Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Czy polityka ma zadusić Warszawę?

04-09-2019 21:48 | Autor: Maciej Petruczenko
Najtrafniejszą charakterystykę relacji między przedstawicielami mass mediów a władzami politycznymi dał polski Żyd rodem z Bochni – Alfred Laub. Wskazał on otóż, na czym polega wolność słowa. A polega na całkowitej niezależności obydwu tych sfer: wy mówicie, co chcecie, my robimy, co chcemy – proponuje rząd. Niektórym wydaje się, że tak właśnie do krytyki medialnej podchodzi rządzące obecnie Polską w imieniu wspierającego mównicę amboną Kościoła Rzymskokatolickiego.

Wbrew pozorom , ten Kościół, tworzący od wieków podstawową tkankę kulturową narodu polskiego, nie jest dyrygowany przez samych świętych, a zamiast głoszenia Dobrej Nowiny, mamy często u stóp ukrzyżowanego Chrystusa targowisko próżności bądź jawną propagandę polityczną.

Na szczęście nie brakuje Polaków, którzy do spraw wiary podchodzą z większym zaangażowaniem niż niejedni księża, tworząc wspólnotę duchową z prawdziwego zdarzenia. Ostatnio mogłem się o tym przekonać, gdy dawni członkowie zespołu artystycznego Promni przy SGGW, od lat już rozrzuceni po całej Polsce, spotkali się dla uczczenia rocznicy śmierci swojej niezapomnianej solistki i przepięknie pośpiewali przy mszy w wiosce Kolembrody w powiecie radzyńskim, gdzie kościół słynie z obrazu Najświętszej Marii Panny, będącego; najpierw ozdobą ołtarza polowego podczas odsieczy wiedeńskiej w 1683 roku, potem zaś podarowanego przez króla Jana III Sobieskiego Kolembrodom po jego cudownym ocaleniu w trakcie polowań w okolicy. Kto wierzy w moc ducha i opiekę Anioła Stróża, tego ta historia musi poruszyć. Weterani zespołu Promni dali tego dowód, zastąpiwszy swoimi skrzypcami i gitarami kościelne organy.

Ich przyjacielski zjazd był wymownym przykładem trwałości duchowej kultury narodu polskiego, podtrzymywanej zwłaszcza na wsi i na ogół nie rozumianej przez społeczności wielkomiejskie. Co ciekawe, choć w spotkaniu uczestniczył jeden z najbardziej znanych przedstawicieli establishmentu, o polityce przy tej okazji w ogóle się nie mówiło, nikt sobie nie skakał do oczu i nie wychwalał którejkolwiek partii. Towarzystwo wolało po prostu pośpiewać – i to jak!

Takich spotkań na łonie natury życzyłbym sobie więcej. Zauroczony atmosferą, jaką stworzyli Promni, z niechęcią wracałem do Warszawy, wciąż deptanej politycznym butem, nękanej ustawicznymi sporami, strajkami, demonstracjami. Jak na ironię, w minionych dniach przedmiotem najostrzejszej dyskusji stał się problem w całym tego słowa znaczeniu gówniany – czyli wymuszone awarią techniczną kolektorów spuszczanie ścieków wprost do Wisły. Do 2012 roku takie działanie mieliśmy na porządku dziennym. Dopiero oczyszczalnia Czajka pozwoliła rzecz ucywilizować. Niestety, jakaś niedoróbka techniczna sprawiła, że doprowadzenie nieczystości do Czajki przestało działać. Dla przeciwników politycznych prezydenta Warszawy Rafała Trzaskowskiego powstała jednak wymarzona okazja, by dowodzić, jak nieudolnym jest on gospodarzem Warszawy i prorządowe media natychmiast wylały na niego całe wiadra pomyj, nie mniej śmierdzących niż owe ścieki, spływające do Wisły, którym na szczęście przynajmniej chwilowo położy się tamę dzięki błyskawicznej decyzji premiera Mateusza Morawieckiego i zbudowaniu rękami wojska mostu pontonowego, na którym zamontuje się rury odpływowe.

Gdyby częściej dochodziło do porozumienia między rządem i samorządem, przykładów takich akcji ratunkowych byłoby dużo więcej. Ale na razie mamy tylko wzajemne podjazdy. Rząd na przykład przeprowadził rękami byłej minister Zalewskiej reformę szkolnictwa ze zręcznością słonia w składzie porcelany i tysiące uczniów i nauczycieli muszą teraz odczuwać tego skutki, przy czym samorządowcom dołożono szkolnych zadań, nie dokładając pieniędzy w wystarczającym wymiarze, a nawet zmniejszając ich dopływ poprzez niekorzystne dla administracji lokalnej pociągnięcie podatkowe. W następstwie politycznych przepychanek i podstępów najbardziej ucierpią nie urzędnicy, tylko młodzież szkolna i nauczyciele, których traktuje się jak używane w w wojnie „mięso armatnie”.

Szczerze mówiąc, w tym całym zamęcie, uwidaczniającym się zwłaszcza w dyskusjach telewizyjnych, najbardziej żal mi nękanej od lat wielu i to ze wszystkich stron stolicy kraju. Pod wieloma względami Warszawa traktowana jest niczym dojna krowa, jednocześnie jednak podchodzi się do niej po macoszemu. Wspominałem w tym miejscu wielokrotnie, jak ekipy rządowe i samorządowe spod wszelkich sztandarów partyjnych systematycznie niszczyły sport wyczynowy w Warszawie, po którym pozostały tylko zgliszcza, no i telepiąca się na obrzeżach europejskiej piłki drużyna Legii Warszawa, stanowiąca zbiorowisko zagranicznych popłuczyn futbolowych. Swego rodzaju symbolem degrengolady sportu warszawskiego jest przejście polskiej sportsmenki numer jeden, multimedalistki igrzysk olimpijskich i mistrzostw świata w rzucie młotem Anity Włodarczyk z warszawskiej Skry do katowickiego AZS AWF. A materialnym dowodem sportowej ruiny pozostają wciąż czekający na modernizację stadion Skry i kompleks obiektów Gwardii przy Racławickiej – już całkowicie zabranej mokotowskim sportowcom, którzy mogą teraz założyć tylko Związek Wypędzonych.

W tym numerze Tadeusz Porębski wskazuje, jak politycy w Sejmie rozdrapali fundusze, które wystarczyłyby do zbudowania Szpitala Południowego na Ursynowie. Ci sami politycy rozpieprzyli w pewnym momencie przedwojenną chlubę, jaką były Polskie Koleje Państwowe. Echem tej dezorganizacji jest dziś niemal całkowite odcięcie od komunikacji szynowej Rembertowa, gdzie na peronie dzieją się codziennie dantejskie sceny, skoro pociągów przyjeżdża tam tyle, co kot napłakał. Przypomina mi się okres lat pięćdziesiątych, gdy jako rembertowianin jeździłem niejednokrotnie do Warszawy z duszą na ramieniu, stojąc wraz z wieloma współtowarzyszami na progu wagonu przy otwartych drzwiach, trzymając się jedną ręką dachu. Koszmar jak gdyby powrócił...

Wróć