Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Czy Polskę też przepisze na żonę?

27-09-2023 20:46 | Autor: Maciej Petruczenko
Wygląda na to, że rządowi polskiemu i prezydentowi RP, a przede wszystkim prezesowi Polski mało było dotychczas wojny, jaka wciąż toczy się pomiędzy Rosją i zaatakowaną przez nią Ukrainą. Do tego pełnowymiarowego starcia premier Mateusz Morawiecki, Andrzej Duda i Jarosław Kaczyński dołożyli więc kilka toczonych na różnych frontach europejskich wojenek, mających głównie zaimponować elektoratowi rządzącej w Polsce sztucznie zjednoczonej prawicy. Żeby osiągnąć na tym polu jak największy efekt, ów tercet przestał nagle wielbić prezydenta Ukrainy Wołodymyra Zełenskiego, któremu składał w już w czasie wojny bratnie wizyty w Kijowie, zapewniając o swoim wsparciu politycznym i militarnym w wojnie z Rosją.

Teraz przestały jakoś jeździć z do Kijowa polskie Pociągi Przyjaźni. Takim pociągiem (jak sądzę) przybył za to do Lublina Zełenski, bynajmniej jednak nie spotykając się z którymkolwiek z naszych notabli, dając za to do zrozumienia, że wciąż docenia serdeczne przyjęcie przez społeczeństwo polskie ukraińskich uchodźców wojennych. Jakiekolwiek plusy lub minusy dostrzega się w posunięciach prezydenta Ukrainy, trudno pogodzić się z tym, że nasi przywódcy postanowili nieoczekiwanie dać mu mu ni stąd, ni zowąd – kopa w dupę, bo trudno ton wypowiedzi Morawieckiego i Dudy pod adresem Zełenskiego określić bardziej parlamentarnie. Nawet bezwzględny w swoich polityczno-militarnych manewrach marszałek Józef Piłsudski zachował się kiedyś grzeczniej. – Ja was, panowie Ukraińcy, bardzo przepraszam, tak miało nie być – powiedział internowanym pod Kaliszem oficerom ukraińskim, sumitując się po zerwaniu umowy warszawskiej z marszałkiem Petlurą. Na mocy tego układu Polacy walczyli wspólnie z Ukraińcami przeciwko bolszewikom i nawet w roli współbojowników pojawili się w Kijowie, by potem wycofać się z sojuszu po traktacie ryskim.

Po setkach lat wspólnego bytowania na terenach zwanych przez nas kresami, po okresie na poły niewolniczych upokorzeń Kozaków, po wojnie o Lwów w 1918, po zdegradowaniu Ukraińców do roli ubogiego krewnego w międzywojniu i po tragedii, jaką był ukraiński krwawy rewanż na Polakach podczas drugiej wojny światowej (rzeź wołyńska!) – chcieliśmy uwierzyć niedawno w pojednanie obu narodów. A tu masz babo placek! Morawiecki rzucił brutalnie w twarz Ukraińcom, żeby się gonili ze swoim zbożem i nie liczyli już na dosyłanie polskiej broni. Dopiero dyplomatyczna reakcja wielu krajów przywołała obóz kaczystowski w Polsce z Morawieckim an der Spitze – do porządku. I w końcu zaproponowano Ukrainie eksport przez Polskę – z wykluczeniem sprzedaży zboża na naszym terytorium. Jakby takiej, dokładnie kontrolowanej formuły nie mógł polski rząd realizować wcześniej, miast tego pozwalając różnym (czyżby zaprzyjaźnionym z rządem?) spryciarzom na korzystanie z taniochy ukraińskiego ziarna, na które czekają przede wszystkim miliony ludzi w Afryce i w Chinach.

Inną wojenkę obecny polski establishment wywołał na tle imigranckim. Udowodniono rządowi polskiemu ponad wszelką wątpliwość, że walcząc oficjalnie z nasyłaną podstępnie przez białoruski reżim falą nielegalnych imigrantów z Afryki Azji, jednocześnie z pomocą naszych placówek dyplomatycznych i konsularnych jeszcze większą falę wpuścił do nas za łapówki. Tyle że naszą siłą roboczą ta fala się nie staje. Dzięki polskiej wizie, kupionej za łapówkę, owi imigranci dostają się po prostu do strefy Schengen, by w niej kierować się na ogół do Niemiec. W tej sprawie dostali nasi wielkorządcy poniekąd słuszną reprymendę od niemieckiego kanclerza. I trudno uznać za rozwiązanie nabrzmiałego problemu dymisję niedawnego wiceszefa MSZ Piotra Wawrzyka, jednego z głównych winowajców w tej skandalicznej sprawie.

Swoistą kontynuacją obrony rządowych pozycji w kwestii imigranckiej jest próba zdeprecjonowania nagrodzonego na festiwalu w Wenecji filmu Agnieszki Holland pt. „Zielona granica”, przedstawiającego w formie artystycznej dramaty ludzkie na granicy z Białorusią. Nie zdążyłem nagrodzonego dzieła obejrzeć, słyszę jednak z niektórych stron, że film przedstawia najdrastyczniejsze pushbacki nielegalnych imigrantów, w tym malutkich dzieci, cokolwiek fałszywie, bo najbardziej brutalnych posunięć mieli się dopuszczać tam nie polscy bynajmniej, lecz białoruscy pogranicznicy. Czy jednak nasi w każdym wypadku pomagają ze względów humanitarnych Bogu ducha winnej dzieciarni, nie mam pojęcia. Wiadomo natomiast, że zgonów z powodu wyziębienia i głodu przy tej polsko-białoruskiej przepychance nie brakuje. I tu pojawia się dodatkowy dylemat moralny, który jest pomijany w oficjalnym serwisie informacyjnym, przedstawiającym na ogół zdziczałych cudzoziemców, usiłujących czymś uderzyć naszych pograniczników. Rzecz jest na pewno niełatwa w ocenie. Jakże mam jednak traktować próby utrudnienia projekcji filmu przez emisariuszy władzy, którzy go nawet nie obejrzeli...

Walka o rząd dusz Polaków w obliczu wyborów parlamentarnych rozgorzała już na całego. Premier Morawiecki zarzucił liderowi opozycji Donaldowi Tuskowi, że „porzuciwszy Polskę”, dorobił się na stanowisku przewodniczącego Rady Europejskiej, za nic ma biedujących w kraju Polaków. Tymczasem Morawieckiemu zarzuca się, że nieprzypadkowo ukrywa swój ogromny majątek, wart ponoć ponad 120 mln złotych, przepisawszy go na żonę, z którą przecież wciąż mieszka i – jak wykryli dociekliwi dziennikarze – faktycznie tym „jej majątkiem” w pewnym sensie zarządza. O ile rządowy program Pierwsze Mieszkanie ponoć się panu premierowi nie udał, o tyle liczba posiadanych przez niego domów, domków, apartamentów i w ogóle nieruchomości może przyprawić o ból głowy. Ten były prezes Banku Zachodniego pomagał kiedyś w negocjacjach dotyczących naszego wejścia do Unii Europejskiej, a teraz usiłuje wraz z kumplami ze swego stronnictwa politycznego coraz bardziej Unię Polakom obrzydzać. Jednocześnie zaś na skutek intryg jego otoczenia wciąż nie wpływają do Polski unijne fundusze w ramach Krajowego Programu Odbudowy i wiele innych – a wszystko to liczone jest w miliardach złotych, których nam brak na inwestycje. Unia nie może przystać na zdeformowanie wymiaru sprawiedliwości w Polsce, lecz Morawiecki, w imię przewagi głosów w Sejmie, godzi się na te wprost skandaliczne wypaczenia demokracji w naszym kraju, który poprzez narastające zadłużenie może zostać doprowadzony do bankructwa. Na szczęście jednak nie uda mu się całej Polski przepisać na żonę...

Wróć