Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Deszcz obietnic

19-09-2018 21:04 | Autor: Mirosław Miroński
Wraz z nasilającą się kampanią tyczącą wyborów samorządowych spada na nas prawdziwy deszcz obietnic. Gdyby nie utrzymująca się ciąż letnia pogoda, można by pomyśleć, że to już choinkowa gorączka przedświąteczna. Wybory to wprawdzie inna okazja, ale podobnie jak choinka zdarzają się okazjonalnie, raz na jakiś czas. Nie można mieć nikomu za złe, że przy tym ktoś chce nas obdarować.

Prezenty przedwyborcze nie są układane w sterty pod choinką, a pojawiają się w formie obietnic. Jesteśmy hojnie obsypywani różnymi propozycjami przez kandydatów starających się o fotel prezydenta stolicy. Prezenty są miłe, więc chyba nie ma wśród nas takich, których by nie ucieszyły. Tym bardziej, że propozycje, które padają, mogą poprawić nasz komfort życia albo chociaż naszą codzienność. My, warszawiacy przywykliśmy przez lata do różnych niewygód. Kiedy nadarza się szansa na korzystne zmiany, przyjmujemy je z radością. Zresztą, wolę mówić w swoim imieniu. Ludzie bywają różni. Są też tacy, którzy żadnych udogodnień ani korzystnych propozycji nie przyjmą, jeśli pochodzą one od przeciwników politycznych. Zgodnie z zasadą – lepiej odmrozić sobie uszy niż założyć czapkę oferowaną przez kogoś o innych poglądach niż nasze.

Trwa więc wzajemne licytowanie zalet i mankamentów poszczególnych kandydatów zamiast merytorycznej dyskusji. Podczas kampanii wyborczej raczej nie ma na nią szans. Szkoda, że dotyczy to również wyborów samorządowych, którym powinna przyświecać troska o wspólne dobro. Tymczasem jest to pole zaciekłego sporu.

Jak widać, od polityki nie uciekniemy. Odłóżmy jednak na chwilę polityczną walkę i zastanówmy się, co dla przeciętnego mieszkańca stolicy owe wybory oznaczają. Zastanówmy się, czy są jakieś wymierne korzyści płynące z toczącej się kampanii wyborczej? Otóż, korzyści są. I jest ich wiele. Nawet jeśli tylko część z zapowiadanych obietnic zostanie zrealizowana, będzie to mniejszy lub większy sukces dla miasta. W naszym, warszawiaków interesie leży więc, żeby wybory samorządowe odbywały się jak najczęściej. Może przyśpieszyłoby to postęp, rozwój i modernizację stolicy.

Oczywiście, wybory to też koszty, ale są one nieuniknione. Ogólny bilans powinien być jednak dodatni. Odrzućmy na bok wyborczą retorykę i przyjrzyjmy się bez emocji niektórym propozycjom. Jedną z nich jest zapowiedź rozbudowy warszawskiego Metra o kolejne linie. Można tylko przyklasnąć. Padają zapowiedzi budowy infrastruktury prorodzinnej, jak żłobki i przedszkola. Z tego też należy się tylko cieszyć. Kolejną propozycją jest wprowadzenie bezpłatnych biletów w komunikacji miejskiej. Chciałoby się być za, bo ulżyłoby to dzieciom i młodzieży uczącej się, ale jak wiemy nic nie jest za darmo. Ktoś za to musi zapłacić. Tym „ktosiem” jest oczywiście podatnik.

Może więc, to on powinien wypowiedzieć się w jakimś referendum, czy się na to zgadza? Kolejną propozycją, która padła jest stworzenie futurystycznej 19. dzielnicy rozciągającej się od Żerania aż po Augustówkę i Zawady. Miałaby to być swoista wizytówka Warszawy „naszpikowana” nowoczesnymi rozwiązaniami. Autonomiczne domy, z zachowaniem ekologicznych obszarów do wypoczynku i mariną z prawdziwego zdarzenia, rajem dla amatorów wszelkich sportów wodnych. Mówiąc szczerze, jestem tą propozycją zachwycony i wcale tego nie ukrywam. Jakiś czas temu z podobnym entuzjazmem podchodziłem do projektu zbudowania na wilanowskich błoniach Miasteczka Wilanów. Nadal jestem zwolennikiem zrealizowanego już pomysłu, chociaż odbiega on znacznie od pierwotnego założenia urbanistycznego. Pamiętam jednak opór, jaki sam pomysł wzbudzał u wielu sceptyków. Korzyści dla mieszkańców są jednak niezaprzeczalne. W nowym, zbudowanym od podstaw osiedlu znalazły swoje miejsce tysiące rodzin. Projekt zbudowania 19. dzielnicy wydaje się przekraczać wyobraźnię wielu osób przyzwyczajonych do inercji, z którą w stolicy mamy do czynienia. a przecież zrealizowanie tak śmiałego projektu stałoby wyznacznikiem nowych trendów w naszym mieście, w którym brakuje wyrazistej wizji rozwoju. W efekcie czego mamy do czynienia z przypadkowością, żeby nie powiedzieć ostrzej – z urbanistycznym chaosem. Niestety, tak jak w przypadku Miasteczka Wilanów już pojawiła się grupa krytykantów wyszukujących mankamenty i przeszkody wokół planu zbudowania „supernowoczesnej” dzielnicy. Jest to o tyle dziwne, że plan dotyczy terenów, które dziś można określić mianem nieciekawych peryferii. W sukurs sceptykom idą ekolodzy, obrońcy znajdujących się nad Wisłą obszarów chronionych objętych programem natura 2000. A jeśli puścimy wodze fantazji i wyobrazimy sobie zrealizowaną już nową dzielnicę? Byłoby świetnie mieć taką „perełkę” urbanistyczną w stolicy. Warto nawet przejechać się po wzmiankowanych terenach samochodem lub rowerem, aby zobaczyć, co jest tam dziś i spróbować wyobrazić sobie, co tam być może. Jeśli się tylko chce, można pogodzić ochronę i mądrą, przemyślaną zabudowę. Ekologów zachęcam do odwiedzenia nadwiślańskich rezerwatów, takich jak Wyspy Zawadowskie i na miejscu przeciwdziałać istniejącym niekorzystnym działaniom człowieka. Zlikwidować dzikie wysypiska śmieci, spowodować, żeby motocykliści, którzy upodobali sobie tę okolicę, nie hałasowali płosząc wszystko, co tam żyje, i nie rozjeżdżali wałów przeciwpowodziowych.

Wróć