Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Czy Andrzej R. wykonuje zadanie zlecone?

05-10-2016 21:53 | Autor: Tadeusz Porębski
Andrzej Rogiński, właściciel mokotowskiego koncernu medialnego, wydającego 8-stronicowy tygodnik, ostatnio jakby opinioszczurczy, popełnił był ostatnio artykuł, w którym kreuje się na eksperta prawnego, negując dwuletnią walkę "Passy" o wstrzymanie wykonania decyzji administracyjnej BGN w sprawie reprywatyzacji nieruchomości przy ul. Narbutta 60. W zasadzie nie polemizuję z bełkotem, trzymając się starej zasady "Psy szczekają, a karawana idzie dalej", ale tym razem muszę zrobić wyjątek, ponieważ nie licząc się z faktami i w sposób prymitywny manipulując nimi Rogiński przekracza pewne dopuszczalne granice.

Pan redaktor donosi między innymi ludowi, że "taki akt notarialny (wykupienie przez spadkobierców byłego właściciela 10 mieszkań komunalnych w budynku Narbutta 60 – przyp. TP) jeszcze może być zawarty, gdy były właściciel lub jego następca prawny zapłaci za nakłady poniesione przez miasto na odbudowę budynku. Zatem mylne jest twierdzenie Tadeusza Porębskiego jakoby interwencja "Passy" wstrzymała wykonanie decyzji zwrotowej".

Jest to ze strony Rogińskiego manipulacja. Nie chodzi bowiem tylko o zwrot poniesionych przez dzielnicę Mokotów nakładów w wysokości prawie 250 tys. złotych na modernizację objętego roszczeniem budynku Narbutta 60. Rogiński, niczym Richelieu zza arrasu, ujawnia, iż wstrzymanie wykonania decyzji reprywatyzacyjnej w odniesieniu do nieruchomości przy Narbutta 60 spowodowane jest wyłącznie faktem, że spadkobiercy byłego właściciela nie przystąpili do podpisania aktu notarialnego.  Sprytnie unika jednak udzielenia Czytelnikom odpowiedzi, dlaczego ludzie ci od maja 2014 r. zwlekają ze złożeniem podpisu pod aktem notarialnym, którego przedmiotem jest wykup od miasta 10 mieszkań komunalnych znajdujących się w budynku zlokalizowanym w prestiżowym punkcie stolicy. 

Wyręczę pana redaktora i odpowiem na to pytanie, bowiem jest to kwestia kluczowa w procesie reprywatyzacji tej nieruchomości. Wartość 10 mieszkań komunalnych została określona w operacie szacunkowym sporządzonym we wrześniu 2013 r. przez rzeczoznawcę majątkowego na zlecenie dzielnicy Mokotów. Pani rzeczoznawca wyceniła bowiem wartość 10 lokali mieszkalnych o łącznej powierzchni 466 mkw., w jednej z najlepszych lokalizacji stolicy, na... 1,8 mln zł. Przeciętnie wyszło więc po ok. 180 tys. za mieszkanie, a powierzchnie lokali wahają się od 33,1 mkw. do 51.6 mkw. W tym rejonie miasta metr kwadratowy powierzchni mieszkaniowej często przekracza 10 tys. złotych. Uwaga na daty: przez kilka lat remontowano objętą roszczeniem kamienicę ze środków dzielnicy Mokotów, we wrześniu przygotowano wyjątkowo korzystny dla spadkobierców operat szacunkowy, a osiem miesięcy później wydano decyzję reprywatyzacyjną. Zagrało niczym w szwajcarskim zegarku.

Spadkobiercy byłego właściciela nie są idiotami i gdyby nie ujawnienie przez "Passę" w odpowiednim czasie tego skandalicznie wykonanego operatu, komunalny majątek już dawno zmieniłby właściciela, a szczęśliwi nabywcy trafiliby dzięki wyjątkowej uprzejmości pani rzeczoznawcy oraz jej zleceniodawców kilka milionów złotych.

Kiedy wywołaliśmy medialną burzę i zasypaliśmy prokuraturę doniesieniami o możliwości popełnienia przestępstwa, ktoś w urzędzie pojął, że sprawa zaszła zbyt daleko i może zrobić się zbyt gorąco. Operat z września 2013 r. dostał kamfory i zarządzono sporządzenie ponownej wyceny. Jeśli zostanie on sporządzony w sposób rzetelny, w oparciu o zawarte w ostatnim czasie w tym rejonie Mokotowa akty kupna - sprzedaży mieszkań, a tego dopilnujemy wspólnie z prokuraturami wrocławską i krajową, spadkobiercy byłego właściciela będą musieli zapłacić miastu cenę rynkową za metr kwadratowy powierzchni plus nakłady wniesione przez dzielnicę Mokotów na modernizację budynku. W tym momencie interes wyjątkowo opłacalny stanie się interesem zupełnie nieopłacalnym.  I to jest jedyny powód, że do dnia dzisiejszego akt notarialny kupna - sprzedaży 10 mieszkań komunalnych nie został zawarty.   

W kolejnym akapicie Rogiński nie zgadza się z moim twierdzeniem, że "mokotowscy i śródmiejscy stróże prawa usiłowali rozwodnić sprawę Narbutta 60". Donoszę mu uprzejmie, że informacja  o próbach rozwodnienia tej sprawy nie powstała w mojej głowie i bynajmniej nie jest spiskową teorią dziejów. Tego stwierdzenia użyła w rozmowie ze mną pani prokurator Krystyna Perkowska z Prokuratury Okręgowej w Warszawie, która w sierpniu zaprosiła mnie do siebie na ul. Chocimską 28. Wówczas to dowiedziałem się, że zastępczyni Prokuratora Okręgowego zleciła prokurator Perkowskiej dokonanie analizy wszystkich akt spraw prowadzonych przez Prokuraturę Rejonową Warszawa Mokotów, dotyczących reprywatyzacji nieruchomości Narbutta 60. Nie znam szczegółów tej analizy, ale wiem od prokurator Perkowskiej, że jest ona dla mokotowskich i śródmiejskich prokuratorów miażdżąca.

Na przykład w sprawie PR 6 Ds. 820.2016.III prokuratorka z Mokotowa odmówiła wszczęcia śledztwa BEZ PRZEPROWADZENIA JAKIEJKOLWIEK CZYNNOŚCI W SPRAWIE! Nawet nie przyjęto ustnego zawiadomienia o przestępstwie! Takie są fakty. Do wiadomości gorliwego obrońcy zaangażowanych w sprawę Narbutta 60 urzędników: 24 sierpnia br. poinformowano redakcję "Passy", że śledztwo o w/w sygnaturze zostało jednak podjęte  i przekazane do dalszego prowadzenia Prokuraturze Regionalnej we Wrocławiu w Wydziale I ds. Przestępczości Gospodarczej. W ten sposób warszawscy prokuratorzy rejonowi zostali odcięci od prowadzenia postępowań w sprawie dzikiej reprywatyzacji, zwanej też warszawską ośmiornicą. Coraz częściej słyszy się w mediach, że w stosunku do nierzetelnych prokuratorów zostaną wyciągnięte konsekwencje służbowe. Mam taką nadzieję, ponieważ sam stałem się ofiarą bezprawia, kiedy w 2015 r. prokuratura i policja na Mokotowie odmówiły uznania mnie za stronę w postępowaniu, choć stroną jestem. W ten sposób uniemożliwiono mi wgląd w akta i zażalenie się na postanowienie o umorzeniu śledztwa w sprawie poświadczenia nieprawdy w dokumencie urzędowym przez Waldemara Gieryszewskiego, urzędnika mokotowskiej delegatury BGN. 

Rogiński uważa za grube nadużycie powiązanie przeze mnie działalności urzędowej wiceburmistrza Mokotowa Krzysztofa Rinasa z czynnościami jego małżonki Katarzyny Kalinowskiej - Rinas, która pracuje w prokuraturze na Mokotowie. Uznałem w jednym z moich artykułów, że prowadzenie przez żonę - prokuratorkę postępowań dotyczących pracowników podległych własnemu mężowi - wiceburmistrzowi jest ewidentnym konfliktem interesów. Popiera mnie w tym każdy prawnik, z którym na ten temat rozmawiałem, a było ich wielu. Rogiński rżnie jednak przysłowiowego głupa, pisząc, że "postępowanie zwrotowe jest poza kompetencją burmistrza dzielnicy". W tym przypadku nie chodzi jednak o żadne postępowanie zwrotowe. Chodzi o to, że żona - prokurator powinna na własne żądanie wyłączać się z każdego postępowania dotyczącego urzędników zatrudnionych w instytucji, w której jednym z kierowników jest jej małżonek.

Tymczasem Kalinowska - Rinas wydała w dniu 2 października 2015 r. postanowienie, że, cytuję: "Urzędnicy dzielnicy Mokotów nie przekroczyli uprawnień w sprawie sprzedaży budynku przy ul. Narbutta 60 spadkobiercom byłych właścicieli oraz udzielenia im pełnomocnictwa do reprezentowania m. st. Warszawy w tamtejszej wspólnocie mieszkaniowej". I umorzyła śledztwo. Potrafi pan czytać, panie Rogiński? Stoi jak wół, że małżonka pana wiceburmistrza Rinasa uczestniczyła w postępowaniu dotyczącym "urzędników dzielnicy Mokotów", czyli podwładnych własnego męża, a nie urzędników BGN. 

Ale to nie wszystko. Niespełna trzy miesiące wcześniej, w dniu 21 lipca 2015 r., Kalinowska - Rinas zatwierdziła postanowienie o umorzeniu śledztwa w sprawie przekroczenia uprawnień przez funkcjonariuszy miasta stołecznego Warszawy – wydane przez młodszą aspirant Renatę Barbachowską z wydziału dochodzeniowo - śledczego KRP II. W czerwcu br. sędzia Marta Bujko z XIV Wydziału Karnego Sądu Rejonowego dla Warszawy Mokotowa uchyliła postanowienie wydane przez Barbachowską i zatwierdzone przez Kalinowską - Rinas, nakazując mokotowskiej prokuraturze kontynuowanie umorzonego postępowania. To najlepszy dowód na niechlujstwo niektórych mokotowskich stróżów prawa. Jeśli dodać do tego jednoznaczne wnioski zawarte w opinii sporządzonej przez prokurator Perkowską z Prokuratury Okręgowej w Warszawie otrzymujemy niezbite dowody na wyjątkowo kiepską kondycję mokotowskich organów ścigania. Takie są fakty, redaktorze Rogiński.

A oto mój komentarz w odniesieniu do tak zwanych stróżów prawa. Coś musiało być na rzeczy, skoro w grudniu 2015 r. na skutek pisemnych interwencji "Passy" ówczesna Prokurator Rejonowa na Mokotowie zdecydowała się przenieść Kalinowską - Rinas do Działu 5Ds nie obejmującego swą właściwością miejscową spraw Urzędu Dzielnicy Mokotów.

Reasumując, ani mnie grzeją, ani ziębią dywagacje Rogińskiego oraz jemu podobnych, ponieważ prawda broni się sama. Powody, dla których człowiek ten dyskutuje z faktami i manipuluje nimi, są moim zdaniem trzy: 1. Zawodowa zazdrość związana z sukcesami "Passy" w dziennikarskim śledztwie; 2. Niewiedza pana redaktora, który zdaje się być niedoinformowany co do wszystkich aspektów sprawy Narbutta 60, a przede wszystkim nie wie o śledztwie prowadzonym obecnie przez prokuratorów z Wrocławia; 3. Publikacja Rogińskiego, w której próbuje mi odebrać to, co jest mi należne, została napisana na czyjeś zamówienie. Wybór właściwego punktu pozostawiam Czytelnikom.    

Na koniec dodatkowa uwaga do wynurzeń pana Rogińskiego: państwo Rinasowie to wykształceni prawnicy – pani Rinasowa jest prokuratorem, pan Rinas ponoć byłym sędzią, a ja zwykłym dziennikarzem lokalnej gazety. Zaręczam, że gdybym w kilkunastu swoich publikacjach napisał choć słowo nieprawdy, to mając za przeciwników pełnych zawodowców już dawno wylądowałbym w sądzie i został skazany. Tymczasem przez ponad dwa lata nie doczekałem się nawet sprostowania, nie mówiąc o pozwie. Rogiński łazi po dzielnicy i opowiada, że wkrótce czeka nas (mnie?) proces sądowy. Chyba za pisanie prawdy. Wprost marzę o wokandzie, bo dopiero na sądowej sali będę mógł w całości rozwinąć skrzydła i powiedzieć publicznie to, o czym w gazecie jeszcze nie mogę napisać. Niniejszym informuję, że nie będzie dalszej polemiki z redaktorem Rogińskim, ponieważ jest to dla mnie czynność, że tak powiem – poniżająca. Niech sobie dalej wali głową w mur faktów i przeinacza rzeczywistość, z tym jednakowoż zastrzeżeniem, że jeśli posunie się wobec mnie zbyt daleko, natychmiast spotka go z mojej strony prywatny akt oskarżenia o zniesławienie z art. 212 kk.

Wróć