Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Dokąd sięga polska potęga?

26-05-2021 20:46 | Autor: Maciej Petruczenko
Tysiące dróg prowadzą do błędu, do prawdy – tylko jedna. Tak stwierdził urodzony w Genewie francusko-szwajcarski filozof Jean-Jacques Rousseau. Rządzący obecnie Polską polityczny zlepek pod nazwą Zjednoczona Prawica (Prawo i Sprawiedliwość, Solidarna Polska, Porozumienie) ogłasza co chwila swoje cząstkowe prawdy, a niedawno objawił również prawdę generalną na temat naszego państwa, które jeszcze kilka lat temu miało dopiero dźwigać się z ruin, a jednak już za lat parę ma stać się światową potęgą. Tak jak prezydent Stanów Zjednoczonych Franklin Delano Roosevelt zaproponował w 1933 obywatelom tego kraju New Deal (Nowy Ład), który wyprowadził ich z kryzysu, jaki zaczął się cztery lata wcześniej – tak teraz lider PiS-u Jarosław Kaczyński wystąpił z Polskim Ładem.

W dziejach II i III Rzeczypospolitej przypominam sobie tylko dwa przykłady jednoznacznego sukcesu wielkiego pomysłodawcy. Najpierw można było mówić o takim sukcesie, gdy mający otwartą głowę Eugeniusz Kwiatkowski, minister przemysłu i handlu w latach 1926-1930 (późniejszy wicepremier) zdołał opracować i wdrożyć świetny program inwestycyjny, uruchamiając ważne przedsięwzięcia przemysłowe. Po raz drugi zanotowaliśmy tak błyskotliwą inicjatywę już po wojnie, akurat na gruncie sportu. Niezapomniany Jan Mulak stworzył otóż w latach pięćdziesiątych ustępującą tylko Amerykanom reprezentację lekkoatletyczną, którą zadziwieni Niemcy nazwali Wunderteamem – Cudowną Drużyną. No cóż, dorobek Kwiatkowskiego, Roosevelta i Mulaka już dawno poszedł w rozsypkę. W gospodarce pojawiły się zupełnie nowe wyzwania, a w lekkoatletyce trudno nam nawet pomarzyć o dawnych osiągnięciach Elżbiety Duńskiej-Krzesińskiej, Zdzisława Krzyszkowiaka, Józefa Schmidta, Edmunda Piątkowskiego, Janusza Sidły. Nawet w tak świetnie rozwiniętym przez nas ostatnio rzucie młotem Amerykanie udzielają nam w tym roku surowej lekcji, a bezkonkurencyjna przez lat wiele Anita Włodarczyk zeszła na dalszy plan.

Państwowi liderzy wierzą jednak, że wzorem Roberta Lewandowskiego w futbolu, Bartosza Kurka i spółki w siatkówce oraz Igi Świątek w tenisie – uda się wprowadzić Polskę na światowe szczyty również w gospodarce, polityce, nauce. Nasz własny, sarmacki New Deal ma – jak się zdaje – nawet Chińczyków zapędzić w kozi róg. Co ciekawe, w sukurs temu programowi przyszło Polskie Towarzystwo Studiów nad Przyszłością – z prezesem Łukaszem Macanderem na czele – przewidując ponoć, że już w roku 2033 Polska będzie mocarstwem na tle pogrążonej w chaosie Europy z gospodarką silniejszą od niemieckiej, a trzy lata wcześniej zbudujemy sobie pierwszą elektrownię atomową, by jednocześnie wskoczyć do pierwszej światowej pięćdziesiątki pod względem edukacyjnym. Raport PTSP powstał na podstawie analiz materiałów znalezionych za pomocą wyszukiwarki Google'a. Autorzy dowcipnie określili swoje dzieło mianem Google'anej Przyszłości Polski. Oby ta przyszłość nie okazała się przypadkiem bardziej gówniana niż google'ana. A tak właśnie, wedle wspomnianego raportu, ma się kształtować w następnych dziesięcioleciach, gdy dotknie nas kryzys klimatyczny, a wobec malejącej rozrodczości i braku rąk do pracy będziemy musieli w coraz większym stopniu sięgać po imigrantów.

Choć trudno mi z dzisiejszego punktu widzenia uwierzyć, że za 12 lat wielki Orzeł Biały będzie już spoglądać z góry na czarnego orzełka niemieckiego, to jednak jestem przygotowany i na taką ewentualność. Bo skoro Robert Lewandowski potrafił usunąć w cień Gerda Müllera, to dlaczego polski premier Anno Domini 2033 nie miałby przyjmować hołdów od premiera Bundesrepubliki?

Tylko w dzielnicy Ursynów mamy przykłady światowych osiągnięć naszych mieszkańców. Taki Tomasz Majewski chociażby potrafił wykosić amerykańskich i niemieckich faworytów pchnięcia kulą na dwóch kolejnych igrzyskach olimpijskich i sięgnąć po złote medale w 2008 roku w Pekinie i w 2012 w Londynie. A teraz dowiadujemy się, że trójka uczniów ze Szkoły Podstawowej nr 310 przy ul. Hawajskiej wygrała konkurs Europejskiej Agencji Kosmicznej, pokonując 323 inne szkolne zespoły z 31 krajów. Ekipa startująca pod nazwą Moon Base Kernel (Jądro Bazy Księżycowej) zaproponowała absolutnie najlepszy projekt. I od razu sobie pomyślałem, że skoro przy Hawajskiej wyrosła kiedyś mająca wprost kosmiczne osiągnięcia Katarzyna Skowrońska-Dolata, jedna z najlepszych siatkarek w historii, to tym bardziej Kosmosu mogą sięgnąć jej szkolni następcy.

Tymczasem mamy wszakże dużo ciekawszy temat – tym razem o charakterze polityczno-lotniczym. Prezydent Białorusi, „taki ciepły człowiek” – w opinii byłego marszałka naszego Senatu Stanisława Karczewskiego (Prawo i Sprawiedliwość) – kazał bezpodstawnie – poprzez akt agresji białoruskiego myśliwca – sprowadzić na lotnisko w Mińsku lecący do Wilna i należący do Polski samolot Ryanair – tylko po to, żeby aresztować wracającego z Aten swojego przeciwnika politycznego Ramana Pratasiewicza (Protasiewicza, jak kto woli). Przez moment poczułem się nieswojo, przypominając sobie, że w roku 1991 najpierw pokonałem samolotem trasę Londyn – Tokio, przelatując nad złowrogim terytorium ZSRR, a za parę dni wracałem tą samą trasą, gdy to państwo uległo już rozwiązaniu. I na szczęście nikt nie zmusił British Airways do lądowania w Moskwie, żeby mogli mnie tam wyprowadzić w kajdankach agenci KGB.

Piszę o tym nieprzypadkowo, bo od pewnego czasu obserwujemy w Polsce coraz większe zbliżenie do nie tylko białoruskiego modelu działania. Wypaczenia trójpodziału władzy okazują się u nas codziennością. A dawny żart z filmu fabularnego: „sąd sądem, a sprawiedliwość musi być po naszej stronie” – staje się powoli realnym faktem.

Wróć