Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Dostrzec potrzeby klienta

22-07-2020 19:44 | Autor: Mirosław Miroński
W ostatnim czasie do naszego języka trafiło nowe słowo – rebranding. Nie jest ono całkiem nowe, bo w języku angielskim, z którego pochodzi, istnieje i funkcjonuje od dawna. Tym, którzy angielskiego nie znają, wyjaśniam, że czasownik rebrand - znaczy przebranżawiać, przebranżowić się. Rebranding należy więc rozumieć jako przebranżowienie.

Nie jest tajemnicą, że jego popularność w naszym kraju nie jest spowodowana jedynie snobizmem na używanie ładnie brzmiących, zapożyczonych od innych narodów słów, ale związana jest z sytuacją ekonomiczną wywołaną przez epidemię. Wiele z dotychczas prosperujących firm przeżywa obecnie mniej lub bardziej dotkliwie jej skutki. Gwoździem do przysłowiowej trumny wielu przedsiębiorstw i biznesów, zwłaszcza drobnych, okazał się lockdown, czyli zamknięcie w domach oraz ograniczenie przebywania w miejscach publicznych. Lockdown – to kolejne zapożyczone słowo, wzięte także z języka angielskiego. Co zrobić, żyjemy w takich czasach, że nieuniknione jest przyjmowanie coraz to nowych zapożyczeń. Są to konsekwencje tzw. globalnej wioski, której jesteśmy częścią.

Mamy zatem dwie jednoczesne plagi: epidemię koronawirusa i plagę językowych naleciałości. To drugie zresztą nie jest wynalazkiem ostatnich czasów, bo trwa od dawna, albo od zawsze. Ostatecznie, nie jest wcale takie złe. Trzeba przyznać, że wiele zapożyczeń, głównie z angielskiego – to importy dość przydatne i funkcjonalne. Nic dziwnego, że cieszą się dużą sympatią użytkowników języka, zwłaszcza młodych. To młodzi zwykle najsilniej wpływają na zmiany językowe. Niestety, nasz piękny i bogaty język nie zawsze nadąża za potrzebami i wyzwaniami współczesnego, stechnicyzowanego świata. Dotyczy to szczególnie takich dynamicznie rozwijających się sfer życia, jak telekomunikacja, Internet, finanse, bankowość, szeroko rozumiana kultura, media etc.

Słowa to jednak tylko słowa. Nie odmienią sytuacji, w której znaleźliśmy się, choćby były w stanie oddać ją jak najdokładniej. Tym bardziej nie zapobiegną upadkowi tej czy innej firmy. Tu potrzebne są działania, a jeszcze lepiej działania poparte wiedzą na temat rynku, włącznie z niezbędnym wsparciem dla najsłabszych podmiotów na rynku. A ten, jak już wcześniej wspomniałem, zmienił się znacznie i nic już nie jest takie jak wcześniej.

Zmiany te, to nie tylko wynik ograniczeń związanych z epidemią i walką z COVID-19, ale też wpływ procesów, które epidemia uruchomiła. Niezależnie od kontrowersji w ocenach, czy przeciwdziałanie wirusowi była adekwatne do skali zagrożenia czy nie, udało się je znacznie ograniczyć. Wygłaszanie tyrad po kilku miesiącach od pojawienia się u nas epidemii, jakoby restrykcje podjęte przez władze były przesadzone, jest całkowicie pozbawione sensu. Poza tym, niebezpieczeństwo jeszcze nie minęło. Niewykluczony jest nawrót epidemii jesienią, kiedy zrobi się chłodno, a wyziębienie organizmu może sprzyjać zapadaniu na groźną chorobę. Lepiej na zimne dmuchać niż doprowadzić do podobnych tragedii, jak w krajach, które nie wprowadziły w porę ograniczeń i restrykcji. Łatwo wygłaszać opinię na temat wirusa, który jest już znacznie lepiej poznany niż na początku. Wtedy niewiele o nim wiedziano, a trzeba było podejmować kroki mogące go powstrzymać. I dziś, mimo badań nie wiemy jeszcze na jego temat wszystkiego. Z perspektywy kilku miesięcy widać jednak, że to my mieliśmy rację. Wystarczy spojrzeć na liczby. Te, zaś nie kłamią, choć niektórzy interpretują je na różne sposoby, nie zawsze w sposób obiektywny.

Tymczasem lekceważenie koronawirusa przyczyniło się do wzrostu dramatycznych statystyk w wielu krajach. Na domiar złego ziścił się tam czarny scenariusz.

Wirus jeszcze daje znać o sobie w różnych częściach świata. Oczywiście z różną siłą. Na szczęście, choć szczęście to nie wszystko, u nas epidemia przebiega na tyle łagodnie, że można już przywrócić normalną, albo prawie normalną aktywność w wielu obszarach.

Niezależnie od tego, co przyniesie najbliższy czas, już widać, że pewne zmiany wywołane przez koronawirusa będą trwalsze niż się wydaje. Walka z epidemią, ochrona zdrowia i ochrona gospodarki przed jej skutkami to jedno, ale równie ważne jest wyczucie rynku i jego potrzeb.

Wirus obnażył słabość niektórych firm i przedsiębiorstw. Pokazał, że bez ich produktów można się obejść. Klienci przyzwyczaili się, że zawiesiły swoją działalność i wcale nie odczuwają ich braku. Od jakiegoś czasu niemal pod moimi oknami otwarto bar mleczny. Jest on mleczny tylko z nazwy, w swojej ofercie proponuje całą gamę różnych dań. Typowa polska kuchnia…! I co? Strzał w dziesiątkę! Bar przyciąga chętnych, cieszy się nieustanną frekwencją.

Ileż biznesów, sklepów etc. przewinęło się przez ten wynajmowany od spółdzielni mieszkaniowej lokal… Wszystkie splajtowały. Nie potrafiły dostrzec potrzeb klienta. A to przecież podstawa udanego biznesu.

Wróć