Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Czy koronacja prezydenta nas zarazi?

01-04-2020 21:35 | Autor: Maciej Petruczenko
Pewnie rację mieli ci, którzy jeszcze w ubiegłym roku uważali, że tzw. zrównoważony budżet państwa mogły zaplanować tylko osoby niezrównoważone umysłowo. Oczywiście, można od razu stwierdzić: mądry Polak po szkodzie. Z drugiej strony jednak – któż mógł parę miesięcy temu przewidzieć globalne rozprzestrzenienie się koronawirusa?

Dziś już, wobec gwałtownego wyhamowania gospodarki, dla wszystkich potrzebujących pomocy pieniędzy państwowych nie wystarczy. Krytycy poczynań premiera Mateusza Morawieckiego twierdzą, że głównie chce on zadbać o armię urzędników i że ogłoszona kiedyś przez Jerzego Urbana w stanie wojennym pod generałem Jaruzelskim brutalna prawda, iż rząd zawsze się sam wyżywi, powraca teraz w zdwojonej postaci.

I chyba tak jest, bo choć słyszy się na przykład, iż dobrowolnie godzą się ograniczyć swoje przychody zawodowi piłkarze, to jakoś nie dochodzą sygnały, by ich śladem poszli wysocy urzędnicy państwowi, a zwłaszcza ci, którzy pozostają w zarządach spółek skarbu państwa. Premier nie poinformował również o zmniejszeniu rekordowej liczby plączących się po gabinetach wiceministrów, jakkolwiek oszczędności w tym zakresie i tak w niewielkim stopniu poprawiłyby stan tegorocznego budżetu.

Tym na państwowych posadach – na podatki i składki ZUS akurat nie zabraknie. A reszta niech się raczej sama martwi. Każdy życzyłby sobie, żeby – jak zapowiedział premier – zaraza zaczęła się zmniejszać już w okresie Świąt Wielkanocnych, ale to przecież mrzonka. Nawet minister zdrowia Łukasz Szumowski – mimo woli – zaprzecza słowom Mateusza-Chwalipięty, który niby wszystko już dawno przewidział, na wszystko Polskę przygotował, a nasze państwo dobrobytu to w ogóle przodownik w zakresie obrony przed pandemią.

Na razie nikt nie jest w stanie określić, w jakiej skali zaraza się u nas rozwinie. I lepiej dmuchać na zimne, niż rozbudzać niepotrzebne nadzieje, zwłaszcza co do rozdawnictwa. Walka o ratowanie sektora przedsiębiorców powinna być – obok powstrzymywania pandemii – zadaniem numer jeden dla rządu. Tymczasem dygnitarze partyjno-państwowi powtarzają jak mantrę zapowiedź przeprowadzenia wyborów prezydenckich 10 maja. Urzędujący prezydent, który również w nich kandyduje, ma za nic obowiązujące skądinąd wszystkich obywateli nakazy maksymalnej izolacji. Włóczył się więc w ostatnim czasie gdzie tylko się dało i nawet wpadł z wizytą do Najświętszej Panienki, chociaż – jak zauważyli parę lat temu złośliwi obserwatorzy mediów społecznościowych – w ostatnich latach częściej komunikował się pono z „Leśnym Ruchadłem”. No cóż, jeśli jest rzeczywiście prezydentem wszystkich Polaków, to i z Królową Polski porozmawia, i z owym LR, więc w zasadzie szafa gra. Wyrażam takie przekonanie całkiem serio, bo – jakby co – to właśnie Andrzejowi D. można zarzucić w tej sytuacji kompromitowanie urzędu głowy państwa i szarganie poprzez to narodowych świętości. A przecież dobrze byłoby, gdyby posłuchał rady śp. księdza Józefa Tischnera, niezapomnianego filozofa, profesora Papieskiej Akademii Teologicznej i kawalera Orderu Orła Białego. Tischner jak najsłuszniej powiadał otóż, że wiara nigdy nie zastąpi rozumu. Nawet wiara w zwycięstwo wyborcze – możemy dziś dopowiedzieć.

Partyjno-państwowy Komitet Centralny już zapowiedział ustami wicemarszałka Sejmu Ryszarda Terleckiego, że jeśli obawiający się o zdrowie obywateli samorządowcy nie zechcą gdzieś zorganizować wyborów, to się tych lokalnych decydentów zastąpi komisarzami, co byłoby już jawnym nawiązaniem do stanu wojennego z lat 1981-1983, gdy takich namiestników było aż 8000 sztuk. Pamiętam jak wtedy na polecenie komisarza Głównego Komitetu Kultury Fizycznej i Sportu wycofano Jacka Wszołę z konkursu skoku wzwyż na mistrzostwach Europy w Atenach, bowiem nasz rekordzista chciał wystąpić nie w takim obuwiu, jakiego życzyło sobie państwo polskie, a dokładnie mówiąc – ówczesna junta directiva.

Teraz można się spodziewać, że np. nasłany w maju na Ursynów komisarz nie tylko popędzie kota burmistrzowi Robertowi Kempie, ale zarządzi, co tylko będzie chciał. Być może, osobom lubiącym zamordyzm spodoba się stan faktycznej dyktatury, bo ludzi ci stwierdzą, iż wobec katastrofy gospodarczej lepiej skończyć z demokratycznymi ceregielami i mieć w kraju ustrój polityczny na wzór Chin.

Inna sprawa, że mimo twardych zapowiedzi, iż wybory prezydenckie w maju się odbędą nawet z narażeniem zdrowia obywateli, całe przedsięwzięcie zostanie ze względu niebezpieczeństwo rozszerzenia pandemii – odwołane. Bardziej prawdopodobna jest jednak realizacja wyborczego scenariusza, by zaraz potem wprowadzić stan wyjątkowy, co rywali Andrzeja D. pozostawiłoby tym bardziej na aucie.

Tymczasem przedstawiciele służby zdrowia i liczni eksperci ostro protestują przeciwko wyborczemu szaleństwu. Zaprotestował między innymi Senat Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego, podkreślając, że związane z wyborami procedury zaprzeczają kardynalnym zasadom, promowanym przez współczesną naukę i medycynę. Ale nawet ostrzeżenia największych autorytetów to tylko walenie grochem o ścianę.

Można już mieć niemal pewność, że po finansowym upośledzeniu lokalnych władz przez rząd w tegorocznym budżecie Polska samorządowa otrzyma teraz następny cios, który podważy u nas istotę demokracji. I dopiero kiedy przed szerokimi warstwami społeczeństwa pojawi się widmo skrajnej pauperyzacji i głodu, ludzie pojmą, że koronawirus ma u nas nie tylko epidemiczny skutek. Chodzi wszak – poza wszystkim – o swoiste ukoronowanie władzy, której ktoś stojący nawet nad prezydentem nie zamierza oddać.

Może dlatego warto przypomnieć celne spostrzeżenie niemieckiego filozofa Artura Schopenhauera: „Geniusza i szaleńca łączy to, że obaj żyją w świecie zupełnie odmiennym od świata innych ludzi”.

Wróć