Serwis korzysta z plików cookies. Korzystanie z witryny oznacza zgodę, że będą one umieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Mogą Państwo zmienić ustawienia dotyczące plików cookies w swojej przeglądarce.

Dowiedz się więcej o ciasteczkach cookie klikając tutaj

Co próbuje ukryć polska policja?

28-06-2023 21:20 | Autor: Tadeusz Porębski
W jednym z ostatnich felietonów sygnalizowałem, że mam na pieńku z policją. Pieniek jest dwuwymiarowy – Wydział Ruchu Drogowego Komendy Miejskiej Policji we Włocławku i Komenda Główna Policji w Warszawie. Wszystko zaczęło się we wtorek 2 maja na peryferiach Włocławka. Był środek długiego weekendu, wracałem z Ciechocinka do Warszawy drogą nr 62, choć autostradami A1 i A2 jest wygodniej i dużo szybciej. Unikam jednak autostrad, ponieważ nigdy nie bawiła mnie szybka jazda za kierownicą. Może dlatego nigdy nie miałem mandatu za przekroczenie prędkości.

Aż do 2 maja tego roku. Kiedy na peryferiach Włocławka zjeżdżałem z ostatniego ronda na drodze wojewódzkiej nr 62, było południe i prawie zerowy ruch. Wyskoczył z lizakiem przed maskę mojego auta niczym diabełek z pudełka. Zatrzymał, skierował na pobliski parking i poinformował, że zabiera mi 3 punkty karne i 200 zł za przekroczenie prędkości o 19 km. Nie łapał na „suszarkę”, czyli na urządzenie kontrolno – pomiarowe, tylko za pomocą tzw. kamery nasobnej. Nie pokazał mi zapisu na kamerze, więc tak naprawdę nie wiem, czy faktycznie przekroczyłem dozwoloną prędkość. Byłem zmęczony, więc bez głębszego zastanowienia przyjąłem mandat. Był to kardynalny błąd, ponieważ w myśl ustawy z dnia 24 sierpnia 2001 r. mandat karny kredytowany staje się prawomocny z chwilą pokwitowania jego odbioru przez osobę ukaraną. Aliści w Warszawie dowiedziałem się, że policjant mógł naruszyć pewien ważny przepis.

Nadzór na włocławskim WRD sprawuje pierwszy zastępca komendanta tego miasta, młodszy inspektor Jarosław Stocki. Wystąpiłem do niego z prośbą o przyjrzenie się sprawie oraz ewentualne anulowanie mandatu i zabranych mi punktów, ponieważ w mojej opinii kontrola drogowa została przeprowadzona w sposób nieprawidłowy. Nie wiedziałem, że komendant, nawet gdyby bardzo chciał, nie mógłby anulować mandatu z powodu jego prawomocności. W piśmie przytoczyłem zapis w Rozdziale 3, §17, pkt. 4 Zarządzenia nr 495 Komendanta Głównego Policji z dnia 25 maja 2004 r. w sprawie sposobu pełnienia służby na drogach przez policjantów, mówiący, że „podczas dokonywania pomiaru prędkości pojazd służbowy powinien być usytuowany w miejscu widocznym dla kierujących pojazdami”. Zgodnie z procedurą komendant Stocki skierował sprawę do sądu we Włocławku, który odrzucił mój wniosek o anulowanie mandatu, dowodząc, że „okoliczności, które podniosłem we wniosku, odnoszą się do okoliczności przeprowadzenia kontroli prędkości oraz mojego sprawstwa”. Wcześniej na moją skargę skierowaną do młodszego inspektora Jarosława Stockiego odpowiedziała jego przełożona – Anna Kochowicz, komendantka miejska policji we Włocławku. Atrakcyjna pani komendantka jest doświadczoną policjantką z 26-letnim stażem, tym bardziej dziwi jej dosyć powierzchowne podejście do incydentu z moim udziałem.

W piśmie z 5 maja napisała m. in., że „oznakowany pojazd służbowy ustawiony był na parkingu przy ul. Płockiej we Włocławku w miejscu bezpiecznym i widocznym”. Nie jest to prawda. Pojazd służbowy faktycznie mógł być wtedy widoczny, ale na pewno nie dla kontrolowanych kierowców. Wystarczy krótka wizja lokalna, by potwierdzić moje twierdzenie. I takiej wizji dokonałem wracając w dniu 25 czerwca tą samą drogą z Ciechocinka, gdzie czciliśmy moje urodziny. Jest fizyczną niemożliwością, by jadąc drogą nr 62 w kierunku Płocka i Warszawy dostrzec radiowóz zaparkowany na parkingu w bocznej uliczce. Komendant Kochowicz stara się także dowieść w swoim piśmie, że „wynik dokonanego pomiaru policjant obowiązany jest okazać na żądanie osoby kontrolowanej”. To twierdzenie również wydaje się mocno naciągane. Mam trochę mądrych znajomych i jeden z nich – wykwalifikowany prawnik z dużym doświadczeniem – postawił tezę krańcowo odmienną od tezy pani komendant. Jego zdaniem, zgodnie z zarządzeniem nr 30 Komendanta Głównego Policji, policjant dokonujący kontroli prędkości urządzeniem laserowym MA OBOWIĄZEK okazać kierującemu parametr upływu czasu od dokonania pomiaru. Natomiast §26 ust. 2 pkt. 2 tegoż zarządzenia stanowi, iż policjant ma obowiązek odnotować w notatniku służbowym czas, jaki upłynął od pomiaru do okazania jego wyniku kierującemu pojazdem. A zatem oznacza to, że skoro parametr ten winien być wpisany do notatnika, okazanie go kierującemu jest obowiązkowe. Wszystko to jest klasyczną musztardą po obiedzie, bo faktów już się nie zmieni. Ważne jest podłoże całej tej sprawy, czyli bardzo często spotykane nieuczciwe podejście policjantów z drogówki do kontrolowanych kierowców.

Chodzi o notoryczne krycie się radiowozami podczas kontroli pomiarów prędkości na bocznych parkingach, w leśnych przecinkach, za przęsłami wiaduktów, czy za wiatami przystanków autobusowych. To nawyk z czasów komuny, kiedy „za zakrętem stali, rower mu zabrali, chłopcy już się cieszą, żołnierz idzie pieszo”. Ten uprawiany do dzisiaj proceder nie ma nic wspólnego z prewencją, o której wspomina komendant główny policji w przytoczonym zarządzeniu nr 495 z dnia 25 maja 2004 r., że „podczas dokonywania pomiaru prędkości pojazd służbowy powinien być usytuowany w miejscu widocznym dla kierujących pojazdami”. Chcąc dochować zasadzie dziennikarskiej rzetelności, skierowałem w dniu 4 maja zapytanie w trybie ustawy Prawo prasowe do rzecznika prasowego KGP, czy owo rozporządzenie nadal jest w mocy. Od tego czasu dzieją się rzeczy dziwne. Rzecznik KGP z automatu uprzedził, że być może będę musiał czekać na odpowiedź do 14 dni, ponieważ jest zasypywany pytaniami z terenu całej Polski. Nie doczekałem się odpowiedzi do dzisiaj, a jest to złamanie zapisu ustawy, co można potraktować jako urzędnicze przestępstwo. Zgodnie z procedurą po 30 dniach ponagliłem pana rzecznika, ale nie na wiele to się zdało, więc w dniu 8 czerwca pozwałem KGP do Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego zarzucając pogwałcenie ustawowego zapisu. Pytanie za 100 punktów: czemu rzecznik prasowy KGP ryzykuje rozprawę przed sądem, skoro mógł po prostu odpowiedzieć „zarządzenie nr 495 wygasło i już nie obowiązuje”? Podejrzewam więc, że ono jednak obowiązuje, a przynajmniej §17 mówiący o tym, że „podczas dokonywania pomiaru prędkości pojazd służbowy powinien być usytuowany w miejscu widocznym dla kierujących pojazdami”. Wobec nieuprawnionego i skandalicznego zachowania rzecznika prasowego KGP wobec dziennikarza proszącego o odpowiedź na proste pytanie, tak potraktowany dziennikarz ma prawo snuć domysły i publicznie spekulować.

Co jest na rzeczy? Czego obawia się policja, nie odpowiadając na pytanie zadane w trybie ustawy Prawo prasowe? Co chce ukryć przed społeczeństwem i milionami polskich kierowców? Rozporządzenia i zarządzenia wydawane przez premiera, ministrów, czy wojewodów są jawne, o ile nie dotyczą kwestii bezpieczeństwa państwa. Nie ma żadnego śladu, by wspomniane zarządzenie nr 495 i jakiekolwiek inne wydane przez komendanta głównego policji, a dotyczące SPOSOBU pełnienia służby na drogach przez policjantów, opatrzone było gryfem tajności, czy chociażby klauzulą poufności. Społeczeństwo, a szczególnie Polacy zmotoryzowani, mają prawo wiedzieć, w jaki sposób policjant powinien przeprowadzać kontrolę na drogach. Zarządzenie komendanta głównego policji wpisuje się w ogólną tendencję popierania działań prewencyjnych na drogach, czego najlepszym przykładem są przydrożne bądź uliczne fotoradary. Każdy z nich poprzedza znak D-51 „automatyczna kontrola prędkości”, stosowany w celu poinformowania kierujących pojazdami o lokalizacji urządzeń działających samoczynnie i rejestrujących prędkość ruchu pojazdów. Poinformowani o tym kierowcy przystosowują wówczas prędkość pojazdu do obowiązujących przepisów. I to jest właściwa forma prewencji. Natomiast ukrywanie się funkcjonariuszy WRD na parkingach i w krzakach nosi znamiona polowania w celu złupienia nieostrożnego kierowcy i w moim mniemaniu jest działaniem nieuczciwym, godnym społecznego potępienia. Mam uzasadnione pretensje do funkcjonariusza włocławskiego WRD, który – ujmując rzecz kolokwialnie – podstępnie zabrał mi 200 zł i 3 punkty karne. Gdyby bowiem zgodnie z zarządzeniem komendanta głównego był widoczny podczas przeprowadzania kontroli, z pewnością uniknąłbym kary. Jestem skołowany uporczywym milczeniem rzecznika prasowego KGP i nie potrafię pojąć przyczyn milczenia. Może pomogą Czytelnicy? Wszystkie uwagi opublikujemy.

Wróć