Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Czy będzie więcej BOR-u niż lasu?

15-02-2017 20:36 | Autor: Maciej Petruczenko
Od czasu, gdy świat dowiedział się o dramacie więźniów bodaj najstraszliwszego z niemieckich obozów koncentracyjnych – Auschwitz, tyle się w skali międzynarodowej nie mówiło o Oświęcimiu.

A to nagłośnienie znowu ma kontekst negatywny, bo chodzi o to, że gdy fachowcy z Biura Ochrony Rządu wieźli panią premier Beatę Szydło ulicami tego miasta, najbezczelniej w świecie drogę zagrodziło im potężne drzewo, które z całą mocą uderzyło w rządową beemwicę, rozwalając przód pancernego skądinąd auta i powodując uszkodzenia ciała szefowej Rady Ministrów, a także jednego z ochraniających ją agentów.

Zdarzenie to potwierdziło w całej rozciągłości słuszność polityki ministra środowiska Jana Szyszki, której celem jest – jak wyjaśniają media – przyspieszona wycinka drzew terroryzujących kierowców w całym kraju, iżby na drodze osób odpowiedzialnych za losy Rzeczypospolitej nie pojawiała się żadna drewniana przeszkoda. Po dokonaniu wycinki będzie już u nas – na szczęście – więcej BOR-u niż lasu. Podobno rolę pomocniczą w zamachu na panią premier odegrało niewinnie wyglądające Seicento, co z kolei rodzi podejrzenia,  że FIAT – nawet w sojuszu z General Motors – nie jest nam bynajmniej życzliwy.

No żarty żartami, tylko że nie wszystkim jest w tej sytuacji do śmiechu. Borowcy rozbijali się służbowymi autami już w czasach poprzednich ekip trzymających władzę, a zdarzenia te były z reguły wyciszane. Ostatnio jednak o rajdowych wyczynach rządowych ochroniarzy jakby głośniej, zwłaszcza od momentu, gdy rajd Toruń – Warszawa pod egidą komandora Antoniego Macierewicza zakończył się karambolem kilku aut. Jak poetycko stwierdzili medialni sprawozdawcy – Niebieskie Koguty przegrały na Odcinku Specjalnym z Czerwonymi Światłami. A skoro trasa Toruń – Warszawa okazuje się trudniejsza od trasy symbolizowanej oznaczeniem Paryż – Dakar, to może do przewozu ważnych osób angażować wyczynowców klasy Krzysztofa Hołowczyca albo Kajetana Kajetanowicza?

W różnych stacjach telewizyjnych wypowiadają się policyjni eksperci, zaświadczający, że rządowe bryki mogą w pewnych sytuacjach mknąć niezgodnie z zasadniczymi przepisami ruchu drogowego, co jest równoznaczne z komunikatem: ratuj się, kto może! Obawiam się wszakże, iż zawsze życzliwi rządowi policjanci mylą wymuszane z największą ostrożnością pierwszeństwo przejazdu przy błyskaniu kogutem z zupełnie niepotrzebną, a nawet niedopuszczalną brawurą czy też całkowitą nieodpowiedzialnością za zdrowie i życie – zarówno transportowanych VIP-ów, jak i osób postronnych. Tragiczny tego przykład mieliśmy akurat w ruchu powietrznym, gdy w 2010  frunący do Smoleńska tupolew z prezydentem RP na pokładzie rozwalił się u wrót lotniska, a pogrzeb trzeba było wyprawić między innymi różnej maści funkcjonariuszom cywilnym i wojskowym, którzy – nie licząc się z procedurami oraz lotniczym ABC – przyczynili się do katastrofy.

Mądry Polak po szkodzie – to jakby za mało powiedziane. Pomijając jednak kolizje drogowe, warto się zastanowić nad potrzebą wspomnianej wycinki drzew, dopuszczonej od niedawna mocno zliberalizowanymi przepisami. Do tej pory wprawdzie ochrona drzewostanu była posunięta aż do przesady. Wiem o tym najlepiej, mieszkając w parku krajobrazowym na zalesionej działce, gdzie od czasu do czasu zachodzi konieczność wycinania spróchniałych albo nadwątlonych przez wichury sosen. Przy poprzednich przepisach za samowolne ścięcie drzewa groziły wprost drakońskie kary na poziomie kilkudziesięciu tysięcy złotych i więcej, więc aż strach było dokonywać tego bez oficjalnej zgody, natomiast na legalne usunięcie chylącego się do upadku drzewa trzeba było czekać niekiedy zbyt długo. Niemniej, wcześniejsze uregulowania prawne zmuszały, by mieć szacunek dla przyrody. Teraz zaś – niemal każdego dnia – pojawiają się informacje, że drzewa są wycinane w Warszawie jak leci. Czyli popadamy z jednej skrajności w drugą. Na dodatek, nowe przepisy w sposób wprost nieprawdopodobny ingerują w prawa właścicieli zalesionych działek, których ewentualne zbycie w całości uzależnia się bodaj od zgody Lasów Państwowych – co do części niezabudowanej. Może by więc zrealizować ideał komunizmu i wszystko w Polsce upaństwowić, skoro takie są tendencje, taki „trynd”?

Sam marzę o tym, żeby w moim otoczeniu nie dochodziło do kolizji cywilizacji z naturą. Kiedyś na Ursynowie rozbił się niedaleko mojego domu potężny Ił-62, szorujący po koronach drzew w Lesie Kabackim. Gdy zmieniłem miejsce zamieszkania, tuż obok, w Lasach Chojnowskich, spadł helikopter z premierem Leszkiem Millerem na pokładzie. Dlatego jadąc Puławską w kierunku Piaseczna, baczę, by jakiś schodzący do lądowania aeroplan nie zahaczył mi o dach samochodu. Mało kto pamięta zresztą, że w latach dziewięćdziesiątych był tuż przed Puławską wypadek lotniczy: Cessna, w której chyba zabrakło paliwa, nie dociągnęła do Okęcia, wpadając w inspekty dawnego PGR Mysiadło, a pilot i pasażer się zabili.

Tymczasem martwmy się wszelako, co będzie ze środowiskiem naturalnym Warszawy Południowej. Z wielkim żalem obserwuję bowiem, jak krok po kroku niszczy się zabudową urokliwy zielony teren pod Skarpą Ursynowską, ciągnący się od alei Wilanowskiej do Powsina. Rozumiem, że miasto musi się rozrastać, ale dzieje się to w sposób niekontrolowany. Działki pod Skarpą już dawno władze Warszawy mogły wykupić od prywatnych właścicieli, gdy jeszcze się je nabywało za bezcen. A przecież urządzenie tam parku i zbudowanie obiektów sportowych byłoby najwłaściwszym krokiem. No cóż, zamiast tego mamy Miasteczko Wilanów, świeżo postawioną stację benzynową, rozrastające się kolejne osiedla mieszkaniowe, a wkrótce nad wilanowskimi łęgami zostanie poprowadzona autostrada...

Wróć