Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Dobrze nie będzie?

02-09-2015 21:34 | Autor: Motowoj
Dzisiejszym felietonem rozpocznę nowy cykl na łamach MOTO-PASSY. Jak to zwykle bywa i tym razem przyczyniają się do tego wydarzenia w branży moto. Nie będę pisał o żadnym pojeździe, nie odwołam się też do historii, dziś o naszych polskich przepisach i kilka słów osobistej refleksji. Na koniec, zaproszenie do polemiki i dzielenia się własnymi opiniami...

Wakacje się skończyły, skończył się też chyba czas tematów łatwych prostych i przyjemnych. Jest taki okres w wielu branżach i obszarach życia, jest też w polityce, kreowaniu przepisów, no i w pisaniu tekstów. Coś się jednak wydarzyło, coś mnie zainspirowało.

Nie po raz pierwszy w niniejszej rubryce, po wielokroć w rozmowach prywatnych oraz podczas najróżniejszych spotkań, wyrażę przekonanie, że bez zaostrzenia kar, również i tych finansowych, nie uda się poprawić bezpieczeństwa na polskich drogach. Wątpię też w poprawę kultury i wzajemnych relacji między uczestnikami ruchu. Najróżniejszymi uczestnikami, nie tylko tymi za kierownicami samochodów, ale coraz częściej również i tymi na dwóch kółkach, nie zawsze z silnikami oraz i pieszymi, gdyż i oni coraz częściej biją się o swoje prawa na drogach, nierzadko mając ku temu powody i racje.

Dzisiejszym tematem i bezpośrednim powodem mojej frustracji jest ciągłe „grzebanie” przy niedawno uchwalonych przepisach, umożliwiających zatrzymywanie praw jazdy kierowcom, którzy przekroczyli w obszarze zabudowanym dozwoloną prędkości o więcej niż 50 km/h. Wielu uważa, że takie podejście do sprawy, w połączeniu z karami finansowymi, jest „podwójnym” karaniem za to samo wykroczenie. Nie jestem znawcą prawa, ani konstytucjonalistą, ale po mojemu, to jest karanie „potrójne”, bo „podwójne” to mamy, od kiedy tylko wymyślono punkty karne. Niegdyś „oczko”, a później liczba 24, to ilości, które śnią się po nocach wielu polskim kierowcom. Wiem co piszę, gdyż jako praktyk, posiadający niegdyś 21 na 24 możliwe do zdobycia punkty, mocno główkowałem jak przetrwać. Nie ma może zbytnio czym się chwalić, ale też i wstydu wielkiego nie odczuwam. Przy odrobinie „fantazji” i pechu jednocześnie, można podobny wynik skompletować dość łatwo. W moim przypadku, o ile dobrze pamiętam, zaczęło się „nieśmiało”, od jednego punku za niezauważenie znaku „STOP”, po nim nastąpiło zignorowanie znaku zakazującego wjazdu, a potem poszło już „klasycznie”, bodaj dwa przekroczenia prędkości, z czego jedno poważne, za 10 punktów. W ten sposób stałem się nieszczęśliwym posiadaczem „oczka” i bólu głowy.

Nie mam zielonego pojęcia, czy zmniejszenie liczby wypadków i osób, które straciły życie na naszych drogach podczas ostatnich wakacji, w stosunku do analogicznego okresu sprzed roku, spowodowane było podobnymi refleksjami do moich sprzed lat? Ja dobrze pamiętam, że wówczas, z premedytacją nie zdecydowałem się na odpłatne „szkolenie”, likwidujące 6 punktów, zacisnąłem zęby i zacząłem bardziej uważać na drodze, nie tylko na policjantów.

Powrócę do teraźniejszości. Dochodzą mnie głosy, że formuje się coraz liczniejsza i silniejsza grupa, również prawników i polityków twierdzących, że obecny stan prawny jest niekonstytucyjny. Tylko czekać, jak niedawno wprowadzone, zaostrzone przepisy, zostaną stępione jakąś kolejną „humanitarna” nowelizacją i powrócimy do przeszłości. Obym nie wykrakał...

Nie objechałem globu z pewnością tak wiele razy jak przynajmniej część z Czytelników MOTO-PASSY, ale i mnie udało się to już dobrych kilka razy, drogami kilku ładnych krajów, przy pomocy różnych pojazdów. Tak nerwowo jak u nas, nie miałem okazji przemieszczać się nawet chyba w krajach arabskich, tam po prostu całe życie wygląda zupełnie inaczej, więc i na drogach panują inne zasady. Prawdą jest, że nie podróżowałem drogami za naszą wschodnią granicą. Nie byłem, nie będę się odnosił.

Cały czas nie mogę zrozumieć hipokryzji, obłudy i nie wiem, czego jeszcze, wszystkich tych, którzy z takim zaangażowaniem i jak się może wydawać wiarą, walczą o ciągłe łagodzenie przepisów (kar), wytykając decydentom np. stan i ilość kilometrów dróg szybkiego ruchu. Ok, to wszystko racja, ale ja nie potrafię zrozumieć logiki, gdy ilość kilometrów autostrad, brak odpowiednio szerokiego pobocza, czy radar ustawiony w „niewłaściwym” miejscu, uprawnia kogokolwiek do łamania przepisów, bądź zbyt szybkiej jazdy. Wręcz odwrotnie, im gorsze drogi, tym jeździć powinno się wolniej. W naszym kraju, jak zwykle jest odwrotnie. Mamy najwyższe limity prędkości, chyba nigdzie indziej na autostradach nie można poruszać się zgodnie z prawem 140 km/h, prędkością, którą do niedawna, w majestacie prawa, można było przekraczać o kolejne 10 km/h. Bardzo mało jest też w naszych miastach stref „tempo 30”, które, znów przyznać muszę, są dla wielu moich znajomych czymś niewyobrażalnym w Polsce, a nie powodują żadnego dyskomfortu, podróżując np. po drogach Francji, gdzie jest ich bardzo wiele. Nie mogę też pojąć, skąd taka powszechna niechęć do fotoradarów, ich ilości, koloru, umiejscowienia, a nawet do tego, kto jest ich właścicielem. Skąd te wszystkie „fobie” u osób, które jeżdżą rzekomo zgodnie z przepisami? Ten problem nie powinien przecież dla nich w ogóle istnieć?!

Ne chcę kreować się na idealistę, oderwanego od rzeczywistości, wyjątku od ogółu, ale cholera mnie bierze, widząc wciąż choćby na KEN-ie, pędzące pomimo świateł i pasów, a nawet radarów samochody, parkujących licznie na trawnikach i zakazach „śpieszących się osobników.

Zachęcam do przesyłania własnych opinii i pomysłów, jak podróżować milej i bezpieczniej. W jednym z kolejnych felietonów powrócę do tematu badań technicznych pojazdów, innej polskiej „never ending story”...

Wróć