Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Czy już jesteśmy społeczeństwem obywatelskim?

01-11-2023 20:47 | Autor: Miguel Ciołczyk Garcia
Wybory 15 października według wielu komentatorów i polityków są wydarzeniem przełomowym w historii III Rzeczypospolitej. Porównywane są nawet do wyborów 1989 roku, gdy idący do urn Polacy przywracali po dekadach Ojczyznę na drogę demokracji.

Dziś niektórzy zwracają uwagę na zwycięstwo tzw. demokratycznej opozycji, które ma odmienić międzynarodową pozycję Polski, inni wskazują na paradoks zwycięstwa Prawa i Sprawiedliwości, które pomimo uzyskania 7,6 mln głosów traci po 8 latach władzę (chociaż to według niektórych nie jest przesądzone). Ale jest jedno hasło, które przebija się w tekstach z każdej strony sfery politycznej – frekwencja wyborcza. Nic w tym dziwnego, bo zszokowała ona wszystkich polityków i politologów, będąc najwyższą w historii. W końcu 74,38% piechotą nie chodzi.

Ten rekordowy wynik, przebijający o ponad 6 punktów procentowych najwyższą dotychczasową frekwencję (68,23% w wyborach prezydenckich 1995 roku) i o 11(!) p.p. najwyższą frekwencję w wyborach do Parlamentu (62,7% w 1989 roku) był powodem klęski Konfederacji – jak przyznała Anna Bryłka, rzeczniczka partii. „Wysoka frekwencja wyborcza zmiotła nas ze sceny”. Mimo to, konfederatom udało się, skromnie, co prawda, ale poprawić wynik z 2019 roku. Także Lewica wyszła pokrzywdzona z wyborczego starcia. Jej klub skurczy się z 49 do 26 posłów. Czemu? Obie partie mają swój stały, „betonowy” elektorat, ale Konfederacja nie zdołała przekonać nieufnych swoją odnowioną, liberalną twarzą, a Lewica nie była w stanie zatrzymać odpływu wyborców do KO, która światopoglądowo ma podobne postulaty przy wielokrotnie silniejszej pozycji. Prawdopodobnie frekwencja wybiła też kolejną dziurę w tonącym statku PiS, który skupiał się na mobilizacji własnego elektoratu zamiast pozyskiwania nowego, co mogłoby być dobrym pomysłem, ale gdyby frekwencja wyniosła 60, a nie 74 procent.

Największym beneficjentem okazała się Trzecia Droga, której hasło „Dość kłótni, do przodu” wydaje się przekonywać elektorat o umiarkowanych poglądach, wyczerpany wojną polsko-polską. 14,4% było zaskoczeniem nawet dla polityków PSL i Polski 2050, którzy do końca drżeli o przekroczenie 8-procentowego progu wyborczego. Także Koalicja Obywatelska pozyskała pewną ilość głosów ludzi, którzy – zmęczeni rządami Zjednoczonej Prawicy – zagłosowali na KO, de facto głosując przeciw PiS.

W efekcie liczby oddanych głosów już chwilę po poznaniu frekwencji pojawiły się głosy o „społeczeństwie obywatelskim”. Nie zabrakło oczywiście polityków przekonujących, że to właśnie oni wzywali do głosowania wszystkich, niezależnie od sympatii partyjnych. Tak jakby w gronie odbiorców polityków w Polsce byli uważni słuchacze z drugiej strony.

Jak więc jest w rzeczywistości? Wydaje się, że głosy wieszczące narodziny społeczeństwa obywatelskiego, zaangażowanego w kreowanie przyszłości kraju, są pobożnym życzeniem komentatorów, którzy nie pamiętają, że wysoka frekwencja nie jest jedynym przejawem obywatelskości. Oczywiście, chwała tym, którzy poszli oddać swój głos, ale to nie wystarczy. Widać, że ludzie chcą zmiany, ale czy będzie to zmiana sposobu uprawiania polityki wraz ze zmianą nastrojów społecznych, czy też tylko zmiana władzy? Bo społeczeństwo obywatelskie to takie, które potrafi znaleźć wspólne poglądy ponad podziałami, które chce wypracowania powszechnie akceptowalnego planu długofalowego rozwoju państwa, w którym wyborca partii A szanuje wyborcę partii B, nawet jeśli nie zgadza się z nim w niczym.

Jak jest tymczasem w Polsce? PiS każdego ogłosiło zdrajcą, Konfederacja się zgadza, ale do tego grona zlicza też PiS, które według nich w sumie nie różni się niczym od KO. Dla Koalicji Obywatelskiej z kolei wszyscy, którzy nie idą razem z nią, chcą wyprowadzić Polskę z Europy, a w przerwach między powtarzaniem tego politycy KO starają się wchłonąć tych, którzy z nimi idą.

Trzecia Droga z kolei, w ramach zakończenia wojny PiS vs KO i stworzenia alternatywy, deklaruje utworzenie rządu z KO, a Lewica, która ustami Adriana Zandberga twierdziła, że premierem nie zostanie Tusk, deklaruje teraz, że on premierem zostanie... A my, jako wyborcy, dajemy przyzwolenie na takie zachowanie, a nawet je wspieramy swoim głosem. Zaryzykuję postawienie tezy, że nie świadczy to dziś o tym, że jesteśmy społeczeństwem obywatelskim. Ani na poziomie tzw. elit politycznych, ani na poziomie zwykłych ludzi, co widać po podzielonych polityką rodzinach. Jesteśmy zaangażowani, ale w wojnę polsko-polską. Polaryzacja jest największym problemem naszego społeczeństwa.

Czy jest zatem jakaś nadzieja? Owszem, ale nie w bliskiej przyszłości. Dopóki nie zaczniemy wierzyć w państwo (które oczywiście musi dać ku temu powody), dopóki nie uszanujemy tego, że ktoś ma inne zdanie i nie przestaniemy się obrażać, że ktoś nie chce dołączyć do naszej sekty oświeconych prawdą ludzi, dopóty będziemy nadal tkwić w okopach. A rozwiązaniem nie jest wybicie drugiej strony, ale wyjście z okopów i wspólna walka o lepszą przyszłość.

Potrzeba nam zatem mężów stanu, którzy będą skorzy dbać o interes społeczeństwa, a nie o sondaże. Ci się jednak pojawią dopiero wtedy, kiedy z szacunku do samych siebie zaczniemy wymagać szacunku od polityków, mówiąc im jasno : chcemy wspólnej, obywatelskiej Polski, silnej mimo podziałów, które są przeszkodą w budowie spójnego, silnego państwa, a nie tylko nie bronią w rękach polityków. Ale to wszystko to oczywiście tylko opinia i mam nadzieję, że się mylę.

Fot. wikipedia

Wróć