Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Co stwierdzisz, chłopie, na urlopie...

21-08-2019 21:40 | Autor: Tadeusz Porębski
Właśnie wróciłem z prawie trzytygodniowego pobytu u wód. Spędzam go rokrocznie w uzdrowisku Ciechocinek, ponieważ mam tam "cudotwórcę" w postaci magistra (wkrótce pana doktora) Łukasza Michalaka, fizjoterapeuty z 22 Wojskowego Szpitala Uzdrowiskowo - Rehabilitacyjnego, który uwalnia ludzi od bólu, a chromym przywraca zdolność sprawnego poruszania. Generalnie, znajdowałem Ciechocinek jako fajne miejsce do spędzania urlopów nie tylko ze względu na obecność magistra Łukasza. Odpowiadał mi tamtejszy mikroklimat, a liczne dyskoteki zapewniały rozrywkę połączoną z "tancterapią", która zabiera więcej kalorii niż ostry marszobieg. Piszę w czasie przeszłym, bo ostatni pobyt tamże mocno zmienił mój punkt widzenia.

Zupełnie przypadkowo, w ramach niedzielnej turystyki, zawitałem do pobliskiego Inowrocławia. Wiedziałem z licznych opowieści, że jest to ładne i zadbane miasto z prężnie działającą strefą uzdrowiskową. Jednak to, co zobaczyłem, sprawiło, że prędko moja noga w Ciechocinku nie postanie. To słynne na całą Polskę uzdrowisko ma się do Inowrocławia jak, nie przymierzając, małpa kataryniarza do Toscaniniego. Ciechocinek jest dzisiaj taki sam, jaki był przed piętnastoma laty, może tylko nasadzono trochę więcej dywanów kwiatowych. To miasteczko na wiele lat zapadło w inwestycyjny sen. Na tym polu działają jedynie osoby prywatne. Natomiast miejskich inwestycji tyle, co kot napłakał. Winnego nie ma – burmistrz obarcza odpowiedzialnością za inwestycyjny marazm zarząd PUC (Przedsiębiorstwo Uzdrowiskowe Ciechocinek), którego organem założycielskim jest Urząd Marszałkowski Województwa Kujawsko - Pomorskiego, natomiast zarząd PUC odbija piłeczkę w kierunku burmistrza.

Urzędniczy ping-pong trwa już kilkanaście lat ze szkodą dla samego miasta i jego mieszkańców. Nadal brak w Ciechocinku odkrytego miejskiego basenu kąpielowego, co uważam za skandal. Na reprezentacyjnej ulicy Zdrojowej, w samym centrum miasteczka, postawiono ohydne blaszane budy handlujące mydłem i powidłem, zamieniając tym samym tę cząstkę Unii Europejskiej w Bangladesz. Ceny wynajmu miejsc noclegowych w pensjonatach, hotelach i sanatoriach, jak również ceny usług gastronomicznych, powoli wchodzą na orbitę okołoziemską. Za łóżko w pensjonacie z mocno średniej półki trzeba w sezonie zapłacić minimum 50 zł za dobę (bez wyżywienia), a w sanatorium za pokój z epoki Gierka z kiepskim całodziennym wyżywieniem 120-140 zł (bez zabiegów). W popularnej ciechocińskiej kawiarni "Wiedeńska" za dużą czarną kawę i kawałek tortu bezowego płaciłem ponad 20 zł. W Inowrocławiu w kawiarni "Zdrojowa", położonej na terenie strefy uzdrowiskowej, za klasyczną "czarną" plus jajecznicę z czterech jaj na boczku z bułeczką kelner zażądał ode mnie aż... 10 zł. Pytam, czy się nie pomylił, bo zamawiałem nie tylko kawę. A on na to, że nie, bo i kawa, i jajecznica mają tę samą cenę – 5 zł.

Sam Inowrocław, a szczególnie licząca aż 85 ha strefa uzdrowiskowa, zrobiły na mnie kolosalne wrażenie. Funkcjonują tam sanatoria "Kujawiak", "Oaza", "Energetyk", "Modrzew" oraz fantastycznie prezentujące się, wręcz luksusowe sanatorium "Przy Tężni", gdzie leczą się także pacjenci kierowani na turnusy rehabilitacyjne przez NFZ. Są tam również szpitale branżowe. W 2016 r. miasto Inowrocław okazało się najlepsze pod względem czystości powietrza spośród wszystkich 153 polskich miast ujętych w badaniu WHO (Światowa Organizacja Zdrowia). Badania stężenia rakotwórczego pyłu zawierającego PM2,5 pokazały, że zamieszkały przez prawie 75 tys. mieszkańców Inowrocław jest miastem o najczystszym powietrzu w skali całego kraju. Od 2002 r. Inowrocławiem nieprzerwanie rządzi prezydent Ryszard Brejza. Patrząc przez dwa dni na efekty rządów tego utytułowanego samorządowca przyszła mi na myśl Maria Jolanta Batycka - Wąsik, wójt Lesznowoli, która przez ponad 20 lat rządzenia przekształciła podwarszawskie zadupie w jedną z najbogatszych gmin wiejskich w Polsce.

Park Solankowy (ponad 85 ha) to wizytówka Inowrocławia. Znajdują się w nim kolorowe dywany kwiatowe, na które wysadza się rocznie ponad 110 tysięcy sadzonek kwiatów. W zachodniej części parku pyszni się tężnia solankowa, jeden z trzech tego typu obiektów lecznictwa zdrojowego w Polsce. W odróżnieniu od Ciechocinka kapitalnie podświetlona nocą inowrocławska tężnia funkcjonuje przez 24 godziny na dobę przez 365 dni w roku. Warte zwiedzenia są przede wszystkim zgrupowane w kompleksie uzdrowiskowym Zakład Przyrodoleczniczy, pijalnia wód i Palmiarnia (dancingi ze znakomitą muzą), Ogrody Papieskie, Ogrody „zapachów” kwiatowych i ziołowych, basen „Inowrocławska terma”, Teatr Letni, czy okazała muszla koncertowa. Najbardziej aktywni mają do dyspozycji tereny rekreacyjne: korty tenisowe, park linowy, siłownie plenerowe dla dorosłych oraz minigolf. Spędziłem w Inowrocławiu dwa wspaniałe dni i informuję niniejszym, że ja tam jeszcze wrócę. Zapewne nie raz.

Na urlopie, jak to na urlopie – moc przemyśleń, choć starałem się odciąć od wydarzeń dnia powszedniego, a szczególnie od polityki, która coraz bardziej mnie wkurza. Skonstatowałem, nie po raz pierwszy przed wyborami, że my Polacy uwielbiamy fikcję. Chodzi o ustawę mocno ograniczającą wydatki kandydatów do parlamentu na prowadzenie kampanii wyborczej. Zbytnie restrykcje powodują powstawanie sytuacji zupełnie komicznych, z których jednakowoż trudno się śmiać. Bo czy oddanie kandydatowi na posła billboardu w dobrym punkcie miasta za stawkę 50 gr dziennie śmieszy, czy złości? Mnie osobiście złości, bo wiem, że 50 gr to fikcja, gdyż nie da się wynająć billboardu za taką stawkę. Ale kto udowodni jego właścicielowi, że pod stołem wziął od kandydata kilkanaście tysięcy? Nie ma takiej możliwości. Autorzy tak restrykcyjnych, głupich i nieżyciowych przepisów mają widać mniej rozumu w głowach niż nieboszczyk, mój świętej pamięci owczarek niemiecki "Gangster".

W USA ta kwestia jest jasna jak słońce. Kiedy członkowie Senatu otrzymują więcej pieniędzy od pojedynczych ofiarodawców, dających co najmniej 1000 dolarów, ustawodawcy z Izby Reprezentantów zwiększają napływ funduszy od grup interesu lub tzw. komitetów akcji politycznej (PAC). W Wielkiej Brytanii parlamentarzysta przeciętnie wydaje na zwycięską kampanię wyborczą około 40 tys. funtów. Kongresmen w USA, by zdobyć miejsce w Izbie Reprezentantów musi wyłożyć na ten cel około 1,6 mln dolarów. Według danych Center for Responsive Politics, przeciętny koszt kampanii do Senatu USA sięgał w ostatnich wyborach 19,4 mln dolarów. W Polsce łączna suma wpłat od osoby fizycznej na rzecz jednego komitetu wyborczego nie może przekraczać 15-krotności minimalnego wynagrodzenia za pracę, to jest kwoty 31,5 tys. zł. Natomiast kwota przypadająca na jeden mandat radnego wynosi w wyborach do rady gminy w gminach do 40 tys. mieszkańców 1064 zł, w wyborach do rady gminy w gminach powyżej 40 tys. mieszkańców oraz w wyborach do rad dzielnic miasta stołecznego Warszawy 1.276,80 zł. Podobnie jest w przypadku kandydatów do parlamentu. To po prostu śmiech, ale w naszym kraju śmieszność bije prawie z każdego kąta.

Co do samych wyborów parlamentarnych moje urlopowe przemyślenia są następujące: nie można dopuścić do sytuacji, by w następnej kadencji PiS mogło rządzić państwem samodzielnie. Nie zaliczam się do grona totalnych krytyków tej partii, widzę także dobre strony, ale, niestety, znajduję coraz więcej zła. To, co pisowcy wyprawiają z polskim sądownictwem, zaczyna jeżyć włosy na głowie. Dlatego potrzebne jest wędzidło w postaci koalicjanta, którego PiS musiałoby poszukiwać w przypadku wygrania wyborów do Sejmu, ale w wymiarze niewystarczającym do sformowania rządu. Bo to, że partia Jarosława Kaczyńskiego jesienne wybory wygra, jest moim zdaniem pewne. Pytanie tylko – z jakim poparciem procentowym.

Od początku poprzedniej kampanii wyborczej PiS gra terminem "Rodzina". Ostatnio "Rodzina" starła się z LGBT, co w wielu środowiskach w Polsce, jak również na Zachodzie, odbierane jest jako podsycanie homofobicznych nastrojów przez prawicowy rząd oraz mający nad Wisłą wyjątkowo mocną pozycję Kościół katolicki. To źle działa na wizerunek Polski za granicą. Z drugiej jednak strony, tak zwane marsze równości zaczynają mnie powoli irytować. Jestem za pan brat z wieloma gejami, ale ostatnio zaczynam coraz częściej przemyśliwać, że tak naprawdę LGBT wcale nie walczy o tolerancję dla swoich wyznawców, ale o przywileje dla nich.

Jestem dosyć bacznym obserwatorem otaczającej mnie rzeczywistości i nie zauważyłem, by geje i lesbijki byli w Polsce dyskryminowani. Owszem, jak wszędzie na świecie notuje się przypadki dyskryminacji, ale nie można zapominać, że na wielu polach, jak np. w świecie mody, czy w środowiskach twórczych osoby LGBT pełnią wręcz wiodącą rolę. Roi się od nich w eleganckich salonach fryzjerskich, w stacjach telewizyjnych, w mediach, czy w show biznesie, gdzie zarabiają wielkie pieniądze pozwalające im egzystować na bardzo wysokiej stopie. Jakoś tak się składa, że w całym swoim życiu nie spotkałem biednego geja, natomiast ledwo wiążących koniec z końcem heteryków całe mnóstwo. Gdzież więc ta dyskryminacja? A to, że pary jednopłciowe nie mogą w Polsce brać ślubów i adoptować dzieci? Tego rodzaju "dyskryminacja" panuje w wielu krajach świata, więc niech środowisko LGBT raczej dochodzi tych praw w sposób ewolucyjny, a nie rewolucyjny. Zalecam więcej cierpliwości i umiaru.

Wróć