Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Czy tak powstaje afera gruntowa?

31-08-2016 20:58 | Autor: Prof. dr hab. Lech Królikowski
Wieczorem 29 sierpnia 2016 r. wysłuchałem w telewizji TVN wywiadu red. Katarzyny Kolendy-Zaleskiej z Ryszardem Petru. Oczywiście, nie mogło nie paść pytanie, czy pani prezydent Hanna Gronkiewicz-Waltz powinna podać się do dymisji. Petru odpowiedział, że należy poczekać na dalsze ustalenia, a przede wszystkim na stwierdzenie, czy nieprawidłowości przy zwrocie działki przy „Chmielnej 70” były jedynym takim przypadkiem, czy to tylko jeden z wielu przykładów.

Jest mało prawdopodobne, aby Ryszard Petru czytał tygodnik „Passa”, na łamach którego red. Tadeusz Porębski pokazał ze szczegółami (i udowodnił) inny przypadek, który został  rozpracowany w tzw. dziennikarskim śledztwie, m. in. dlatego, że Porębski jest niemalże sąsiadem opisywanej posesji przy ul. Narbutta 60. O tym przykładzie ogólnokrajowe publikatory milczą, albowiem wyjątkowo niechętnie sięgają do tzw. prasy lokalnej. Tadkowi Porębskiemu chciało się zająć się cudzą sprawą, której poświęcił wiele czasu, ale także naraził się mokotowskiej prokuraturze i policji, nie wspominając o aferzystach, którzy stracili miliony. Jestem przekonany, że takich Porębskich jest niewielu, toteż do szerokiej opinii publicznej docierają jedynie sprawy podnoszone przez „Gazetę Wyborczą”, czyli do czytelników dociera jedynie  przysłowiowy czubek góry lodowej. Zapoznałem się także ze stanowiskiem pani prezydent Gronkiewicz-Waltz, która rozwiązała  Biuro Gospodarki Nieruchomościami (dalej – BGN) oraz nakazała dyrektorom, zastępcom dyrektorów oraz naczelnikom komórek organizacyjnych Urzędu m. st. Warszawa związanych z oddawaniem nieruchomości, składanie tzw. oświadczeń majątkowych.

Zdziwiła mnie ta decyzja. To jest zwykłe mydlenie oczu. Problem jest bowiem znacznie szerszy. Uważałem i uważam, że osoba, która przez ostatnich 10 lat rządzi Warszawą, doskonale wie, iż zwrot działek jest jedynie ostatnim etapem w precyzyjnym i długofalowym działaniu wyspecjalizowanych gangów „mecenasów”.

Zasada jest prosta. Jeżeli fachowca zapytać, ile kosztuje określona działka, to odpowie, że proporcjonalnie do tego, co na danej działce można wybudować. Jest to odwieczna i podstawowa zasada przy obrocie działkami budowlanymi.  Co znaczy „proporcjonalnie? Zazwyczaj jest to około10 procent inwestycji. Jeżeli na działce Chmielna 70 można wybudować obiekt wysokości Pałacu Kultury, to działka ma wartość 160 milionów złotych. Obszerny trawnik na Placu Trzech Krzyży dla inwestora nie ma wartości, albowiem (najprawdopodobniej) nikt nigdy nie wyda pozwolenia na wybudowanie tam czegokolwiek. Przykładem może być także działka pana Tadeusza Kossa na narożniku Marszałkowskiej i Świętokrzyskiej, która w planie zagospodarowania widnieje, jako „zieleń publiczna”, toteż na odzyskanej przez niego działce stoi tylko kilka kiosków. Tak więc podstawową sprawą test to, aby na upatrzonej działce można było budować i to dużo. O tym nie decyduje jednak BGN, ale miejscy planiści, przy jakimś niewielkim udziale (świadomym lub nie) radnych Rady m. st. Warszawa.  To przecież radni  uchwalili plan przygotowany przez Biuro Architektury i Planowania Przestrzennego, który przewiduje możliwość wybudowania właśnie w tym miejscu (Chmielna 70) 250-metrowego wieżowca. Pasuje on tam jak przysłowiowa pięść do nosa, ale najwidoczniej istniało takie zapotrzebowanie. Moim zdaniem, zarządzeniem pani prezydent powinni być więc objęci nie tylko urzędnicy BGN, ale także całego pionu architektoniczno-urbanistycznego, albowiem bez ich udziału nie da się „wygospodarować” odpowiednio „wydajnych” działek w Śródmieściu. 

Wiedzę o działkach posiada przede wszystkim Biuro Geodezji i Katastru, toteż żaden potencjalny inwestor nie może zlekceważyć także tej komórki organizacyjnej. Do tego grona należy koniecznie dodać pracowników służb ochrony zabytków (miejskich i wojewódzkich), którzy mają ogromny wpływ na wydanie „odpowiednich” warunków zabudowy  i zagospodarowania terenu.  Jednym ze sztandarowych przykładów  „odpowiednich” działań z tego zakresu jest wybudowanie ogromnego czarnego budynku, prawie vis a vis dawnego CDT-u (Smyka)  w Alejach Jerozolimskich. Budynek wzniesiony został na skrawkach przedwojennych prywatnych działek, ale przede wszystkim na jezdni i chodnikach ulicy Brackiej, wpisanej już w 1965 r. do rejestru zabytków.

Mniej więcej do połowy lat 70. XX w. pomiędzy dawnym Centralnym Domem Towarowym (CDT) a budynkiem, na którego parterze mieściły się biura Orbisu, istniało przejście dla pieszych przez Aleje Jerozolimskie. Był to fragment bardzo ruchliwego ciągu komunikacji pieszej pomiędzy rejonem Placu Trzech Krzyży oraz rejonem centrum handlowego u zbiegu Kruczej, Brackiej, Chmielnej (Rutkowskiego), Zgody i Szpitalnej (istnieje ponoć projekt przywrócenia tego przejścia). Historycy twierdzą, iż ciąg ten jest fragmentem bardzo starej drogi, która wiodła z grodu w Jazdowie w kierunku północno-zachodnim. Jego śladami w Warszawie są m. in. ulice: Wiejska, Bracka, Zgoda, Bagno oraz na Woli ul. Wolność. Wszystkie one są skośne w odniesieniu do prostokątnej siatki ulic w centralnej części Warszawy. Zakłada się, że ten prastary trakt powstał zanim pojawiło się warszawskie Stare Miasto. Z tego względu 1 lipca 1965 r.  ulica Bracka została wpisana pod numerem „24” do rejestru zabytków w kategorii: „Założenia urbanistyczne ulic i placów”.

Tak więc  niezaprzeczalnym faktem jest istniejąca od 1965 r. prawna ochrona ulicy Brackiej (jako całości), o czym wiedziały władze samorządowe stolicy, projektant, a najprawdopodobniej także inwestor. W tym miejscu należy zwrócić uwagę także na rolę architektów, którzy muszą bardzo ściśle współpracować z inwestorami. Ich postawa jest bardzo ważna dla prawidłowego rozwoju miasta. Zdarza się jednak tak, że profesorowie architektury wykładający studentom m. in. etykę zawodu architekta są jednocześnie projektantami obiektów, które ewidentnie są niezgodne z obowiązującym prawem. Takie czasy!

Zrealizowanie przy Brackiej, na podstawie pozwolenia na budowę nr WRR-I/W-7144-ŚC/33/D-1554/05 :”budynku usługowo-handlowego z parkingiem w podziemiu” – moim zdaniem jest w sprzeczności z decyzją o wpisaniu tej ulicy (jako całości) do rejestru zabytków.  Nie słyszałem jednak, aby kierownicy służb konserwatorskich zgłosili ten fakt w Prokuraturze. Nie było także głośnych protestów. Milczały jak zaklęte organizacje skupiające architektów i urbanistów, a przecież zniszczono chroniony prawem układ urbanistyczny, który przetrwał 700 lat!!!

Tak więc – w mojej opinii – obowiązek składania oświadczeń majątkowych powinien objąć w Urzędzie Warszawy wszystkich, którzy mają wpływ na procesy inwestycyjne w stolicy, a nie tylko tych, którzy dysponują mieniem.

W tytule niniejszego tekstu napisałem: „Afera gruntowa”, ale ze znakiem zapytania. Postawiłem ten znak, albowiem w stolicy istnieje od dziesięcioleci zasiedziały układ miejskich urzędników różnych specjalności (biur), którzy wręcz intuicyjnie rozumieją intencje innych (kolegów), niezbędnych w procesie inwestycyjnym. Jest to układ tak znakomicie dograny, że śledztwo radnych Rady Warszawy, śledztwo Prokuratury i CBA jedynie przesunie w czasie realizację określonych „tematów”. Moim zdaniem ten „ciąg technologiczny” jest nienaruszalny.

Obym się mylił!!!

Wróć