radziwiłłowie okazali się zbawcami Rzeczypospolitej? Nie ma więc się naszego sąsiada co czepiać, chociaż on sam pod koniec swojej kadencji ostro czepiał się tak zwanych lekarzy-rezydentów, którzy jego zdaniem – zamiast drzeć japę o podwyżki płac i zmniejszenie obciążeń dyżurowych – powinni nadal harować za psi grosz całe doby.

Gdy w przeszłości dr Radziwiłł pozostawał szefem Naczelnej Rady Lekarskiej, chwalono go za to, że walczył o jak najlepsze warunki dla pracowników publicznej służby zdrowia. Teraz jednak, już jako minister, sam sobie udowodnił, że punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. A już czarę goryczy przelała jego spektakularna rezygnacja z członkostwa w Radzie. Ministrowi nie spodobała się inicjatywa obecnego prezesa NRL Macieja Hamankiewicza, który – wobec braku właściwej reakcji ze strony rządu polskiego – postanowił wesprzeć prowadzących strajk głodowy rezydentów, zwracając się o interwencję do izb lekarskich w 31 innych krajach.

Znieczulica i całkowity brak zrozumienia, jakie zaprezentował minister Radziwiłł, wywołały reakcję łańcuchową wśród lekarzy, którzy w całym kraju zaczęli wymawiać klauzulę opt-out, oznaczającą wyrażenie zgody na pracę przekraczającą 48 godzin w tygodniu. Niejako potwierdzeniem straszliwego przeciążenia personelu medycznego w wielu placówkach były wypadki zawałów serca, a nawet zgonów wyczerpanych dyżurowymi maratonami lekarzy. Tymczasem minister obiecywał gruszki na wierzbie, czyli dużo lepsze warunki pracy w odległej przyszłości i już wszyscy stracili do niego cierpliwość. Nic dziwnego, że premier Morawiecki wskazał mu drzwi.

Inna sprawa, że na doprowadzenie nastrojów w służbie zdrowia do stanu wrzenia zapracował nie tylko sam Radziwiłł, lecz również paru jego poprzedników, a także partnerów w rządzie Beaty Szydło. Jak słusznie bowiem wskazywano, obok pani Szydło mieliśmy w Radzie Ministrów wieszczące wojnę straszydło w osobie ministra obrony narodowej Antoniego Macierewicza, który zaczął ciągnąć krocie z publicznej kasy na swoje fanaberie – czyli tworzenie Wojsk Obrony Terytorialnej i budowanie strzelnic, przygotowując nas chyba do powtórki Powstania Styczniowego, a nie do ewentualnej wojny z użyciem najnowocześniejszej broni. A już świadectwem skrajnego rozbestwienia pana M. było zatrudnianie na wysokim stanowisku w resorcie Pyzatego Chłopca bez żadnych kwalifikacji i dopiero szef rządzącej partii Prawo i Sprawiedliwość musiał uderzyć pięścią w stół i kazał Pyzatemu popędzić kota, iżby przestał zmuszać najwyższych rangą wojskowych do salutowania. Ciekaw jestem, dlaczego CBA ani prokuratura nie zarzuciły Antoniemu marnotrawienia środków z budżetu państwa na opłacanie kogoś całkowicie zbędnego ku zgorszeniu opinii publicznej. Jest to taki sam brak reakcji, z jakim mieliśmy wiele lat do czynienia, jeśli chodzi o lewą reprywatyzację nieruchomości w wielkich miastach, a przede wszystkim w Krakowie, Łodzi i Warszawie. Wobec sprzyjającej polityki państwa zaczęły się wyłudzenia na masową skalę, a uczone profesory prawa nawet nie mrugnęły okiem, gdy ruszył handel roszczeniami własnościowymi, które w kontekście wojennych strat substancji mieszkaniowej powinny być niedopuszczalne. Bo nie chodziło przecież o zwykły tryb obrotu prawnego. Ale cóż, co się stało, to się nie odstanie. Brak ustawy reprywatyzacyjnej pozwolił na długoletnie działania na zasadzie „hulaj dusza” i dopiero teraz Komisja Weryfikacyjna pod przewodnictwem Patryka Jakiego próbuje choć częściowo naprawić szkody w majątku publicznym wyrządzone w stolicy.

Nie ma co wytykać Komisji, że wykorzystuje do celów politycznych przypadek wzbogacenia się męża i córki Hanny Gronkiewicz-Waltz poprzez bezprawne odziedziczenie kamienicy przy Noakowskiego 16, bo był to rzeczywiście jawny skandal, na który pani prezydent bardzo długo nie chciała zareagować, chociaż media dokładnie opisały mechanizm oszustwa. Dopiero przyparcie do muru rodziny Waltzów i pozostałych współspadkobierców zmusiło tych pierwszych do zwrócenia pieniędzy (ponad 2 mln złotych), uzyskanych ze sprzedaży swojej części. A już dawno sugerowałem taki krok panu Andrzejowi Waltzowi, który – nawiasem mówiąc – chyba jeszcze liczy, że odzyska kasę, występując o to do sądu. Uczestniczył w spadkobraniu kradzionego mienia i – jak widać – sumienie nadal go nie rusza.

Mam nadzieję, że w przeciwieństwie do trwającego latami w Warszawie szabru nieruchomości czekający nas w niedzielę 14 stycznia – 26. finał Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy przyniesie wyłącznie pozytywne efekty i zakończy się rekordową zbiórką pieniędzy (tym razem na leczenie noworodków), a dyrygent tego ensamble'u – ursynowianin Jurek Owsiak – znowu zbierze wielkie brawa, choć są tacy, którzy chętnie utopiliby go w łyżce wody. Oni bowiem chcieliby mieć monopol na dobre uczynki i drażni ich, gdy ten facet przekazuje szpitalom drogi sprzęt medyczny, kupowany bynajmniej nie na zasadzie: Bóg zapłać.

Wróć