Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Dlaczego po reformie wywozu odpadów, śmieci nadal się walają...

21-09-2016 21:23 | Autor: Tadeusz Porębski
Kontrola przeprowadzona przez NIK w 2015 roku wykazała, że żaden z celów znowelizowanej ustawy o utrzymaniu czystości i porządku w gminach nie został w pełni zrealizowany. Zwiększyła się liczba nielegalnych wysypisk, system wciąż się nie bilansuje, rosną także koszty gospodarowania odpadami.

Kontrolerzy Izby alarmują, że po dwóch latach funkcjonowania nowego systemu koszty gospodarowania odpadami – zamiast spadać, rosną. Opłaty za wywóz odpadów spadły tylko w gminach wiejskich, czyli w małych skupiskach mieszkańców.  Większe gminy – przede wszystkim te na prawach powiatu, jak na przykład Warszawa – nie potrafią rzetelnie oszacować ilości wytwarzanych śmieci i asekuracyjnie nakładają na mieszkańców wyższe opłaty. Więcej za wywóz śmieci niż przed uruchomieniem nowego systemu płacą tam nawet ci, którzy zadeklarowali segregowanie odpadów.

Dzieje się tak, ponieważ gminy nadal mają problem z oszacowaniem ilości odpadów na swoim terenie. Wytworzyła się chora sytuacja, że samorządy wolą przeszacować wysokość opłat pobieranych od mieszkańców, niż później dopłacać z własnych budżetów. Ponad połowa skontrolowanych gmin odnotowała nadwyżkę dochodów nad wydatkami. Rekordzistą był Kraków, gdzie od właścicieli nieruchomości zebrano o ponad 73 mln złotych więcej niż wyniosły faktyczne koszty wywózki odpadów. Takie praktyki kłócą się z obowiązującymi przepisami, bowiem nowy system miał funkcjonować na zasadzie samofinansowania, koszty powinny być pokrywane ze środków uzyskanych przez gminę z opłat od właścicieli nieruchomości. Wysoce alarmujące jest to, że żadnej ze skontrolowanych przez NIK gmin nie udało się zbilansować finansowania systemu gospodarowania odpadami.

Dzikie wysypiska to największa porażka reformy śmieciowej. Kontrolerzy NIK ustalili, że pod koniec 2013 r., a więc w chwili wejścia reformy w życie, w  kontrolowanych gminach były 894 nielegalne wysypiska. Jesienią 2014 r. było ich już 1452. Jedną z przyczyn jest to, że gminy nadzwyczaj opieszale tworzą  punkty selektywnej zbiórki odpadów komunalnych (tzw. PSZOK), gdzie mieszkańcy mogliby odprowadzać odpady, których nie wolno wyrzucać do zwykłego pojemnika ze względu na rozmiary bądź stosowne przepisy. W mediach i w społeczeństwie zakorzeniła się opinia, że nowa ustawa śmieciowa to legislacyjny bubel. Opinia ta jest nie do końca trafiona. Sama bowiem idea przyświecająca ustawodawcy była jak najbardziej przejrzysta i słuszna. I z całą pewnością jest do przyjęcia, bowiem miała na celu uregulowanie bardzo poważnego w naszych czasach problemu -– zbiórki oraz utylizacji odpadów komunalnych. Tego rodzaju ustawy świetnie funkcjonują, tyle że na Zachód od Odry, gdzie władze lokalne są sprawne, a społeczeństwo cywilizowane. W zwarcholonej Polsce potrzeba dużo czasu, by nauczyć obywateli szacunku do prawa i przepisów porządkowych.  

Od 1 sierpnia 2014 r. na terenie Warszawy zaczął funkcjonować nowy system gospodarowania odpadami komunalnymi. Od lutego system działał w ośmiu dzielnicach (Praga Południe, Praga Północ, Rembertów, Śródmieście, Ursynów, Wawer, Wesoła i Wilanów), w sierpniu dołączyły Białołęka, Bemowo, Bielany, Mokotów, Ochota, Targówek, Ursus, Włochy, Wola oraz Żoliborz. Podstawowa zmiana wiąże się z segregacją śmieci. Ci, którzy ją zadeklarowali, płacą mniej niż niesegregujący i wyrzucają odpady do trzech różnych pojemników. Ustawa zabrania wyrzucania do nich zużytego sprzętu AGD i RTV i przeterminowanych leków, farb, żarówek oraz puszek po olejach. Takie odpady powinny być odprowadzane do PSZOK. Natomiast meble, kanapy, dywany, czyli duże gabaryty, powinny być wstawiane do oddzielnych boksów, bądź wystawiane w dniach odbioru tego rodzaju odpadów ustalonych przez zarządcę nieruchomości w porozumieniu z firmą wywozową. Przeważnie jest to jeden raz w miesiącu.

I tu pojawia się problem. Tak jak są ludzie i ludziska, tak też są zarządcy i pseudozarządcy, którzy pobierają od lokatorów opłaty jako administratorzy nieruchomości za nicnierobienie. Przeciętna stawka to 1,20 zł z mkw powierzchni użytkowej. Są jednak zarządcy dający za 1,20 zł więcej, a są dający mniej lub też podstawowe minimum. Na przykład prężnie rozwijająca się SM Służew nad Dolinką, poza działalnością administracyjną i inwestycyjną, świadczy również od pewnego czasu usługi z zakresu zarządzania nieruchomościami. Za 1,20 zł wspólnoty mieszkaniowe otrzymują nie tylko podstawową usługę, czyli zamiecenie od czasu do czasu podwórza oraz śmietnika i ochędożenie klatek schodowych, ale dodatkowo obsługę powierzchni garażowych, pielęgnację zieleni, jak również darmową poradę prawną i obsługę prawną w przypadku procesu sądowego.    

Świetnie i nad wyraz trafnie określił naturę ludzką Monteskiusz: "Człowiek, jako istota fizyczna... obdarzona rozumem, gwałci bez ustanku prawa, które Bóg ustanowił, i zmienia te, które utworzył sam... Stworzony do życia w społeczności mógł w niej zapomnieć o drugich, prawodawcy przywołali go zatem do obowiązku za pomocą praw państwowych i cywilnych". W odniesieniu do omawianej w tej publikacji, bardzo ważnej ze społecznego punktu widzenia, kwestii, klucz do uporządkowania problemu związanego z wywózką odpadów komunalnych tkwi w rękach zarządcy nieruchomości. Jeśli stanie on na wysokości zadania, problem da się rozwiązać poprzez ułatwienie członkom danej wspólnoty mieszkaniowej pozbywania się śmieci w sposób nie szkodzący sąsiadom czy środowisku naturalnemu. Bajzel generuje coraz większy bajzel – mawiali przedwojenni warszawiacy. I to jest prawda, podobnie jak prawdziwe i życiowe jest powiedzenie, że jak nie ma kota, to myszy harcują. Dobry, sprawny gospodarz terenu – to właśnie jest lek na całe śmieciowe zło.

A o dobrych gospodarzy w Warszawie niełatwo, choć można ich znaleźć. Potwierdzają to nasze mokotowskie obserwacje. Spacerując po tej pięknej dzielnicy, widzieliśmy wołający o pomstę do nieba bałagan, ale również wielką dbałość o utrzymanie śmietników w dobrym stanie. Nasze wędrówki dokumentowaliśmy za pomocą aparatu fotograficznego. I tak komory śmieciowe przeznaczone dla mieszkańców posesji Odyńca 57, 59 i 58a to najwyższa półka. Tylko przyklasnąć. Dobrych gospodarzy mają również posesje z adresami Sielecka 5 i 7, Stępińska 4, Zakrzewska 14, Narbutta 41/43, w sąsiedztwie Radia Kolor i wiele innych. Dwieście metrów od Radia Kolor, licząc po przekątnej, mamy do czynienia z prawdziwą śmieciową Sodomą i Gomorą. Jeden śmietnik obsługuje budynki Narbutta 54, 56, 58 (obecnie bez lokatorów), 60 oraz Al. Niepodległości 140, 142 i 142 a.

W zbiorowisku tym ujawniają się i skupiają, niczym w soczewce, odwieczne cechy polskiej natury – bałaganiarstwo oraz niezdolność do zawierania kompromisów. Od ponad trzech lat poszczególne wspólnoty mieszkaniowe nie mogą dogadać się w sprawie solidarnego wnoszenia opłat za sprzątanie dwa razy w tygodniu śmietnika i za wywózkę gabarytów. Jedna ze wspólnot z premedytacją żeruje na sąsiadach – sama pozbyła się na swoim terenie pojemników i korzysta ze wspólnego śmietnika, ale nie chce partycypować w kosztach. Z tego śmietnika korzystają również ludzie z zewnątrz znosząc,  przeważnie nocami, własne śmieci i odpady gabarytowe. Ułatwia im to  niezabezpieczona brama wejściowa, którą praktycznie przekroczyć może każdy. Trzy wspólnoty podjęły decyzję o odgrodzeniu się od sąsiadów - pasożytów poprzez odbudowanie zlikwidowanego w latach 60-tych muru, ale nie uzyskali zgody urzędu dzielnicy Mokotów. 

Sytuacja jest bardzo zła, konflikt narasta i najwyższy czas, by lokalna władza  wzięła czynny udział w jego wygaszeniu. Może jednak należałoby wydać zgodę na odtworzenie dawnego muru, dzisiaj w lekkiej konstrukcji? Może warto byłoby dokładnie sprawdzić, która z tamtejszych wspólnot  nie podpisała umowy z firmą "Lekaro" na wywóz odpadów, więc nie posiada własnych pojemników i korzysta z cudzych? Może ktoś z urzędu podjąłby się roli negocjatora i doprowadził do zawarcia przez 6 wspólnot mieszkaniowych porozumienia regulującego na piśmie obowiązki każdej ze stron, jak idzie o wywożenie odpadów? A może po prostu trzeba zmienić gospodarza? Skoro przez cztery lata nie potrafi poradzić sobie z, powiedzmy sobie, prozaicznym problemem, może ktoś inny okaże się skuteczniejszy? Tak czy owak, kompetentni urzędnicy z Mokotowa powinni przyjrzeć się problemom śmieciowym w tej dosyć prestiżowej lokalizacji, bo to, co dzieje się na podwórku Narbutta 54, 56 i 60, chluby dzielnicy nie przynosi.   

Wadliwe funkcjonowanie systemu gospodarowania odpadami, któremu winni są praktycznie wszyscy nim objęci, niesie za sobą nieuchronne podwyżki. Dzisiaj czteroosobowa rodzina mieszkająca w warszawskim bloku płaci za posegregowane odpady 37 zł miesięcznie, natomiast w Krakowie aż 50 zł. Eksperci szacują, że od 2016 r. opłata w Warszawie wzrośnie do 42,50 zł, a w Krakowie do 57,50 zł. Rada Regionalna Instalacji Przetwarzania Odpadów Komunalnych podała, że opłaty za śmieci mogą wzrosnąć od kilku procent nawet do 30. Podwyżka opłat jest nieunikniona, bowiem od 2016 r. nie będzie można składować odpadów, które mają wartość energetyczną powyżej 6MJ/kg i nadają się do spalenia. W Polsce spalarnie dopiero są budowane i jedynymi miejscami, gdzie odpady o określonej kaloryczności mogą zostać spalone, są cementownie. Dotychczas świadczyły swoje usługi za niewielkie stawki, ale ktoś z branży wyczuł koniunkturę. Skoro cementownie są jedyną alternatywą dla gospodarki odpadami, trzeba na tym zarobić. I tak od 2016 r. cementownie za tonę śmieci przerobionych na tzw. paliwo alternatywne RDF policzą kontrahentom minimalnie 150 zł, a maksymalnie nawet 180 zł.  Tym samym koszty przetwarzania odpadów komunalnych (RIPOK) wzrosną co najmniej o 25 proc., więc firmy odbierające odpady od mieszkańców i przetwarzające je będą musiały negocjować z gminami nowe umowy.

Po wejściu w życie ustawy śmieciowej odpady stały się towarem bardzo pożądanym przez przedsiębiorców. To wcale nie dziwi. Wartość tego rynku może bowiem sięgać nawet 5 mld złotych. Hossa na śmieci tworzy jednak w sposób naturalny pole do nadużyć, za które płaci szary obywatel. Dlatego jednym z priorytetów obecnego rządu powinno być powołanie nowego urzędu, który zająłby się polityką cenową regionalnych instalacji przetwarzających odpady komunalne. Niezdrowa rywalizacja cenowa może bowiem prowadzić do cenowej zmowy, a wówczas stracimy na tym wszyscy oprócz zainteresowanych osób prawnych. W obowiązującym w Polsce prawodawstwie mamy regulatorów w aż siedmiu branżach. Regulatorami poszczególnych rynków są: rynek telekomunikacyjny i pocztowy - prezes Urzędu Komunikacji Elektronicznej, rynek radiowo - telewizyjny  – prezes Urzędu Komunikacji Elektronicznej oraz Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji, rynek energetyczny – Urząd Regulacji Energetyki oraz resort gospodarki, rynek ubezpieczeń i usług bankowych – Komisja Nadzoru Finansowego, rynek kolejowy – Urząd Transportu Kolejowego. Regulacja rynku wodociągowo - kanalizacyjnego została powierzona przez ustawodawcę samorządowi gminnemu i oparta jest na podziale kompetencji regulacyjnych pomiędzy radę gminy i wójta (burmistrza, prezydenta miasta). Oznacza to, że w przeciwieństwie do innych rynków regulowanych nie zdecydowano się na powołanie centralnego organu regulacyjnego. Może byłby to dobry model także dla rynku śmieciowego?

Wróć