Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Człowiek północy człowiekiem południa

19-12-2018 22:43 | Autor: Maciej Petruczenko
Maciej Mazur poddany wywiadowi wydobywczemu.

MACIEJ PETRUCZENKO: Czy to prawda, że spędził pan dotychczasowe 41 lat życia na Ursynowie?

MACIEJ MAZUR: Prawie 41, bo pierwsze trzy spędziłem w centrum miasta. Akt urodzenia został mi wystawiony przez Urząd Stanu Cywilnego Wola. Potem zamieszkałem w Śródmieściu przy ulicy Marchlewskiego, dziś Jana Pawła II. A od 1980 tkwię już nieprzerwanie w ursynowskich opłotkach. Pierwsze 20 lat to było zakwaterowanie na Koncertowej, a z czasem przemieszczałem się coraz bardziej na południe, aż w końcu wylądowałem na Kabatach.

Wynika z tego, że jak tylko Maciej Mazur wprowadził się na Ursynów, to jeśli wierzyć generałowi Jaruzelskiemu – Polska znalazła się na skraju przepaści i trzeba było od razu wprowadzić stan wojenny...

Bardzo przepraszam, nie tak od razu, bo od chwili mojego wprowadzenia w niedalekie sąsiedztwo gen. Jaruzelskiego minęło jeszcze półtora roku.

Niemniej, zaraz po pana zasiedlinach na Ursynowie zaczęło być gorąco i w krótkim czasie dzieciom odcięto dostęp do Teleranka, a rodzicom pozwalano pić wódkę dopiero od trzynastej...

Szczerze mówiąc, stanu wojennego to ja tak za bardzo nie pamiętam, będąc wtedy knypkiem niedostrzegającym politycznych problemów.

Już w latach siedemdziesiątych na mojej ulicy Nutki Milicja Obywatelska ścigała organizatorów spotkań Towarzystwa Kursów Naukowych...

O, Nutki – to miał pan najlepszy adres na Ursynowie, najłatwiej go było znaleźć.

Uważałem wtedy, że właśnie od mojego mieszkania zaczyna się Ursynów, bo to było Nutki 1 mieszkania 1.

To tym bardziej nie było problemów z odszukaniem.

Łatwo też było trafić aktorom i publiczności organizowanego w mieszkaniu mojej sąsiadki Ewy Dałkowskiej Teatru Domowego, wystawiającego spektakle w stanie wojennym ku pokrzepieniu serc...

A to nic dziwnego, że właśnie na Nutki ruszył ten teatr, przecież Ursynów to inteligencka okolica. Bardziej mógł jeszcze wtedy dziwić brak normalnego teatru.

I tak w pewnym sensie, zamieszkawszy na Ursynowie, przyszedł pan na gotowe, korzystając po części z mojego trudu – chociażby jako współzałożyciela ogniska TKKF Ursynów...

Brawo, wielkie dzięki, za to my musieliśmy dosyć długo się męczyć, bo budowniczym nie udawało się przez dwa lata wykończyć naszych bloków przy Koncertowej. Gdy wreszcie to nastąpiło, moja mama przyjechała tam jesienią 1979 roku, mając na nogach piękne czerwone kozaki, chciała bowiem zobaczyć jak wygląda czekający na nas apartament, o ileż większy niż dotychczasowe 30-metrowe lokum w Śródmieściu. No i dosłownie zostawiła te czerwone kozaki w błocie, otaczającym budynki. Po tym doświadczeniu stwierdziła, że póki nie da się tam przejść suchą nogą, o wprowadzeniu na Ursynów nie może być mowy. No i jeszcze jedną zimę przetrwaliśmy – wraz z towarzyszącymi nam mrówkami faraona – w ciasnocie mieszkanka Za Żelazną Bramą, zanim udało się wprowadzić do pięknych 63 metrów na Koncertowej.

Kiedy w 1977 zawiozłem Rolls Royce’m 126p moją żonę na Ursynów i zobaczyła ówczesny księżycowy krajobraz, błoto, kurz i wyboiste drogi, po których jeździły wyłącznie betoniarki, powiedziała, że się w takie miejsce nigdy w życiu nie wprowadzi. Jednak ulica Nutki już wtedy stanowiła ładnie urządzoną oazę zieleni, więc żona dała się przekonać do zamieszkania...

To trochę jak z tym Balcerkiem z serialu Alternatywy 4. Balcerek powiedział przecież, że jak się człowiek do miasta przyzwyczaił, to się w życiu na wieś nie wyprowadzi. Inna sprawa, że Nutki sąsiadująca z Kopą Cwila to do dzisiaj wspaniały zakątek.

To fakt, pamiętam, że za Kopą grywaliśmy na asfaltowym placyku w tenisa, a jednym ze stałych bywalców tego prymitywnego kortu był znany publicysta „Polityki” prof. Wiesław Władyka.

Chodzi zapewne o te niby korty, które potem burmistrz Guział kazał rozebrać, żeby zrobić tam raj dla deskorolkowców, następnie rozebrany. To miejsce trochę pechowe.

Czy młodemu Maciejowi Mazurowi fajnie się wyrastało na Ursynowie?

Gdy się było dzieckiem, to wszystko wydawało się fajne. A jako dorosły jeszcze lepiej wspominam tamte czasy. Jak patrzę na te wszystkie stare zdjęcia, które ludzie przysyłają dla potrzeb mojej strony internetowej, to myślę, że Ursynów miał swój urok. Zwłaszcza dla nas młodych, trwała bowiem nieustanna rozbudowa, zwłaszcza linii metra, które radykalnie poprawiło komfort życia w dzielnicy. Dziś Ursynów jest super miejscem do dorastania dla dzieci. Również moich.

Teraz są inne wymagania. Ja się cieszyłem, że obejmuję 70 metrów mieszkania spółdzielczego, na które miała już ponoć przydział Maryla Rodowicz.

Oho, 70 metrów wtedy, to jak 170 metrów dzisiaj. Moim zdaniem Nutki wraz z Kopą i cała zielona okolicą to jest do dzisiaj najfajniejsze miejsce do zamieszkania w Warszawie. Zresztą, Ursynów bardzo długo był modny, a już największy boom na ursynowskie mieszkania zaczął się, gdy ruszyła pierwsza w stolicy linia metra, łącząca Kabaty ze Śródmieściem. Mnie na przykład, na Ursynowie niczego już nie brakuje.

Pamiętam, że Ursynów Północny dał mi szansę ponownego spotkania z przedstawicielami mojego pokolenia, kolegami i koleżankami ze szkoły podstawowej, średniej, z uniwersytetu...

A wie pan, że pod tym względem to się nie zmienia. Ja mam wrażenie, że Północny to jest takie większe małe miasteczko – mieszka tam moja mama, moja żona ma tam biuro, a nasze dzieci chodzą do przedszkola na Puszczyka. Okoliczne twarze są dla mnie rozpoznawalne, mówimy sobie dzień dobry. To jest wprost fantastyczne.

Stare więzi ursynowskie pozostały, choć wielu z nas rozproszyło się po całym świecie, rzuciło ich do Nowego Jorku, Detroit, San Francisco, Sydney, ale kontakt jest utrzymywany, a dzięki internetowi mogą czytać „Passę” i zaglądać na stronę Macieja Mazura.

Widać to rzeczywiście po tym, co ludzie piszą na mojej stronie „ursynow.org.pl”. Na spotkania autorskie ze mną przychodzi mnóstwo ludzi. Opowiadają, wspominają. Nie wiem, czy takie przywiązanie do dzielnicy i sentyment jest na przykład na Białołęce. Przez Ursynów przewinęły się już co najmniej dwa pokolenia. Pierwsi mieszkańcy doczekali się wnuków, którzy chodzą po tych samych ulicach, korzystają z tych samych przybytków kulturalnych, a w sumie mieszka się im na pewno dużo lepiej niż rodzicom.

Pogadajmy trochę o Macieju Mazurze dziennikarzu. Dlaczego wybrał pan taki fach. Czy to może jakieś zamiłowanie odziedziczone po rodzicach?

Nie, nie, po prostu jakoś tak wyszło. Gdy ukończyłem liceum w 1996 roku, wszyscy szli studiować zarządzanie lub ekonomię, marketing. Ja się w tych dziedzinach nie widziałem. I tak z braku lepszych pomysłów wybrałem dziennikarstwo.

Czy to było od razu nastawienie na pracę w telewizji?

No nie, zaczynałem u redaktora Tomasza Wołka w gazecie „Życie” z kropką w dziale miejskim. Niżej był już tylko goniec, więc przeszedłem wszystkie szczeble kariery. Pisywałem o dziurach w asfalcie i sesjach Rady Warszawy. Dopiero później przyszła telewizja. Najpierw to był Teleexpress w TVP, a stamtąd przeszedłem do TVN i pracuję tam już 17 lat.

Rozumiem, że prowadzona obecnie przez pana audycja – Ranking Mazura w TVN 24 – to wielka frajda...

Muszę od razu wyjaśnić, że w TVN działam dwufrontowo. Z jednej strony jako reporter w Faktach, z drugiej zaś prowadzę ten własny program, zbierając ciekawostki, które gdzieś się przemkną, ale nikt nie zwróci na nie większej uwagi. Ponieważ tworzę tygodnik, to nawet w wydaniu telewizyjnym można sobie pozwolić na nieco więcej oddechu, refleksji. Chyba się podoba, bo ludzie oglądają. Staram się być dowcipny, ale nie kabaretowy, żeby nie przekroczyć pewnej granicy. Bo to program poniekąd satyryczny, ale nie kabaret.

Wypada mi powiedzieć, że Maciej Mazur to dziennikarski talent wykształcony – bądź co bądź – na Ursynowie...

Ja się za talent nie uważam, a jedyna rzecz, do której mogę się przyznać – to ciężka praca.

Miłość do Ursynowa to pana cecha szczególna. Czy po trzech książkach o naszej dzielnicy napisze pan jeszcze czwartą?

Może na 50-lecie naszego zakątka. Zobaczę zresztą, co mieszkańcy będą przysyłać. Bo trzy czwarte tematów w książce „Czterdziestolatek” wzięło się z inspiracji ursynowian, podsyłających na moją stronę informacje i zdjęcia.

Dużo się zmieniło na Ursynowie od czasu jego megaosiedlowych pierwocin. Kto jeszcze pamięta, że Kabaty budowano pod hasłem „Zielony Ursynów”. A gdzie tam zieleń?

Teraz to raczej Ursynów najbardziej betonowy, o wiele bardziej zielono jest w północnej części dzielnicy.

Przy obecnych innowacjach komunikacyjnych coraz trudniej jest wyjechać z Kabat samochodem...

Ja akurat staram się używać samochodu jak najrzadziej, tym bardziej, że pod blokiem mam metro, którym odwożę dzieci do przedszkola, a do TVN-u w Wilanowie często jeżdżę rowerem przez skarpę. Siedem kilometrów w jedną stronę – tyle co nic. Poza tym sądzę, że jak wreszcie ruszy Południowa Obwodnica Warszawy, to ruch w naszym rejonie się zdecydowanie rozluźni.

Zapytam na koniec, czy w okresie dzieciństwa zdążył pan jeszcze pojeździć na sankach i nartach z Kopy Cwila, bo ostatnio zima nie dopisuje i śniegu na ogół brak...

Zdążyłem pojeździć na szczęście. A ubiegłej zimy udało mi się poszaleć z dziećmi na Kopie aż dwa razy. To i tak sukces. Wspominam też niedoszłe Aspen na Kopie, czyli okres, gdy został zainstalowany wyciąg narciarski, który, jak mi się wydaje, chyba nigdy nie ruszył, aż został rozkradziony.

No cóż, klimat się nam ocieplił, śniegu nie ma i nasz Kasprowy mamy z głowy. Mimo wszystko życzę Radosnych Świąt!

Wróć