Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Czy pani prezydent rżnie głupa?

04-10-2017 21:04 | Autor: Tadeusz Porębski
Tygodnik "Do Rzeczy" ujawnił ostatnio, że notatki z posiedzeń miejskiego zespołu koordynującego, w składzie którego znajdowali się m. in. prezydent Warszawy, jej zastępca i skarbnik miejski, świadczą o tym, iż Hanna Gronkiewicz-Waltz miała wiedzę o kulisach przejęć atrakcyjnych gruntów w mieście przez handlarzy roszczeń.

Według tygodnika, notatki z "zaskakująco koncyliacyjnych spotkań urzędników prezydent z reprywatyzatorami były podstawą do wydawania zaleceń, co do działań reprywatyzacyjnych". Autor publikacji twierdzi, że na części dokumentów z posiedzeń zespołu koordynującego widnieje podpis prezydent bądź adnotacja o jej obecności.

Pani prezydent tradycyjnie przyrżnęła głupa, co czyni w zasadzie od zawsze, w ogóle nie przyjmując do wiadomości zarzutów kierowanych pod jej adresem. – Podczas spotkań zespołu koordynującego w stołecznym ratuszu nie zapadały decyzje zwrotowe – oświadczyła miłościwie nam panująca Hanna Pierwsza. – Odpowiadał za nie pracownik Biura Gospodarki Nieruchomościami pod nadzorem dyrektora biura. Wychodzi na to, że gazeta o zupie, a pani prezydent o ... Wiadomo przecież wszem i wobec, że decyzje administracyjne wydają upoważnieni przez prezydenta miasta urzędnicy, a nie jakieś tam zespoły. Dziennikarzowi chodziło o wyjaśnienie, czy HGW jako członek zespołu koordynującego wiedziała o kulisach przejęć najatrakcyjniejszych stołecznych nieruchomości przez handlarzy roszczeń, czy – być może – tkwiła w słodkiej nieświadomości, że pod jej bokiem banda cwanych oszustów kręci przy wsparciu kilku urzędników BGN milionowe lody.

Zbyt długo robię w sprawach samorządowych, by uwierzyć, że decyzje o zwrotach nieruchomości wartych setki milionów złotych (m. in. Chmielna 70, Twarda 8/10) zapadały bez wiedzy prezydent Warszawy. Jak mogła nie znać uwarunkowań transakcji pomiędzy ratuszem a kupcem roszczeń, której przedmiotem było boisko szkolne przy ul. Foksal? Wszak trąbiły o tym wszystkie media! Wartość boiska ratusz wycenił jakoś tłusto na 31 mln złotych. W zamian kupiec roszczeń miał otrzymać działki na pl. Defilad, jakoś dziwnie chudo wycenione na 16 mln, oraz wskazaną przez siebie działkę przy pomniku Kopernika wartą ponoć tylko 26 mln złotówek. Biznesmen miał wypłacić miastu 11 mln zł jako różnicę w wartości gruntów.

Niewiele brakowało, by cwaniak stał się, w praktyce za grosze, właścicielem gruntów w sercu miasta wartych prawdziwą fortunę. Sprawę zamiany osobiście pilotował bowiem ówczesny dyrektor BGN Marcin Bajko, który latał podczas sesji Rady Warszawy po sali obrad i straszył radnych, że "jeśli miasto nie pójdzie na zamianę gruntów, młodzież niechybnie straci boisko szkolne". I podporządkowana HGW rada miasta podjęła stosowną uchwałę. Jednak transakcja nie została skonsumowana, ponieważ Gazeta Stołeczna odkryła, iż spadkobierca byłych właścicieli terenu, na którym dzisiaj znajduje się boisko, obywatel USA, został spłacony przez rząd PRL na mocy ustawy indemnizacyjnej. Jeśli HGW nie wiedziała o tak podejrzanym, idącym w setki milionów złotych i głośnym dealu, sterowanym przez jej urzędników, to co z niej za gospodyni miasta? Osobiście uważam, że HGW posiadała pełną wiedzę o zwrotach przynajmniej tych najatrakcyjniejszych i najdroższych stołecznych nieruchomości, a teraz idzie po prostu "w zaparte".  

Co mnie najbardziej spieniło, to oświadczenie pani prezydent złożone w miniony poniedziałek. Wyraziła mianowicie wielkie zdziwienie, że "ktokolwiek posiadający wiedzę dotyczącą nieruchomości warszawskich i zaskakującej życzliwości dla nieuczciwie kupujących nie zgłosił tego faktu prokuraturze". Już taka manipulacja po prostu nie przystoi prezydent stolicy państwa zrzeszonego w UE.. Nie przystoi osobie chlubiącej się tytułem profesora prawa i wykładającej na uniwersytecie. Sam bowiem nie zliczę, ile skierowałem doniesień do dwóch prokuratur o możliwości popełnienia przestępstwa urzędniczego przez Jerzego M., wicedyrektora BGN, w mocno podejrzanej sprawie reprywatyzacji budynku przy ul. Narbutta 60. Skierowałem też w ciągu dwóch lat pięć wniosków do samej HGW, domagając się, by wstrzymała wykonanie zawierającej błędy i zapisy niezgodne ze stanem faktycznym decyzji reprywatyzacyjnej, wydanej w maju 2014 r. przez BGN. Na żaden z tych wniosków do dzisiaj nie otrzymałem odpowiedzi. Więc niechaj Hanna Pierwsza nie klepie bzdur i nie upiera się, że o "dzikiej" reprywatyzacji stołecznych nieruchomości nie wiedziała, bo  kozik się w kieszeni otwiera. 

Prokuratury mokotowska i Śródmieście-Północ taśmowo umarzały kierowane do nich przez "Passę" doniesienia o uzasadnionym podejrzeniu popełnienia przez urzędników BGN przestępstw z art. 231 oraz 271 kk. Nasze doniesienie do Prokuratury Rejonowej Śródmieście-Północ o możliwości popełnienia przez Jerzego M. przestępstwa polegającego na niedopełnieniu obowiązków służbowych, szefowa tej jednostki Agnieszka Muł przekazała do realizacji młodemu asesorowi Mateuszowi Kopciałowi, który odmówił wszczęcia śledztwa, nie zagłębiając się specjalnie w szczegóły sprawy. Na Mokotowie aż trzy prokuratorki w osobach Katarzyny Kalinowskiej-Rinas, Marzeny Łubik-Ogłozińskiej i Agnieszki Surmaczyńskiej-Kalinowskiej odmawiały wszczęcia śledztwa bądź wszczęte szybko umarzały "wobec braku danych dostatecznie uzasadniających popełnienie czynu zabronionego". Na nasze pytanie zadane w trybie ustawy Prawo Prasowe, dlaczego poddawana z naszej strony ciągłej krytyce mokotowska prokuratura uporczywie nie reaguje na sygnały prasowe o możliwości popełnienia przestępstwa przez urzędników miasta stołecznego Warszawy, bezczelnie odpowiedział ówczesny rzecznik prasowy prokuratury Paweł Szpringer: "Prokuratura Rejonowa Warszawa – Mokotów nie miała obowiązku odnoszenia się do krytyki zawartej w artykule prasowym...".

Prokuratura Okręgowa w Warszawie poproszona przez "Passę" we wrześniu 2015 r. o wzruszenie w trybie nadzoru służbowego postanowień prokuratur rejonowych umyła ręce niczym Piłat, informując nas ustami prokuratora Roberta Myślińskiego, że "nie stwierdzono podstaw..." – ble, ble, ble. Zaledwie rok później, już po zmianie władzy w państwie, ta sama prokuratura okręgowa nie zostawiła suchej nitki na poczynaniach kolegów z Mokotowa i Śródmieścia w sprawie Narbutta 60. Licząca aż 9 stron analiza dokonana przez prokurator Krystynę Perkowską na polecenie kierownik wydziału VI okręgówki Małgorzaty Dukiewicz obnaża niechlujstwo, brakoróbstwo oraz brak profesjonalizmu wyżej wymienionych, za przeproszeniem, stróżów prawa. Analizowano pięć wszczętych i szybko umorzonych śledztw oraz kilku odmów.

Ograniczę się do kilku cytatów zawartych w owej analizie, by uniknąć jakiejkolwiek polemiki:

"26 marca 2015 r. z naruszeniem art. 307 kpk wydana została decyzja o odmowie wszczęcia śledztwa... decyzję tę uważam za niezasadną i przedwczesną" (str. 3). "29 lipca 2015 r. policja wydała postanowienie o umorzeniu dochodzenia za czyn z art. 271 kk... Trudno ocenić przedmiotową decyzję, ponieważ nie zawiera uzasadnienia... Jest niezasadna, zwłaszcza dlatego, że w sprawie pominięto szereg czynności procesowych zmierzających do wyjaśnienia wszystkich okoliczności..." (str 5). "W kolejnym postępowaniu mokotowskiej prokuratury nie podjęto nawet próby wyjaśnienia okoliczności związanych z wydaniem decyzji z 26 kwietnia 2015 r., jak też zignorowano okoliczność, że w dokumencie urzędnik poświadczył nieprawdę..." (str. 5). "Znamienne pozostaje to, że do przesłuchania Jerzego M. przystąpiono bez pozyskania i analizy akt postępowania reprywatyzacyjnego, co przesłuchanie czyni mało przydatnym dla potrzeb postępowania przygotowawczego... Decyzję o umorzeniu śledztwa oceniam jako niezasadną, zwłaszcza że nie podjęto właściwych czynności procesowych... Zastrzeżenia budzi także podstawa prawna umorzenia..." (str. 7). "7 marca 2016 r. prokurator bez przeprowadzenia jakiejkolwiek czynności w sprawie (nawet nie przyjęto ustnego zawiadomienia o przestępstwie) odmówił wszczęcia śledztwa..." (str. 7).

Chyba wystarczy, bo włos jeży się na głowie. Całe szczęście, że zmieniła się władza w państwie. Dotychczas rozmywane sprawy Narbutta 60 odebrano mokotowskiej prokuraturze, połączono w jedną całość i przekazano do prowadzenia Prokuraturze Regionalnej we Wrocławiu. Wszyscy są siebie warci – urzędnicy warszawskiego magistratu, tutejsi prokuratorzy, sędziowie bez szemrania ustanawiający kuratorów dla osób liczących 130 lat i zezwalający nieboszczykom na obrót nieruchomościami, prezydent Warszawy oraz banda wydrwigroszów, których kilku przebywa (na nasze szczęście) we wrocławskim kryminale.

Miasto, w którym dochodzi do tak spektakularnych przekrętów, przy cichej aprobacie organów ścigania i sądów, nie jest godne miana centralnego panopticum środkowo – wschodniej Europy. Takie numery to bardziej Afryka, gdzie w niektórych krajach urzędnicy państwowi w ogóle nie otrzymują pensji. Musi im wystarczyć na życie tyle, ile zdołają ukraść. Cokolwiek więc powiedzieć o PiS i ministrze Patryku Jakim, to jedno jest pewne – gdyby nie wyborcza wygrana tej partii oraz determinacja Jakiego, złodziejstwo i łapownictwo nadal królowałyby w stolicy, słusznie nazwanej ostatnio przez jedną z gazet miastem duchów.            

Wróć