Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Czy to sen? Nie, to Senat...

16-10-2019 21:14 | Autor: Maciej Petruczenko
W obliczu wyborów parlamentarnych nieprawdopodobnie się zmobilizowały w opozycyjnym odruchu Warszawa, Poznań i Gdańsk, a jeszcze bardziej Wilanów, jakby natchnięty bojowym duchem króla Jana III Sobieskiego. W efekcie owej mobilizacji udało się po części zrównoważyć scenę polityczną Rzeczypospolitej, zdominowaną ostatnio przez jedną partię z drobnymi przybudówkami. W Gdańsku frekwencja w lokalach wyborczych przekroczyła 70, a w Wilanowie nawet 85 procent. No i Ursynów ze swymi 81 procentami został ponownie pod względem frekwencji prześcignięty.

W poprzedniej kadencji było tak, że powróciła instytucja partyjno-państwowego przywódcy narodu. Z wyjątkiem lokalnych samorządów na każdym szczeblu władzy karty rozdawał w zasadzie wielki wódz Jarosław Kaczyński, za którym stały nie tylko Sejm i Senat, lecz stał także prezydent Andrzej Duda, który już na początku swojego urzędowania złożył publicznie wielkiemu wodzowi wiernopoddańczy hołd. Mało tego, za wodzem przemykał się nawet jego osobisty kot (Kot – auch mit uns!). Teraz Senat został – jak mawiają politycy – przez opozycję odbity, co w pewnym stopniu zmniejsza dominację ugrupowania Prawo i Sprawiedliwość, cieszącego się nie tylko poparciem krajowego laikatu, lecz również duchowieństwa. Mimo to Jarosław Mądry nie jest z wyniku wyborów pełni zadowolony, co dał jasno do zrozumienia, wyrażając to jednoznacznym stwierdzeniem: zasługujemy na więcej.

Trochę to powiedzenie przypomina mi tak często spotykaną opinię trenerów drużyn piłkarskich, którzy po zremisowaniu albo przegraniu meczu zwykli mawiać: z przebiegu gry zasługiwaliśmy na zwycięstwo. Tylko że zarówno w meczu futbolowym, jak i w wyborach parlamentarnych liczy się nie ogólne wrażenie i styl, tylko zdobyte punkty. Akurat w ostatnim meczu wyborczym opozycja – podobnie jak piłkarska reprezentacja narodowa pod wodzą Jerzego Brzęczka – zaprezentowała styl wprost fatalny, ale zapunktowała i wynik poszedł w świat, dając przynajmniej częściowy awans.

Fachowi komentatorzy podkreślają, że odbicie Senatu jest w ogromnym stopniu zasługą jednoczącego opozycję szefa Platformy Obywatelskiej Grzegorza Schetyny, dla którego wyborczy sukces okaże się najprawdopodobniej pyrrusowym zwycięstwem, bo wiele wskazuje, że cokolwiek niemrawy Grzegorz zostanie wysadzony z wodzowskiego siodła, mając słabe poparcie i w szeregach partyjnych, i w platformianym elektoracie, który w wyborach do Sejmu nie dał mu zbyt wielu głosów.

Niezależnie od tego, jakie będą losy Schetyny i czym będzie próbował przekupić chwiejnych członków opozycji Kaczyński, można śmiało powiedzieć, że po tych wyborach demokracja zostanie w pewnym stopniu przywrócona. Przypomnę bowiem, że jeszcze parę lat temu władza w Polsce znalazła się poniekąd w posiadaniu jednej rodziny, gdy premierem był Jarosław Kaczyński, a prezydentem jego brat Lech, który mu nominację na prezesa Rady Ministrów osobiście wręczył. Mimo woli porównywało się to z długoletnią sytuacją na Kubie, gdzie u steru stali także bracia – Fidel i Raul Castro.

Obecnie chodzą słuchy, że Prawo i Sprawiedliwość rozważa powołanie nowego narzędzia władzy państwowej, jakim byłoby Ministerstwo Bezpieczeństwa Narodowego, które jednoczyłoby pracę wszystkich służb inwigilacyjnych. Nie wiem, czy nie jest to tylko plotka. Jeśliby jednak tak miało być, od razu przypomniałaby się jeszcze jedna analogia. otóż w 1954 roku w Związku Socjalistycznych Republik Sowieckich utworzono przy ówczesnej Radzie Ministrów w Moskwie podobny organ pod nazwą Komitiet Gosudarstwiennoj Biezapastnosti (Komitet Bezpieczeństwa Państwowego) – KGB. Na czele KGB stał przez pierwsze cztery lata gen. Iwan Sierow, którego po drugiej wojnie światowej Stalin przysłał do Polski jako „doradcę”, a faktycznie nadzorcę Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego. Jednym z zadań KGB było zwalczanie dysydentów, czyli – mówiąc najprościej – krytyków „władzy radzieckiej”. Nie ośmieliłbym się nawet przypuszczać, że w dzisiejszej Polsce ktoś ważyłby się na skopiowanie struktury KGB i ewentualne łamanie demokracji, a zwłaszcza na prześladowanie osób niechętnie czapkujących władzy, ale jeśli się zsumuje wszystkie przypadki zlekceważenia, a nawet zdeptania prawa w minionej kadencji, to trudno nie żywić obaw, czy nie grozi nam z kolei powrót dawnego stanowiska politycznego: władzy raz zdobytej nigdy nie oddamy.

Pocieszać się można tym, że ostatni przywódca PRL gen. Wojciech Jaruzelski zapewniał społeczeństwo, iż socjalizmu nie da się przeczekać – a jednak się dało, jakkolwiek trzeba uczciwie przyznać, że nie same szkody ów ustrój przyniósł Polakom, likwidując np. analfabetyzm. Tyle że wraz z częściowymi dobrodziejstwami przyniósł niebywałe ograniczenie wolności obywatelskich i niemal stuprocentowe upaństwowienie gospodarki, co skończyło się dla PRL-u kompletnym krachem.

Wolałbym więc, żeby owego powojennego wzoru nie kopiować, choć trudno się tego nie obawiać, skoro dzisiejsza władza stara się wsadzać swój nos we wszystko i jakby próbowała powracać krok po kroku do systemu rozdzielczo-nakazowego, pasującego do wolnego rynku jak wół do karety.

W porównaniu z początkami PRL-u obecna Polska jest w o tyle lepszej sytuacji, że korzysta jakby ze współczesnego Planu Marshalla, czyli z subwencji Unii Europejskiej, które pozwoliły gruntownie zmodernizować kraj, a od strony wolnościowej nastąpiła tak radykalna poprawa, że będziemy mogli nareszcie podróżować do Stanów Zjednoczonych bez wiz. Nie wiem tylko dlaczego przygotowuje się nowy atak na księży, chcąc srogo karać więzieniem amatorów edukacji seksualnej wśród dzieci i młodzieży. Skoro przez tyle lat godziliśmy się, żeby to osoby duchowne dyskretnie edukowały dziatwę teoretycznie i praktycznie w zakresie seksu, to po co zrywać z tak piękną narodową tradycją? Wszak biskup Józef Wesołowski lub prałat Henryk Jankowski mogliby dzisiaj być w tej materii co najmniej profesorami honoris causa i można byłoby im śmiało powierzać kierowanie katedrami pedofilii... Dobry fachowiec zawsze na wagę złota. Albo chociaż bursztynu.

Wróć